niedziela, 13 października 2013

Rozdział 73

Faust przybywa z pomocą Nietoperzowi





W Hogwarcie robiło się coraz zimniej i może to częściowo wpływało na atmosferę, panującą w zamku i jego okolicach. Zima i święta to magia potężniejsza od tej Dumbeldore’a, on zresztą często sam o tym mówił. Zmiana pogody na jednych wpływa ochładzająco, na drugich wręcz przeciwnie. Właśnie tak działało to w Hogwarcie. Dumbeldore i McGonagall pozostali jak zawsze pogodni, przy tym Albus beztroski, a Minerwa surowa, jak to oni! Zachowanie Severusa można było porównać do zimnego wiatru, świszczącego w oknach zamku. Był, ale go nie było, a jego obecność i tak strasznie wszystkim doskwierała. Hermiona z kolei jakby nabrała temperamentu i dyscypliny. Dla wszystkich poza mężem była ciepła i troskliwa. Uśmiechała się do uczniów, jego omijała wzrokiem, rozmawiała z Evanną, z nim nie zamieniła nawet słowa od czasu ich kłótni. Im częściej McGonagall przekonywała i namawiała ją do zgody z Severusem, tym częściej Hermiona podejmowała decyzję, że nigdy nawet nie pomyśli o porozumieniu. Oboje byli tak samo uparci i tak samo wyniośli. Za dumni, żeby przyznać się do błędu i poważnie porozmawiać o sprawach, które już dawno powinni byli rozstrzygnąć i wyjaśnić zamiast się kłócić.
Hermiona omijała Severusa wzrokiem, mieszkała u McGonagall i specjalnie była dla wszystkich milsza niż zazwyczaj. Chciała mu sprawić przykrość. Była to ta faza kłótni, kiedy jeszcze nie myślała jak ciężko będzie jej z tym na sercu i jak bardzo będzie pragnąć jego obecności. W przypływie emocji nawet Panna-Wiem-To-Wszystko zapominała o konsekwencjach swoich czynów.
Severus odreagowywał inaczej. Dobrze wiedział, że jego żona na tyle długo z nim wytrzymywała, iż odziedziczyła jego nawyki. Widząc jej zachowanie pomyślał, że przecież może odgryźć się tym samym. Zrezygnował z tego. Po pierwsze: nie było to w jego stylu, a po drugie: dostrzegał swoją winę w tej kłótni. Trzeba było się zgodzić, a nie biadolić. Nietoperz zajął się pracą i sprawami Hogwartu, starając się nawet nie myśleć o Hermionie. Nie jest łatwo nie myśleć o ukochanej osobie, jest zapisana w naszych myślach, przybita do każdego rozważania, przyklejona do każdego obrazu. Myśli o niej są machinalne.
Dlatego Snape nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że myślał o Hermionie, starając się o niej nie myśleć.
Powziął odpowiednie kroki w sprawie Pottera. A przynajmniej próbował. To jednak nie było takie proste, bo do rozwiązania zagadki potrzebna była perswazja Hermiony i jej przyjazne stosunki z Ginny. Gdyby jak stary dureń nie zakochał się w tej głupiej Gryfonce mógłby spokojnie użyć na Potterze legilimencji. Przez wzgląd na Hermionę trudno było mu nawet o tym myśleć, pewnie rzuciłaby się na niego z pazurami, przeklęta Panna Wiem-To-Wszystko. Czasem zastanawiał się czy jej charakter nie był skutkiem ubocznym wypicia eliksiru wielosokowego w drugiej klasie. Chwilami była nie do zniesienia, kiedy indziej znowu słodka, lepiej było jej nie denerwować.
W każdym razie rozwiązanie sprawy Pottera, było banałem. Wystarczyło sprowadzić Ginny pod byle jakim pretekstem, posadzić ją do stolika z herbatką, dołożyć słodki uśmiech i powagę Hermiony, a do tego dodać szczyptę rozbrajającej surowości i pogody Minerwy. Sprawa rozwiązana! Gdyby to było takie proste… Hermiona nie chciała z nim rozmawiać, a Minerwa każdym słowem jakie wypadło z jej ust starała się przekonać go do pogodzenia się z żoną. Do Albusa nawet nie śmiał się zwrócić, bo wiedział, że jak starzec zacznie pleść od rzeczy swoje odgrzane kawałki o miłości to nie wytrzyma i rzuci się z okna jego okrągłego gabinetu. Teraz jednak pójście do dyrektora wydawało mu się jedynym możliwym wyjściem.
Pewnego dnia nogi zaniosły go pod chimery strzegące komnaty Dumbeldore’a. To dziwne, bo nigdy nie zdarzyło mu się tak głęboko pogrążyć w swoich myślach. Westchnął ciężko i przez krótką chwilę, oszukując samego siebie, niepotrzebnie zwlekając, rozglądał się po korytarzu. Zimny wiatr plótł bezładnie swoje piosenki, prześlizgując się przez szpary w murach zamku. Rozległy się lekkie kroki, zapewne nadchodzących uczniów. Snape potrząsnął rozpaczliwie głową i szepnął chimerze aktualne hasło.
Właściwie gabinet dyrektora był jedynym miejscem, które dobrze mu się kojarzyło. Może, dlatego że tutaj zażegnywano większość sporów jego i Hermiony.
Dumbeldore siedział przy swoim biurku na pajęczych nóżkach i spokojnie czytał jakieś czasopismo o transmutacji. Zdawał się nie zauważać Severusa. W końcu podniósł wzrok i uśmiechnął się dobrotliwie.
-A, Severus! Tak myślałem, że w końcu się zjawisz. Siadaj!
Snape westchnął ciężko i usiadł na wskazanym miejscu. Minę miał wyniosłą i nie był skłonny do żadnych zwierzeń. Spojrzenie jego czarnych oczu starało się przewiercić i skrępować starca o srebrnej brodzie. Dumbeldore już dawno uodpornił się na ten wzrok. Severus zrezygnował z zabójczego spojrzenia i wyprostował się w fotelu.
-Chciałbym z tobą porozmawiać o Potterze.- rzekł, a jego głos był równie sztywny i zimny co jego postawa.
-O Harrym? I tylko o tym? Na pewno?- w oczach dyrektora pojawił się ten błysk, który mógł zwiastować tylko jedno. Z pewnością Dumbeldore już dawno był przygotowany na tę rozmowę.
-Tak.
Lakoniczny Snape wydał się Albusowi dziwny. Tego właśnie oczekiwał.
-Jesteś tego pewien?
-Tak.
-Ale czy na pewno?
-TAK.
Snape stawał się coraz bardziej rozdrażniony.
-Czy na pewno chciałeś porozmawiać tylko o Harrym?
-TAK.
-Widzę, że coś cię trapi…
-Ucisz się, ty stary durniu, nie będę ci się zwierzał z problemów z tą przeklętą Gryfonką!- wybuchnął Nietoperz i odetchnął ciężko, widząc, że dał złapać się w pułapkę.
-A więc jednak.
-I może mam ci teraz grzecznie wygadać się ze swoich trosk, a ty udasz dobrego dziadka i poradzisz mi co mam robić?- Snape prychnął z pogardą.
-A nie po to tu przyszedłeś?- Dumbeldore lekko uśmiechnął się.
-Przyszedłem tu tylko porozmawiać o Potterze!
-Severusie, nie oszukujmy się.
-Jak do Amortencji, kiedy się uprze! Rozmawiaj tu z takim o poważnych sprawach!
Mistrz Eliksirów utkwił wzrok w blacie biurka. Ręce skrzyżował na piersi i wydawał się upokorzony, choć nie dawał tego po sobie poznać. Dał się złapać! Był pewny, że starzec to wykorzysta. Nie każdy Gryfon taki święty, na jakiego wygląda.
-Severusie…
-Zaczyna się.
-Severus!
Snape ze zdziwieniem podniósł głowę. Pierwszy raz od… pierwszy raz słyszał, że Dumbeldore podniósł głos. Twarz jego pozostawała spokojna, ale był poważny, a to już anomalia.
-Nie zachowuj się jak dziecko!
-Widzę, że nasza słodka Minnie na ciebie wpłynęła?
Severus uśmiechnął się pogardliwie, gdy zauważył na policzkach Dumbeldore’a nikły rumieniec. Po chwili dyrektor przestał udawać surowego. Nikt nie nabrałby się na surowego Albusa Dumbeldore’a. Wykrzywił usta w pogodnym uśmiechu, który wyzierał z jego srebrnej brody. Jego niebieskie oczy na powrót zionęły ciepłym blaskiem.
-Oboje zachowujecie się dziecinnie.
-Ty też, praktycznie cały czas, ale czy ja ci to wypominam…?
Dumbeldore westchnął i poprawił sobie okulary-połówki na nosie.
-Poznaję rumaki chyże po ich znakach, a zakochanych młodzieńców poznaję po ich oczach.- rzekł zagadkowo dyrektor.
-Anna Karenina.- mruknął Snape, wściekły, że teraz swoje sentencje Dumbeldore czerpie nawet z mugolskich książek.-Nie jestem zakochany i nie jestem młodzieńcem.
-Severusie, zakochanie to dziwna rzecz. Nienaturalna, a jednak naturalna. Przypisana naszej naturze, ale budząca niepokój w każdym, bez wyjątku. Ty nie jesteś zakochany, ty już kochasz. I dobrze wiesz, że stąd nie ma odwrotu. Ty się tak zwyczajnie  nie odkochujesz. To nie takie łatwe.- uśmiechnął się.-Poświęć się. Zobaczysz, opłaci ci się to.
-Tak, wiesz, Dumbeldore, może to dobry pomysł.- westchnął.-O, nie. Po moim, zimnym trupie!
Gwałtownie wstał, spektakularnie załopotał czarnymi szatami i wyszedł pośpiesznie.
Dumbeldore załamał ręce.





Amortencja sądziła o zachowaniu rodziców tyle co zawsze. Zachowywali się jak niedojrzałe dzieciaki. Omijali się, udając, że jedno nie obchodzi drugiego, też coś! Sama jednak była na ojca obrażona, za karę, więc nic nie mówiła. Nie zamierzała uczyć własnych rodziców jak zachować się w poszczególnych sytuacjach życiowych. Dość miała własnych problemów.
Przykładowo Scorpius i Albus zrobili się jacyś nadpobudliwi. Patrzyli na siebie nienawistnie, zachowywali się dziwnie nienaturalnie. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek się kłócili. Nie do tego stopnia.
Straciła też możliwości rozwijania swojej pasji. Na eliksirach Snape pozwalał jej jedynie przyrządzać proste mikstury, nawet prostsze niż te, które przygotowywali inni na lekcjach. Ograniczał ją i dobrze wiedział, że to boli. Zabranie pasji, odebranie możliwości rozwijania się to gorsze niż tortury. To łamanie woli.
W piątek, kiedy to mieli dwie godziny eliksirów nie miała praktycznie nic do zrobienia. Jej zadaniem było uwarzyć dwie porcje najprostszego wywaru leczniczego. Uporała się z powierzonym obowiązkiem szybko i sprawnie, a potem przelotnie spojrzała na resztę klasy. Jej ramiona ciężko opadły w geście zrezygnowania. Czy on naprawdę robił to specjalnie? Uczniowie męczyli się z jakąś trucizną, a jej kazał uwarzyć eliksir leczniczy?!
Snape siedział spokojnie przy biurku. Zajęty był pisaniem czegoś, być może znęcał się nad esejami pierwszaków. Amortencja oceniła sytuację i zwróciła się do Albusa:
-Nie radzisz sobie, prawda?
Pokręcił głową z zakłopotaniem. Albus był typem chłopca, którego większość matek określiłoby mianem „dobrego”, nie miał problemów, jego oczy błyszczały i wydawał się miły. Eliksiry były jego słabym punktem. Oczywiście, takim znowu „dobrym chłopcem” nie był, ale to już inna sprawa.
Amortencja zerknęła w stronę biurka ojca i nerwowo wykonała ruch, który miał znaczyć „odsuń się, ja to zrobię”. Albus zrozumiał gest i posłusznie odsunął się, również niespokojnie zerkając w stronę Mistrza Eliksirów. Snape nadal pochłonięty był kreśleniem czegoś na pergaminie.
Opary eliksiru opanowały Amortencję. Wiedziała, że nie powinna ich wdychać, w końcu wywar był trucizną, ale nie mogła się powstrzymać. Uśmiechnęła się beztrosko, jak dziecko na widok słońca. Ledwo zdążyła chwycić za instrukcję w książce usłyszała zimny głos, syczący jej imię.
-Amortencja.- odwróciła się w stronę ojca.
Jej mina wyrażała dumę, o ile to możliwe, jeszcze większą niż jego. Zadarła podbródek, a jej czarne oczy, równie głębokie co jego, rzucały złowrogie błyski. Nikt normalny nie zbliżyłby się do Amortencji Snape, będącej w takim stanie.
-Poleciłem ci coś zrobić.
-I wykonałam zadanie.
Snape nawet nie rzucił okiem na jej stanowisko pracy, i bez tego wiedział, że mówiła prawdę.
-Potter sobie poradzi. Zostaw jego eliksir w spokoju. Jeśli jest na tyle głupi, żeby nie umieć tego uwarzyć, nie widzę powodów by mu pomagać.- syknął.
Amortencja wyprostowała się majestatycznie. Mierzyli się wzrokiem.
-Nie pomagam jemu, a sobie. Dobrze wiesz, że eliksiry to moje życie!
-Jakoś nie widzę byś zwijała się w agonii.- Snape prychnął.
-Jesteś ślepy i głuchy na wszystko, bo się z nią pokłóciłeś.- zmrużyła niebezpiecznie oczy.-To wszystko twoja wina!
-Trzeba się było nie szwendać z nimi po lesie!- szybkim i gniewnym ruchem palca wskazał na osłupiałych Scorpiusa i Albusa.
-Och, więc jesteś po prostu zazdrosny! Naucz się w końcu, że ani ja, ani moja matka nie jesteśmy twoją własnością i nie możesz tak z nami postępować!
Uczniowie zdziwieni przyglądali się kłótni. Kociołki wrzały, z jednego buchała para, słychać było świsty i niepokojące dźwięki, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. Przegapić sprzeczającego się z córką Severusa Snape’a to jak przegrać życie! Stracić szansę zobaczenia Mistrza Eliksirów w kłótni, w której miał możliwość przegranej? Frustrujące!
Snape nareszcie zmierzył się z kimś, kto miał równie cięty język. Uczniowie wpatrywali się w niego i oczekiwali. Sami nie wiedzieli czego. Nie mieli nawet pojęcia o co toczy się kłótnia, ale tak to już jest, że lepiej w milczeniu udawać, że wie się, co się dzieje niż pracować.
-Nie zwracaj się do mnie w ten sposób!- warknął Snape.-Nie masz prawa.
-Prawa? A widzisz te oczy, widzisz tą cerę? Hmm, ciekawe, no, no, nie mam prawa rozmawiać z własnym ojcem?- prychnęła pogardliwie.
-Nie obrażaj mnie, bo odejmę punkty Ślizgonom.
Snape tracił cierpliwość wraz z zimną krwią.
-Och, boję się strasznie.- udała przerażoną.-Jesteś tchórzem, nie masz odwagi odjąć punkty swojemu domowi i nie masz odwagi porozmawiać z własną żoną.
-NIE NAZYWAJ MNIE TCHÓRZEM.- słysząc te słowa, tak wrednie wyartykułowane, uczniowie cofnęli się o dwa kroki od kłócącej się pary. Każda głoska tak ociekała jadem, tak napawała strachem, że nawet Voldemort zadrżałby, słysząc to zdanie.
Amortencja nie drgnęła. Spodziewała się tego. Chciała ugodzić w jego słaby punkt. Jej ojciec przez tyle lat znosił wszelkie upokorzenia, służył dwóm panom, kłamał, prowadził podwójne życie i ze spokojem przyjmował wszelkie drwiny, ale nie tą. Nigdy nie pozwalał nazywać się tchórzem.
-Boisz się drobnej Gryfonki. Taka jest prawda.- powiedziała spokojnie Amortencja.
Snape wydawał się zaniemówić. Z tej niezbyt dobrze wyglądającej sytuacji wyciągnął go - kto by się tego spodziewał – Faust. Kot wkroczył dumnie do klasy i otarł się o nogi profesora eliksirów.
-Zabierz mi stąd tego przeklętego kota i wynoś się z mojej klasy!
Amortencja spokojnie podniosła kota i przytuliła go do siebie. Tym oto sposobem Faust ocalił Snape’a przed odpowiedzią. Tencja trafiła w czuły punkt ojca i dobrze o tym wiedziała. Prawdą było, że Severus po części bał się porozmawiać z Hermioną.
Ciche mruczenie Fausta potoczyło się echem po pustym korytarzu. Amortencja nawet nie odwróciła się w stronę klasy. Nie zamierzała tam wracać. Z tego, co wiedziała jej matka akurat nie miała żadnych lekcji. Podrapała kota za uchem i wypuściła go z rąk. Niezadowolony, dumnie uniósł ogon.
-Nie mogłeś poczekać kilka chwil? Może odpowiedziałby mi coś ciekawego…- Amortencja westchnęła i delikatnie zapukała w drzwi gabinetu McGonagall.
Nie wahając się otworzyła drzwi i pewnie weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się. Tak jak się tego spodziewała, Hermiona siedziała w fotelu, który zapewne wyczarowała i czytała książkę. Bujne loki zakrywały jej twarz, palec nerwowo przesuwał się po kolejnych linijkach tekstu. Od razu widać było, że tak naprawdę nawet nie patrzyła na słowa zapisane na pergaminie. Amortencja subtelnie dotknęła jej ramienia. Hermiona podniosła głowę i uśmiechnęła się przyjaźnie. Zobaczyła oczy Severusa. Oczy Amortencji były jego oczami. Dokładne kopie.
-Wywalił mnie z klasy.- rzekła ponuro czarnowłosa dziewczyna.
Mina Hermiony uległa gwałtownej zmianie.
-Co zrobił?!
-Wywalił mnie z klasy.- Amortencja wzruszyła ramionami.
Spojrzała na Fausta, który rozsiadł się na biurku McGonagall i właśnie, zainteresowany puszką z piernikowymi salamandrami, obwąchiwał je i oglądał. Spostrzegł, że jego pani na niego patrzy i prychnął na puszkę. Dziewczyna odwróciła wzrok.
-Jak to? Co ty mu w ogóle powiedziałaś?
Hermiona zapomniała o tym, że dla niej ów „on” miał przestać istnieć.
Amortencja po krótce opowiedziała kobiecie o incydencie w klasie. Ze szczegółami opisała kłótnię i zawód jaki doznała, gdy nie doczekała się odpowiedzi ojca. Potem znowu wzruszyła ramionami.
-I tak nie pozwalał mi warzyć eliksirów.
Gryfonka przyciągnęła do siebie córkę i przytuliła ją mocno. Amortencja delikatnie wtuliła się w słodko pachnące włosy matki i uśmiechnęła. Potem nagle w kwiatowy zapach Hermiony wkradł się jakiś inny, ostry i wyraźny. Ślizgonka ze zdziwieniem otworzyła oczy. Już wiedziała skąd pochodził zapach wody kolońskiej i eliksirów.
-Może zaczniesz się zachowywać stosownie do swojego wieku, co?- odsunęła się od Hermiony.
-Przecież to właśnie robię.
-I dlatego siedzisz w jego fotelu i wdychasz tą jego okropną wodę kolońską?
-Nie jest okropna.- zaprzeczyła szybko Hermiona.-Sama mu ją kupiłam.- zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. Zwiesiła głowę.-Och…
-Właśnie. Może by tak po ludzku z nim porozmawiać?
-Porozmawiać, porozmawiać, wszyscy mi to powtarzają… bo to takie łatwe porozmawiać z Nietoperzem, wiesz?- prychnęła cicho.
Rozległ się trzask tłuczonego szkła. Równocześnie Amortencja i Hermiona zwróciły głowy ku Faustowi. Kot zastygł, trzymając łapę w górze i niewinnie wpatrywał się w nie. Puszka na ciasteczka była rozbita.
-No i po co było udawać, że ta puszka cię nie interesuje?- westchnęła Amortencja.
-Minerwa was pozabija, jeśli dobrze tego nie poskładamy.
-Przecież to rozsądna, dorosła kobieta…
Urwała, widząc minę Hermiony.
-A nie?
-Nie kiedy chodzi o piernikowe salamandry.
Amortencja uśmiechnęła się, Faust zeskoczył z biurka. Hermiona starała się uśmiechnąć, ale dręczyła ją myśl zbliżającej się rozmowy z Severusem. Może jednak z Nietoperzem da się rozmawiać?   
     
______________________________________
Wróciłam. Ech, zaskoczenie, co? Nuda jednak zmusza do czegoś, o czym się nie myślało od dłuższego czasu. Krótko, mówiąc, nie mogłam się skupić na pisaniu. Wiem, ten rozdział jest nijaki i krótki. Tak właściwie to ja nawet nie pamiętam o co Herma z Sevem się pokłócili *cicho, żadnych Snapeiątek* Dziękuję za uwagę i proszę o wyrozumiałość *wyrozumiałość oznacza brak zaklęć torturujących i uśmiercających, tak dla ścisłości*