piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 24

Normalni



Evanna cieszyła się, że to sobie przypomniała, miała im to przecież powiedzieć już dawno. Jednak z każdym krokiem, z każdą obelgą Severusa i każdą jego obietnicą, że zabije ją przy najbliższej okazji za tak długie milczenie, traciła wiarę w to, że to może się udać, kiedy on jest tak zdenerwowany. 
Akurat, kiedy wychodzili z zamku, zatrzymała się gwałtownie, tak, że Snape o mało co na nią nie wpadł. Odwróciła się na pięcie i pomknęła schodami w górę. Za sobą słyszała krzyki Hermiony i jej męża, ale nie zwracała na nich zbytnej uwagi. Gdy stanęła przed kamienną chimerą, wypowiedziała hasło, a ruchome, kręte schody zaniosły ją prosto przed drzwi gabinetu dyrektora. Weszła tam, jak zwykle bez pukania czy jakiegokolwiek innego uprzedzenia o swojej obecności. Zastała Albusa i Minerwę, siedzących w fotelach przed kominkiem i rozmawiających o czymś z błyskiem w oczach. Podeszła do nich szybko.
-Świetnie, że jesteście oboje. Mam do was sprawę, niecierpiącą zwłoki.- powiedziała, wyrzucając z siebie błyskawicznie słowa.
Dopiero teraz ją zauważyli, McGonagall zarumieniła się jakby została przyłapana na czymś nieprzyzwoitym, a Albus spojrzał na Evannę przez swoje okulary - połówki, nigdy nie widział jej zmartwionej.
-Co się...- zaczął dyrektor, ale przerwał mu Mistrz Eliksirów, który wpadł do pomieszczenia z takim impetem, że szaty powiewały za nim jak prawdziwe skrzydła.
W jego oczach widać było zimną furię, przez chwilę patrzył, a właściwie zabijał wzrokiem każdego z nich, a potem wziął kilka głębokich oddechów. Nie po to jednak by się uspokoić, krzyknął za to, swoim głębokim, męskim barytonem ze zdwojoną niż zwykle siłą:
-Co ty w ogóle wyprawiasz, głupia, bezmózga wariatko?!
W tym momencie do pokoju weszła Hermiona, zdyszana i lekko zarumieniona, bo pewnie musiała biec za rozjuszonym do szaleństwa Snapem. Rzuciła mu mordercze spojrzenie.
Evanna szybko opowiedziała dyrektorowi i Minewrze historię o chichocie i tym, że tam prawdopodobnie znajduje się Amortencja. Poprosiła też, by wstrzymał Severusa, bo był za bardzo porywczy.
-Porywczy?!- warknął.-Tam gdzieś jest moja córka, a wy mi się każecie zamknąć i uspokoić?!
Hermiona przełamała się i złapała go za rękę. 
-Severusie.- powiedziała łagodnie i bez cienia chłodu.-Uspokój się, oni mają trochę racji.- pogłaskała go niepewnie po policzku.
Nagle tak złagodniał, że można by go porównywać do baranka, oczywiście, zważając na jego wygląd, czarnego. Uleciała z niego cała złość, przymknął oczy i pogładził dłoń, która z kolei głaskała jego policzek. Nagle ocknęli się oboje, tak jakby wcześniej byli w transie i odsunęli od siebie.
-Ale to, że masz się uspokoić, nie znaczy, że musimy czekać. Nasza córka może teraz być... torturowana.- rzekła lekko drżącym głosem i podkreśliła słowo "nasza".
Rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie, a na resztę prychnął i oboje wylecieli z gabinetu. 
-Będziesz tak stał czy się ruszysz, Albusie?! Przecież on ich wszystkich pozabija!- rozerwała brutalnie ciszę Minerwa.




Amortencja i Scorpius zorientowali się o tym, że Draco został, dopiero, gdy znacznie oddalili się od miejsca, gdzie ostatni raz zobaczyli Bellę. Amortencja gorączkowo chodziła w kółko (kolejny nawyk odziedziczony po ojcu) i myślała czy poradzą sobie we dwójkę, jeśli tam wrócą. 
-Przestań chodzić.- burknął Malfoy.-Wracajmy tam. 
-Dobrze.
Zgodziła się, była to decyzja, którą podjęła na szybko. Różdżka leżała w jej ręce i czekała na rozkazy. Spojrzała na Scorpiusa i nagle zobaczyła coś, co zdziwiło ją do tego stopnia, że otworzyła szeroko usta. Odwrócił się, ciekawy, co zauważyła i też osłupiał. Ku nim zmierzali szybko Syriusz, Albus i Rose. Al rzucił się na Amortencję i przytulił ją mocno, na co Scorpius spojrzał z obrzydzeniem w oczach. Amortencja nie spodziewała się niczego takiego, ale niepewnie też się w niego wtuliła.
-Wszystko w porządku?- spytał Potter i nawet nie czekał na odpowiedź.-Przepraszam, za tamto...
-Cicho. Uspokójcie się wszyscy. Musimy wracać po Malfoya.- powiedziała szybko.
-Został tam? Nie będę się za nim uganiał.- Syriusz James złożył ręce na piersi i teatralnie odwrócił wzrok.
-Prawdziwy pokaz gryfońskiej odwagi.- prychnęła.-Albus, Rose? do niczego was nie zmuszam, możecie wracać do zamku.
Oboje skinęli głowami, choć nie znali wielu zaklęć perspektywa bohaterstwa i uratowania kogoś była kusząca. Syriusz spojrzał na nią krytycznie.
-Czy to nie przypadkiem, przez niego twoi rodzice kłócili się tyle czasu?
-Ty idioto, on był pod wpływem zaklęcia. Idziemy.
Zostawili go za sobą, ochoczo stawiali kroki, a Amortencja starała się przypomnieć sobie co było w tej przeklętej książce do zaklęć. Przećwiczyła tylko jedno czy trzy z nich, nie miała na to zbyt wiele czasu. Zawsze jednak mogła rzucić zaklęcie niewybaczalne, nie miała z tym żadnego problemu. "Trzeba tego naprawdę chcieć..." Może to źle, że już w pierwszej klasie miała takie myśli, ale nie uciekłaby stamtąd gdyby nie zaklęcie torturujące.
Coraz bardziej zbliżali się do miejsca, w którym ich oboje zostawili, cała trójka miała wyciągnięte w gotowości różdżki. Odwracali głowy podejrzliwie na każdy głośniejszy szmer. W końcu stanęli na polanie, gdzie Bella już zmierzała w stronę Malfoya. Jego zaklęcie musiało być mocne, skoro dopiero teraz się otrząsnęła. Widocznie już rozbroiła Dracona, nie miał różdżki i oboje mierzyli się morderczym wzrokiem.
-Expelliarmus!- krzyknęła Amortencja, celując różdżką w Bellatrix.
Zaśmiała się tylko gdy odbiła zaklęcie i rzuciła w nią swoje. Świsnęło jej koło ucha, ale zdążyła się uchylić. Nie miała wyjścia. Widać, nie potrafiła rzucać prostych zaklęć.
-Crucio!- wrzasnęła, a ta nie zdążyła odbić zaklęcia i padła na ziemię, a różdżka wypadła jej z ręki. 
Albus rzucił się po nią, ale Bella złapała go za rękę. Podniosła się i z triumfem w oczach przyłożyła odzyskaną różdżkę do gardła Ala. Nie okazywał specjalnie, żeby się bał, przeciwnie, wydawał się być wściekły, rozjuszony zachowaniem śmierciożercy. 
-I co teraz zrobisz, co...?
Nie dokończyła, padła na ziemię, ugodziło w nią zaklęcie Snape'a. Patrzył z odrazą na ciało Belli, prychnął pogardliwie.
-Sev!- pisnęła Hermiona., chwytając męża za ramię. 
-Nie martw się, to tylko Drętwota.- powiedział spokojnie.
-Dlaczego nie potraktowałeś jej torturującym?!- krzyknęła.
Spojrzał na nią jak na wariatkę.
-Co?! Kobieto, ty siebie słyszysz?
Amortencja odchrząknęła i pomachała im, tak jakby wszystko było w porządku, jakby widzieli się zaledwie wczoraj. Hermiona rzuciła się do niej pierwsza, przytuliła mocno i złożyła kilka matczynych pocałunków na jej bladej twarzy. 
-Mamo... dusisz... mnie.- wydyszała dziewczynka. 
Hermiona zwolniła uścisk, teraz Severus przytulał córkę, ale delikatnie jakby bał się, że nagle zniknie, rozkruszy się jak porcelanowa lalka. 
-Crucio!!!- usłyszeli krzyk Bellatrix.
Snape rzucił się na Hermionę, ale zaklęcie zdążyło w nią trafić, wiła się po ziemi ledwo znosząc ból. Nie mógł na to patrzeć. W pierwszej chwili chciał jej pomóc, ale wiedział, że to i tak nic nie da. Z furią, jakiej jeszcze nigdy nie miał w oczach wycelował różdżkę w Bellę.
-Nie w moją żonę, ty wredna, zdzirowata SUKO!- wrzasnął na całe gardło.
Może przed rzuceniem jej wiązanki na jaką było go stać powstrzymywała go obecność córki. Rzucał jedno zaklęcie po drugim, zbliżał się do niej coraz bardziej, wrzeszczał i obrzucał ją obelgami. Raz po raz odpierała jego zaklęcia swoją tarczą, ale robiła się coraz słabsza... W końcu trafił w nią zaklęciem torturującym i nie mógł przestać tego robić.
-Crucio. Crucio. Crucio. Crucio... - szeptał zimnym głosem a ona za każdym razem, gdy próbowała się podnieść, padała, wijąc się i wrzeszcząc. 
W końcu straciła przytomność, ale on nie opuścił różdżki, nadal stał nad nią i patrzył na jej twarz z pogardą, jakiej jeszcze nie odczuwał chyba, że do samego Voldemorta. Nagle poczuł, że ktoś łapie go za ramię, jakieś ciepłe dłonie, które przywróciły go na ziemię. Odwrócił się do Hermiony. 
-Dziękuję, nie wiem, co się ze mną działo.
Złożyła niewinny pocałunek na jego ustach i przylgnęła do niego. Przygarnęli do siebie Amortencję i stali tak razem, jak normalna, szczęśliwa rodzina. Normalna, wszyscy parsknęliby na to śmiechem, na ziemi leżała praktycznie martwa wariatka, byli w lesie, zaczęło się robić ciemno, a Albus właśnie kłócił się z Rose o przytulenie Amortencji. Tak, było to całkowicie przeciętne popołudnie zwykłej rodziny...

2 komentarze:

  1. Nie no padłam ze śmiechu: -Dlaczego nie potraktowałeś jej torturującym?! :D
    Miona

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaaa cudo :D Moje ulubione : -Nie w moją żonę, ty wredna, zdzirowata SUKO!
    Czekam na więcej ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń