niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 19

Przesłuchanie 


Hermiona czuła się dziwnie, po świętach, kiedy wszyscy wrócili do szkoły, Albus, Rose i Syriusz zaczęli ją dokładniej obserwować jakby była małym dzieckiem, które lada chwila miało zrobić coś złego. Poza tym, może nie tyle martwiło, co dziwiło ją to, że gdy tylko potrzebowała Severusa on zjawiał się jak na zawołanie. Próbowała jakoś połączyć to w całość, ale nie mogła nic wykombinować. 
Wieczorem przechadzała się sama po błoniach i nagle przyszło je do głowy to, co oczywiste. Nie była pewna czy Snape mówił jej o poszukiwaniach w Zakazanym Lesie, to było oczywiste, ale może... Mimowolnie dotknęła naszyjnika, spoczywającego na jej szyi. W pewien sposób pająk, który był prezentem od męża uspokajał ją. Spuściła głowę, a nocny wiatr rozwiał jej poskręcane loki na twarz. Jakaś ręka odgarnęła je zgrabnie jakby robiła to już wiele razy. Severus patrzył na nią z troską, a ona w końcu zrozumiała.
-Naszyjnik...- mruknęła cicho.-Co zrobiłeś z naszyjnikiem?- podparła się pod boki, przez co przypominała odrobinę panią Weasley, głoszącą "kazania" swoim niesfornym synom, albo jeszcze bardziej niesfornej córce.
Było zupełnie ciemno i nie widziała dokładnie wyrazu jego twarzy. Zapaliła różdżkę standardowym zaklęciem. 
-Masz mi coś do powiedzenia?- uniosła lekko brew, a on machinalnie uśmiechnął się.
Wydawał się zakłopotany, ale w jego czarnych, głębokich oczach błyszczała miłość z jaką patrzył tylko na nią i Amortencję. Te jego oczy zawsze ją fascynowały. Pozostawały zimne dla obcych i ludzi, których nie lubił (a było ich dużo), ale ciepłe dla tego małego kręgu bliskich, którym pozwolił odkryć prawdziwego siebie. Mimo, że była na niego zła, nie mogła powstrzymać się przed odgarnięciem czarnych kosmyków jego włosów za jego ucho. Przeszył ją przenikliwym spojrzeniem, a ona przybrała surowy wyraz twarzy. 
-Kochasz mnie?- zapytał jedwabistym głosem.
-Przecież wiesz jak bardzo.
-Więc zrozumiesz, że to co zrobiłem, mimo, że wbrew twej woli jest tylko po to, by cię chronić i być z tobą zawsze, gdy będziesz mnie potrzebowała.- wytłumaczył, ale nadal nic nie rozumiała.-Rdzeń zawieszki w kształcie pająka jest w pewien sposób połączony z moim Mrocznym Znakiem. Dotykając go, wzywasz mnie. 
-I to działa tylko w jedną stronę?
-Teraz kiedy o tym wiesz, w dwie.
-Mam naprawdę uzdolnionego męża.- szepnęła i uśmiechnęła się. 
Jego prawa brew uwodzicielsko drgnęła, a ona roześmiała się. 
-A ty mnie kochasz?- wyszeptała, już poważna. 
W przerwie między jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka. Wiatr zawiał odrobinę mocniej i kosmyki jego czarnych włosów znowu oplotły jego twarz. Odgarnął je z roztargnieniem. Hermiona spojrzała na niego z wyrzutem i zdziwieniem. Uśmiechnął się.
-Żartowałem.- powiedział wesoło.-Bardzo, bardzo cię kocham, Krzywołapku...- wymruczał i pocałował ją mocno. 
Chwilę tak stali, przytuleni do siebie. To dziwne, że się do siebie tak przyzwyczaili, że teraz nie mogli już bez siebie żyć, chyba, że akurat byli skłóceni ze sobą. Jakiś czas temu to było nie do pomyślenia. 
Hermiona oderwała się od niego z cichym westchnieniem. 
-Od kiedy ty żartujesz?- zachichotała radośnie.
-Raz mi się zdarzyło, a ty mi to będziesz wypominać całe życie?- burknął.-Chyba przestanę z tobą rozmawiać. 
-To jak się będziemy porozumiewać?
-Telepatycznie. Głupia...- mruknął.
-A w ogóle, coś ty taki szczęśliwy?- zarzuciła mu ręce na szyję. 
-Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać.- rzekł dziwnie lekko.-Kieł natrafił na ślad Belli, sprawdziliśmy to. 
-Stary Kieł Hagrida?
Skinął z uśmiechem głową. Przytuliła się do niego mocno, najmocniej jak potrafiła, odczuła taką ulgę.
-Kobieto, dusisz mnie.- warknął. 
Zaśmiała się, a jej radosny śmiech potoczył się echem po pustych błoniach.
-Chodźmy, zimno mi.- oznajmiła jakby to była najlepsza rzecz na świecie.
Pokręcił głową ze zrezygnowaniem i reprymendą w oczach, ale zdjął swój szalik i założył go jej na szyję. Objął ją jednym ramieniem, przycisnął mocno do siebie i oboje poszli w stronę zamku, z rosnącą nadzieją w sercach.



Bellatrix obstawała przy swoim i nadal nadzwyczaj spokojnie zadawała pytania, na które oni niezmiennie nie chcieli odpowiadać. Powoli traciła resztkę cierpliwości, a oni bardzo dobrze o tym wiedzieli, Bella nie była normalnym człowiekiem, gorzej, była całkowicie niezrównoważona. Z dawnego życia pozostała jej marne nerwy, zero miłosierdzia i czerpanie przyjemności z torturowania swoich ofiar. Jak to określił Dumbeldore: "...lubi pobawić się swoją ofiarą, zanim ją pożre." 
Dla nich była wyjątkowo łagodna, ale z czasem coraz bardziej wracała do swojego zwykłego stanu, skłonna do drastycznych metod i tortur. 
-Pytam po raz ostatni.- powiedziała twardo i obnażając przy tym nierówne zęby.-Co się zmieniło w Hogwarcie?! 
Amortencja odwróciła głowę, w miarę możliwości do okna. Malfoy spuścił wzrok, oboje nie mieli ochoty patrzeć na Bellatrix. Wrzasnęła ze złości. 
-Dobrze.- wycedziła przez zaciśnięte zęby.-Wspaniale. Crucio.- roześmiała się z uciechy, patrząc jak Malfoy zwija się z bólu, pragnąc umrzeć. Zwróciła się z szerokim uśmiechem do Amortencji.-Crucio.
Przez ciało dziewczynki przeszedł prąd straszliwego bólu, miała ochotę swoimi rękami rozerwać się na strzępy, moc różdżki Belli była ogromna, zwłaszcza w zaklęciach niewybaczalnych, w których była specjalistką. "Musisz tego bardzo chcieć...", powiedziała kiedyś samemu Potterowi, który na początku w ogóle nie umiał rzucać niewybaczalnych.
-To może teraz opowiecie mi trochę o tej szacownej szkole?- uniosła brew.-Draco śledził tam trochę, ale kiedy wracał zaklęcie Imperius nagle słabło i nic nie chciał mi powiedzieć, a sama byłam tam tylko raz, po ciebie, mała szlamo.- wskazała ostrym podbródkiem na Amortencję.-Więc?! 
-Nie zaczyna się zdania od więc.- przerwała jej Amortencja, całkowicie świadoma swoich słów.
Bellatrix spojrzała na nią z odrazą, ale nie rzuciła kolejnego zaklęcia torturującego.
-Imperio.- szepnęła spokojnie i zaklęcie ugodziło w Amortencję.
Poczuła, że coś się zaczyna dziać, że jakaś niewidzialna bariera oddziela dwie strefy jej mózgu od siebie, że nie może samodzielnie myśleć. Przez chwilę starała się opierać i udawało jej się to z zadziwiającą łatwością, sama nie podejrzewała się o taką siłę. W końcu zaklęcie przejęło nad nią władzę. Draco patrzył na to ze strachem w stalowoszarych oczach.
-Opowiesz mi teraz o Hogwarcie?- szepnęła wyzywająco Bella.
Amortencja pokręciła głową z roztargnieniem, bijąc się ze sprzecznymi rozkazami i myślami, jej wzrok na moment stał się pusty i bez wyrazu jak przy umieraniu, a potem otrząsnęła się i zwiesiła głowę, to ją kompletnie wyczerpało.
-Rany, Malfoy. Wstydź się, jest silniejsza od ciebie.- Bella zachichotała, a on spojrzał na nią z odrazą. Nagle spoważniała.-Geny tatusia, co? Pewnie wszyscy cię chwalą, jaka to nie jesteś mądra, utalentowana, pewnie szepczą, że będziesz nową najmłodszą na świecie Mistrzynią Eliksirów...- mówiła spokojnie.-A ty jesteś tylko córką zdrajcy Czarnego Pana!- wybuchnęła, a jej krzyk potoczył się echem po pomieszczeniu, a może i po lesie.
Przymknęła na chwilę oczy i cały czas szeptała: "Córka zdrajcy, córka zdrajcy...". Tak w kółko, aż nie otrząsnęła się z dziwnego nastroju i znów nie zwróciła do Amortencji.
-Uważał go za swojego najwierniejszego, kochał jak przyjaciela!- wrzasnęła z wyrzutem jakby to była wina dziewczynki.-Mnie powinien ufać, mnie kochać, a on nigdy...- głos jej się załamał.-Nie kochał mnie, nie kochał...
Amortencja podniosła głowę i zobaczyła, że twarz Bellatrix całkowicie złagodniała, nie sztucznie czy obłąkańczo, ale prawdziwie. Zauważyła jej zapadnięte policzki i wielkie czarne oczy, zasłonięte grzywą ciemnych loków. Niewątpliwie kiedyś musiała być piękna. A urodę utraciła, przy człowieku, a może nie do końca człowieku, który nawet jej nie ufał, a była mu tak oddana...


Rose, Albus i Syriusz od dawna snuli plany. Nic im z tego nie wychodziło, Syriusz znał się na tak zwanej "dywersji", mógł narobić trochę dymu, żeby odwrócić czyjąś uwagę, ale to wszystko, Rose mogła co najwyżej zrobić to samo tylko delikatniej i ciszej, a Albus był kompletnie skołowany, nie wiedział od czego zacząć. Nie mieli też wiele czasu na spotkania, cała trójka miała sporo nauki, a Albus szczególnie, bo bez pomocy Amortencji odrabianie zadań domowych nie był takie łatwe. 
Poza tym, pochodzili z różnych domów, a przecież nie mogli spotykać się ciągle w dormitorium Syriusza czy pokoju wspólnym Ślizgonów. Pewnego dnia Albus przypomniał sobie opowieści ojca o łazience Jęczącej Marty, gdzie Hermiona w drugiej klasie przygotowała eliksir wielosokowy. Od tamtej pory właśnie tam się spotykali, przynajmniej inni uczniowie się tam nie zapuszczali, poza tym była to łazienka dziewczyn.
Na pierwszym spotkaniu mieli szczęście, Jęczącej Marty, ducha, zmarłej w łazience dziewczyny nigdzie nie było widać. Mogli spokojnie zacząć rozmowę.
-Musimy wykraść pelerynę i mapę Huncwotów.- powiedział Albus, patrząc na dwójkę pomocników.
-To będzie trudne. Snape wszędzie węszy jeszcze bardziej niż zwykle odkąd ta cała Amortencja zniknęła.- mruknął Syriusz James.
-Szkoda, że jej tu nie ma.- rzekła smutno Rose.-Ona zrobiłaby po prostu smutne oczka do ojca i wszystko byłoby załatwione.
Spojrzeli na nią krytycznie.
-Wtedy nie byłoby kogo szukać.- zauważył Syriusz.
-Nie, czekaj. Smutne oczka, to jest to!- krzyknął Al.
-Cicho. Co?- syknął Syriusz.
-Evanna, to jest to.- zakończył z uśmiechem Albus.

piątek, 29 marca 2013

Rozdział 18

Puste święta


W miarę jak mijały dni, Hermiona coraz bardziej uświadamiała sobie, że spędzi doroczne święta bez córki. Dołowało ją to jeszcze bardziej niż samo zniknięcie Amortencji, gdy myślała o tych wszystkich rzeczach, o choince, bombkach, lampkach, prezencie, który już dawno kupiła... Po prostu robiło się jej tak smutno, że łzy same leciały po jej gładkich policzkach. 
Severus także nie potrafił poprawić jej humoru, bo raz, że był zajęty ciągłymi poszukiwaniami, a dwa, że sam  ciągle chodził zdenerwowany. Było gorzej niż zwykle. Korytarzami biegały szczęśliwe dzieci, które już szykowały się do ferii, nawet w czasie lekcji słychać było podekscytowane głosy, opowiadające o wolnym. 
Razem ze Snapem omijali temat świąt jak tylko mogli. W pokoju nauczycielskim unikali wzroku innych nauczycieli, siedzieli w ciszy, tylko na siebie smutno patrząc. 
W końcu Minerwa nie wytrzymała tego milczenia. Znajdowali się w pokoju nauczycielskim tylko we czwórkę, razem z Albusem, który przyszedł dotrzymać im towarzystwa. McGonagall przez chwilę patrzyła smętnie na parę.
-Dosyć tego.- rzekła nagle.-Mam już dość tych ponurych sytuacji. Amortencja się znajdzie, prędzej czy później, a teraz idą święta, więc moglibyście okazać, choć trochę zaangażowania.- burknęła.
-Jak możesz tego żądać? Mamy prawo być ponurzy, nie wiemy co się dzieje z naszą córką.- warknął Severus, a Hermiona, nie wiedząc co powiedzieć wtuliła głowę w jego tors. 
-Severus ma rację, Minerwo.- wtrącił Albus.-Mają takie prawo.
-Stoisz po ich stronie? Chcesz, żeby wiecznie się kłócili i obwiniali zamiast spędzić święta z kimś bliskim?- zacisnęła usta w wąską linię i spojrzała na niego surowo.
-Nie chodzi mi o to. Powinni, ale mają prawo być smutni, a ty nie możesz ich zmusić do szczęścia i świątecznego podekscytowania, zrozum.- powiedział dyrektor łagodnie.
-Molly nas zaprosiła.- pisnęła cicho Hermiona, a wszyscy w jednym momencie zwrócili ku niej głowy. 
-Świetnie, nas też.- Dumbeldore uśmiechnął się.-Mam nadzieję, że zamierzacie iść.


Do Nory przybyli dzień przed Wigilią. Śnieg sypał jeszcze mocniej niż zazwyczaj, wszystko kryło się pod zaspami, gnomy w ogrodzie pani Weasley pouciekały na ten czas w cieplejsze miejsce. Zagracony, ale nie brudny dom ledwo pomieścił tak dużą ilość osób. Molly chyba chciała, żeby wszyscy zebrali się razem jak za dawnych czasów. Było jeszcze tłoczniej niż, kiedy pobierali się Fleur i Bill. 
Przy długim stole, który pani Weasley jeszcze dodatkowo wydłużyła siedzieli: Minerwa McGonagall, Albus Dumbeldore, Ron, Lavender, Rose, Harry, Ginny, Syriusz James, Albus Severus, Lily Luna, Bill, Fleur i Victoire, pani Weasley, pan Weasley, Fred, George, Charlie, Remus Lupin, Tonks oraz Ted i wreszcie Severus z Hermioną. Wydawało się to niemożliwe, by taki stół pomieścił taką ilość osób, ale Molly Weasley świetnie znała zaklęcia pomagające w domu.
Wszyscy byli w wyśmienitych nastrojach, w końcu przynajmniej w ten jeden wieczór mogli zapomnieć o problemach. Nawet Snape'om udzieliła się wesoła atmosfera. Nie można było nazwać ich szczęśliwymi, ale znośnie, akceptującymi to wszystko i próbującymi radosnymi, tak. 
Po kolacji wszyscy zebrali się w salonie, gdzie usiedli. Niektórzy rozmawiali, inni po prostu uśmiechali się do siebie, dzieci poszły gdzieś, zostawiając dorosłych samych. Victoire, strasznie podobna do matki wdzięczyła się do Teddy'ego Lupina, który wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany, Molly słuchała w kącie radia, gdzie nadawali kolejne utwory jej ulubionej piosenkarki, Celestyny Warbeck. 
-Szkoda, że Percy'ego nie ma.- westchnęła cicho.
-Tak szkoda, że nie ma tego idioty.- powiedział grobowym tonem Fred.
-Szkoda, że nie ma tego idioty w okularach, który zabawiłby nas opowiastką o swojej arcyciekawej pracy w Ministerstwie.- mruknął George.
Obaj roześmiali się, a Molly zmroziła ich surowym spojrzeniem. Odwróciła się i popatrzyła na Snape'a i Hermionę, którzy siedzieli smutni na kanapie, nikt nie zwracał na nich uwagi, a im najwyraźniej to odpowiadało. Zrobiło jej się żal Hermiony, w końcu traktowała ją jak własną córkę, ba! Zrobiło jej się nawet żal samego Snape'a, którego przecież nie za bardzo lubiła, choć szanowała. Wiedziała, co to znaczy tęsknić za rodziną i cierpieć z jej powodu, doskonale wiedziała co oznacza ta pustka, którą oni zapewne teraz czuli. 
Postanowiła nie podchodzić do nich, stwierdziła, że tak będzie lepiej. Harry za to nie miał takich skrupułów, podszedł spokojnie do pary i przysiadł się do Hermiony. Poklepał ją po ramieniu i powiedział:
-Wszystko będzie dobrze.
Zrobiła smutną minę, błyskawicznie odwróciła się i wtuliła w męża. 
-Twoja taktowność mieści się w łyżeczce do herbaty, Potter.- syknął Severus ponad głową Hermiony. 
Potter urażony odszedł, a on zmusił ją, by na niego spojrzała i pocałował ją w czoło. Uśmiechnęła się blado.
-Te święta są takie...- rzekła słabym głosem.
-Puste, wiem.- mruknął.-Ale przynajmniej masz mnie. 
-Wielkie mi pocieszenie.- zażartowała smętnie. 
Pocałował ją delikatnie, a ona znów przylgnęła do niego.


Na górze, w starym pokoju Rona zebrali się: Rose, Albus i Syriusz. Rozmawiali przyciszonymi głosami. Albus namawiał resztę by rozpocząć poszukiwania Amortencji na własną rękę, nadal czuł się odpowiedzialny za jej zniknięcie. Syriusz na początku był sceptyczny co do planów młodszego brata, ale wkrótce przekonał się, że będzie to coś wybitnego, samemu odszukać dziewczynkę i może jeszcze przyskrzynić Bellatrix Leastrange. 
-Czekaj, czekaj. Jak ty niby chcesz powstrzymać praktycznie najwierniejszą sługę Czarnego Pana, braciszku?- zapytał po długim namyśle.
-Voldemort od dawna nie żyje, a słyszałeś, że ona jest osłabiona, bo zaklęcie Imperiusa nie było dość mocne, by zachować cechy Malfoya w kontrolowanym Malfoy'u.- powiedział pewnie Albus.
-No, nie wiem, nie wiem...
-Pomyśl o sławie, o tym, że wszyscy będą cię pamiętać jako bohatera.- rzuciła z błyskiem w oku Rose.
Albus zdziwił się, że na to wpadła, może jednak miała coś z ojca.
-Dobra.- zgodził się Syriusz.
Wszyscy uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. 


Bellatrix znowu ich odwiedziła. Po ostatnim spotkaniu nie pokazywała się przez dłuższy czas i oboje z Malfoyem byli z tego powodu zadowoleni. Ciała nadal oplatały im magiczne więzy, nic się nie zmieniało, tylko przez małe okno wpadało mniej światła, które było bardziej białe. Wiedzieli, że to śnieg. 
Wkroczyła do małego pomieszczenia, jak zwykle dumna i wyniosła i usiadła na krześle, które sobie wyczarowała. 
-Teraz sobie trochę porozmawiamy w ten piękne, wigilijny wieczór.- roześmiała się.
Amortencja ze smutkiem pomyślała o swojej rodzinie i przyjaciołach, którzy być może za nią tęsknili. Po jej policzku spłynęła łza, a Bella to zauważyła.
-Ojej.- powiedziała sztucznie współczującym głosem.-Smutno ci? To zaczniemy od ciebie, pupilku zdrajcy i szlamy.


 


czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 17

Trudne rozmowy


Wszyscy byli zajęci poszukiwaniami. Po zamku kręciło się kilkunastu aurorów, którzy wypatrywali Bellatrix i córki Snape'a. On sam nadal był w podłym humorze i za każdym razem jak spotykał jakiegoś ucznia nie omieszkał odebrać kilku punktów jego domowi. Hermiona nic już nie mówiła na temat jego zachowania, nie robiła mu wyrzutów, ponieważ sama czuła się strasznie. Czasem zastanawiała się jakby to było, gdyby tamtego wieczoru się nie pogodzili. Niekiedy dochodziła do wniosku, że być może jej Amortencja nie zostałaby porwana, a jeszcze częściej, że teraz by sobie nie poradziła, nie mając u boku męża.
W gabinecie Dumbeldore'a coraz częściej zbierały się zebrania. Nikt nie wiedział w jaki sposób Bella dostała się do zamku niezauważona, nikt nie wiedział jakim cudem przeżyła. Wszyscy doznali szoku, gdy pierwszy raz Snape o niej wspomniał, zginęła przecież na ich oczach.
Pewnego mroźnego wieczoru jak praktycznie co noc u dyrektora zebrało się kilka osób. Severus zagroził, że jeżeli Moody znajdzie się z nim w jednym pomieszczeniu albo spojrzy na Hermionę to nie zawaha się rzucić niewybaczalnym. Alastor burknął coś o czarnoksiężnikach i wyszedł. Zostali tylko: Tonks, Harry, Albus, Minerwa, Hermiona i Snape.
-Jaki ona może mieć w tym cel?- Harry rozejrzał się po gabinecie, a jego wzrok na dłużej spoczął na wdzięcznym feniksie Fawkesie. 
-To proste.- rzucił ponuro Severus.-Uważała się i pewnie nadal uważa za najwierniejszą sługę Czarnego Pana. Ja jestem zdrajcą. Zemsta, o to jej chodziło. 
-Jak ona w ogóle przeżyła?- Hermiona potrząsnęła z niedowierzaniem głową.-Sama widziałam jak dostała niewybaczalnym trzeciego stopnia. 
-Może użyła jakiegoś niezwykłego zaklęcia obronnego?- wtrąciła się Tonks, na której głowie jarzyły się różowe jak guma do żucia, krótkie włosy.-Słyszałam o takich przypadkach. 
-Być może, ale to wszystko są tylko przypuszczenia. Na nic nie mamy dowodów. Przeszukaliśmy cały zamek.- powiedział twardo Albus Dumbeldore.-Czas na Zakazany Las.
-A Pokój Życzeń ?- Harry popatrzył na nich jakby to było oczywiste.
-Niemożliwe.- mruknął Severus.-Cały czas sprawdzamy mapę. Kiedyś musiałaby stamtąd wyjść. 
Hermiona zwiesiła smętnie głowę. Powoli wszyscy zaczęli opuszczać gabinet. Harry przytulił ją delikatnie, za co Snape przeszył go zabójczym spojrzeniem, Tonks poklepała ją po ramieniu i wesoło mrugnęła do niej, jak to ona, Minerwa i Albus rzucili im pocieszające spojrzenia i razem w czwórkę wyszli. 



Evanna świetnie czuła się w Hogwarcie, może nawet lepiej niż w starej szkole. Często spotykała smutnych uczniów na korytarzach, przystawała wtedy i pytała o co chodzi. Po krótkiej wymianie zdań uczniowie przyznawali się, że Snape i jego machinalne odejmowanie punktów za nic jest odpowiedzialne za ich złe humory. Evanna pytała wtedy ile punktów odjął, a ona dodawała ich równowartość. Nie lubiła smutnych ludzi, nie mogła znieść smutku. 
Kilka razy Snape nawrzeszczał na nią za tak "aroganckie zachowanie". Nie robiła sobie z tego specjalnie jakichś większych wyrzutów, bo Hermiona później wrzeszczała na niego. W końcu oboje się godzili, a Evan za każdym razem powtarzała im, że razem wyglądają "ślicznie", na co Severus krzywił się z niesmakiem, a Hermiona uśmiechała z zadowoleniem. 
Szła korytarzem od niechcenia, wyczarowując za sobą kolorowe ptaszki, które w pewnym momencie wybuchały i nagle spostrzegła Albusa Pottera. Był jakiś przygaszony i samotny. Zatrzymała się przy nim, a wszystkie wyczarowane ptaki wybuchnęły i znikły z głośnym trzaskiem.
-Albus, myślę, że jesteś za smutny. Dopadły cię chandry, prawda?- uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
Spojrzał na nią krytycznie. Jak wszyscy, uważał, że była dziwna, ale dotąd nie przebiła cioci Luny. 
-Chyba chandra.- mruknął.
-Nie, chandra, to słowo pochodzące od stworzeń które ją wywołują, od chandr. To małe, niewidoczne dla zwykłego ludzkiego oka stworzonka, które poprzez nos dostają się do mózgu ofiary i atakują jej układ nerwowy.- zerknęła na niego tak jakby to było oczywiste.-To coś jak gnębiwtryski, ale one przecież nie istnieją, głupia Luna...
Zaśmiała się głośno.
-Więc, co cię gryzie?- zaczęła iść, a on dotrzymywał jej kroku.
-Amortencja i jej zniknięcie.
-Myślę, że musisz z kimś porozmawiać, chodź.
Pobiegła z gracją w stronę lochów, a on niepewnie poszedł za nią. W sumie jakby tak się zastanowić to była nawet gorsza niż Luna, bo ciągle tryskająca energią i humorem, a to mieszanka wybuchowa.

Hermiona siedziała samotnie w gabinecie męża i ze znudzeniem sprawdzała eseje trzecioklasistów. Nie miała na to najmniejszej ochoty, ale też nie miała w planach innych zajęć. Gdy podniosła głowę znad pergaminu zobaczyła Evannę i Albusa Pottera, który wydawał się być zażenowany całą sytuacją. Hermiona przyzwyczaiła się do tego, że Evanna nie uznawała pukania.
-Tak?- zwróciła się do blondynki.
-Albus chciał z tobą porozmawiać o Amortencji. Z tobą, bo Severusa się trochę boi.- uśmiechnęła się i odeszła, zostawiając chłopca samego.
Usiadł niepewnie na krześle i zwiesił smutno głowę. Patrzyła na niego długo, całkowicie o nim zapomnieli, a przecież zżył się z Amortencją, w niej miał przyjaciela, może trochę zarozumiałego, ale jednak.
-O co chodzi, Albus?- zapytała z troską.
-Brakuje mi jej, chyba przeze mnie...
Nie dała mu dokończyć. Nikt nie będzie obwiniał się za zaginięcie jej córki. Każdy był tak samo winny. Mimowolnie dotknęła pająka, który wisiał na jej szyi, na srebrnym łańcuszku jakby chciała, żeby Severus się zjawił. Potrząsnęła głową, żeby się obudzić z wszystkich ponurych myśli.
-Nie możesz się obwiniać. To była tak samo moja jak i twoja wina, Albusie.- powiedziała łagodnie.
-Ale...
-Żadnych, ale.- rzekła stanowczo, sama była zaskoczona swoją odwagą.
Do gabinetu wszedł Snape i popatrzył na żonę z troską.
-Wszystko w porządku?- usiadł na fotelu obok Albusa i obrzucił go nienawistnym spojrzeniem.
-Tak... Chciałam, żebyś przyszedł, ale... Skąd ty...?
-Nieważne.- odezwał się szybko i spuścił wzrok jakby nie był pewny odpowiedzi.
Nie wnikała, co znowu wykombinował, przeniosła spojrzenie na małego Albusa i uśmiechnęła się.
-Nie możesz czuć się winny.- ponowiła subtelny rozkaz.
-Masz rację.- wtrącił Severus.
Nie spodziewała się takiej odpowiedzi i pomyślała, że chciał ją udobruchać albo odwieść myśli od tego jak wyczuł, że go potrzebowała. Jej czekoladowe oczy spotkały czarne i przez moment mierzyły się. Obiecała sobie w duchu, że sprawdzi, co on znów knuje.



środa, 27 marca 2013

Rozdział 16

Samotna, ale nieskryta Bella


Evanna nie była akceptowana przez wszystkich. Tak jak Luna traktowana była z dystansem, może była odrobinę normalniejsza, ale tylko na pierwszy rzut oka. Po kilku pierwszych lekcjach z nią uczniowie rozdzielili się na dwie grupy, nawet o tym, nie wiedząc. Jedna składała się z tych, którzy ją pokochali za bezpośredniość i niezmienną radość jaką wokół siebie roztaczała, druga z tych, którzy nie mogli znieść jej nienormalności. Gdyby Hermiona nadal była uczennicą pewnie należałaby do tych drugich, bo wierzyła przede wszystkim w moc nauki i faktów zbieranych od lat.
Evanna nie ogłaszała wszem i wobec, że czyrakobulwa to świetne warzywo, a gnębiwtryski naprawdę istnieją, ale Hermiona mimo to nie mogła jej znieść. Sobowtór Luny często ją pocieszał, poklepywał po plecach, powtarzał, że wszystko będzie "wspaniale". Jakby znały się dobrych kilka lat.
Czasem miała jej dość, a czasem wręcz przeciwnie, potrzebowała kogoś takiego, tryskającego energią i humorem, a czasami po prostu milczącego, ale uśmiechniętego.
Evan, jak ją często nazywał Neville, właśnie z nim miała najlepsze kontakty. Nauczyciele podejrzewali, że sprowadził ją właśnie dla niego, wiedział, że był zakochany w Lunie. Evanna dodawała mu odwagi, wydawał się przy niej weselszy.
Może była taka zajęta innymi rzeczami, a może po prostu o tym zapomniała, ale zdarzyło jej się coś dziwnego. Raz Neville poprosił ją by poszła do Zakazanego Lasu po jakąś roślinę. Ostrzegał, by nie zapuszczała się dalej w las, bo owe kwiatki rosną na samym jego skraju.
-Pamiętaj, niebieski kwiat i kolce.- powiedział, gdy pocałowała na pożegnanie w policzek.
Zaśmiała się czystym, perlistym śmiechem. Spojrzał na nią dziwnie.
-To tak jak w tym mugolskim filmie.- wytłumaczyła mu i odeszła.
Uroda Hogwartu i jego okolic zachwycała ją od początku, ale nie miała jeszcze okazji znaleźć się w Zakazanym Lesie, gdzie było naprawdę pięknie o tej porze roku.
-Niebieski kwiat i kolce, niebieski kwiat i kolce...- nuciła pod nosem.
Główki niebieskich kwiatków wystawały ponad grubą warstwę śniegu, czepiały się światła i tego, co dawało im życie, były takie interesujące... Evanna zebrała kilka i rozejrzała się. Dalej pod osłoną drzew prawie nie było zimnego śniegu, las wydawał się bezpiecznym i przytulnym miejscem zalanym popołudniowym słońcem.
Rzuciła kwiaty na ziemię, nie zwracała już na nie uwagi. W miarę jak zagłębiała się w Zakazany Las odgłosy Hogwartu cichły, ustępując zimowym ptakom, które błąkały się po lesie i ćwierkały i innym dźwiękom przyrody. 
Zatrzymała się gwałtownie, bo to co usłyszała zmroziło jej krew w żyłach. A był to śmiech tak obłąkany i złowieszczy, że zapomniała o całym pięknie tamtego dnia i uciekła, nie patrząc nawet gdzie.
Kiedy dotarła do zamku już powoli się uspokoiła. Nawet częściowo zapomniała o przygodzie jaka ją spotkała, nie była pamiętliwa i może też nie chciała pamiętać o takich rzeczach. Zanim jednak całkowicie zniknął z jej głowy dźwięk przeraźliwego chichotu pobiegła do lochów i wpadła do gabinetu Snape'a.
Była to niezręczna sytuacja, ponieważ Snape i Hermiona stali na środku pokoju i całowali się namiętnie. Nagle wyleciało jej całkowicie z głowy po co ich odwiedziła. Uśmiechnęła się na obraz szczęśliwego małżeństwa. Snape oderwał się od żony i zmroził wzrokiem gościa. Hermiona odwróciła się i spłonęła rumieńcem.
-Masz nam coś do powiedzenia?- Snape złowieszczo uniósł brwi.
-Tylko, że ślicznie razem wyglądacie.- rzekła spokojnie.
-To jak nam już to powiedziałaś, to wynocha.- zamknął za nią drzwi.
Chichot w lesie kompletnie wyleciał jej z głowy, taka już była i nic nie potrafiła z tym zrobić.


-Ślicznie...?- Snape usiadł w fotelu przy kominku.
-Może ma rację.- Hermiona uśmiechnęła się i opadła na drugi fotel.
-Błagam, Hermiono, nie denerwuj mnie.- westchnął ciężko, a jego wzrok zatrzymał się na ogniu zapalonym w kominku.
-Nie martw się, to nic nie da.- powiedziała łagodnie.
-Jak mam się nie martwić...- nie dokończył tylko smętnie zwiesił głowę.
Pod tym względem byli naprawdę dziwni. Nigdy nie martwili się razem. Kiedy Snape był załamany Hermiona pocieszała go, gdy to ona była smutna, on próbował poprawić jej nastrój. Dopełniali się całkowicie, kiedy ona się rumieniła, on jeszcze bardziej bladł, kiedy ona się uśmiechała, on zazwyczaj był ponury, kiedy ona była życzliwa, on był zgryźliwy.
Milczeli przez chwilę. W końcu dotknęła ostrożnie jego dłoni. Z roztargnieniem spojrzał na nią pytająco.
-Zanim wpadła Evanna, miałeś mi coś pokazać, pamiętasz?- uśmiechnęła się blado.
-Tak...- mruknął.
Wstał z fotela i wrócił z małym czarnym pudełkiem w ręce. Otworzył je, a Hermiona wydała z siebie stłumiony okrzyk. W pudełku spoczywał mały srebrny pająk, wysadzany miniaturowymi czarnymi kamieniami. Severus uśmiechnął się złośliwie, wiedział, że tym ją przestraszy. Gdy wyjął pająka okazało się, że to naszyjnik na cienkim błyszczącym, srebrnym łańcuszku. Założył go jej na szyję i złożył słodki pocałunek na jej odsłoniętym ramieniu. 
-Żebyś przypadkiem nie mówiła, że cię kilka razy nie przepraszałem.- burknął, ale ona rozpromieniła się.
-To takie... w twoim stylu.- powiedziała.
-Intrygujące podziękowania.- szepnął.
Uśmiechnęła się i cmoknęła go w nos, a później w usta, gdzie zatrzymała się trochę dłużej.
Srebrny łańcuszek odcinał się od jej brzoskwiniowej cery. 


Oboje z Malfoyem byli zaskoczeni, że ich oprawca się ujawnił. Po prostu pewnego dnia wpadła do małej chatki, w której byli ukryci i nieprzerwanie związani i łypnęła na nich spode łba. A była to kobieta o ciemnych włosach poskręcanych w niesforne, pewnie od dawna nieczesane włosy i ostro zakończonym podbródku. Mimo, że wyglądała jak po wyjściu z Azkabanu w jej ruchach była pewność siebie i duma, powieki opadały jej ciężko jakby była znudzona wszystkim, co jej nie dotyczyło.
-Miła parka...- mruknęła.-Bardzo ładnie, córka tego zdrajcy Snape'a i sam zdrajca własnej rodziny, Draco. Jak mogłeś się tak stoczyć?- podeszła bliżej.
-Kto to mówi.- burknął słabym głosem.
-Hmmm... Zastanówmy się, kochaniutki, kto tu ma różdżkę, a kto nie ma. Ja mam, a ty nie, więc się zamknij!- ryknęła, a było to jak dostać obuchem w ucho, po tym jak mówiła cicho i spokojnie.
-Bella chyba jesteś trochę samotna.- mruknął Malfoy.-Bo rozmawiasz ze zdrajcą.
-Sam tego chciałeś. Crucio.- rzuciła niby od niechcenia, a czerwone światło z jej różdżki ugodziło w jego pierś.
Zwijał się z bólu, ale zęby miał zaciśnięte, więc nie krzyczał. 
-A ty...?- zwróciła się do Amortencji.-Mała córeczka tatusia. Pupilek zdrajcy, zdradził Czarnego Pana!- wrzasnęła przeraźliwie.
-Zawsze był po stronie dobra, tylko ty byłaś za głupia by to sobie uświadomić!- Amortencja nie wytrzymała.
-O. Widzę, że też nie umiesz trzymać języka za zębami, jak twoja szlamowata, brudna matka! Snape ożenił się ze szlamą, trzymajcie mnie, bo skonam!- jak obłąkana obnażyła zęby.-Crucio.- powiedziała lodowatym tonem.
Straszliwy ból wstrząsnął nią, ból jakiego nigdy nie czuła, był nie do wytrzymania, miała ochotę umrzeć. A potem zapadła ciemność, a w głowie słyszała tylko echo przeraźliwego chichotu, chichotu samozadowolenia i dumy, chichotu wariatki.


wtorek, 26 marca 2013

Rozdział 15

Evanna 


Kłopoty w gronie nauczycieli i ich znajomych były sekretem, więc oczywiście wiedziała o nich cała szkoła. Uczniowie na początku współczuli Snape'owi, kiedy jednak zaczął masowo i właściwie za nic odbierać punkty ich domom, miłosierdzie straciło na sile. Bardzo lubili Hermionę i to do niej głównie uśmiechali się jakby chcieli ją pocieszyć.
Przez pewien czas problemy grona pedagogicznego Hogwartu były tak ekscytujące dla uczniów, że właściwie nie rozmawiali o niczym innym, a na lekcjach przyglądali się uważnie poszczególnym wychowawcom.
Szepty rozlegały się na korytarzach, a gdy pojawiał się Severus czy jego żona, raptownie cichły. Oboje jednak nie stali się na tyle głusi na otoczenie, by tego nie zauważyć. Punkty innych domów leciały w dół, kiedy przyuważył to Snape, Hermiona starała się nie zwracać na to uwagi.
Amortencja nadal nie została odnaleziona, Dumbeldore załamywał ręce, jedyne co mógł zrobić, to wezwać aurorów, którzy zaczęli patrolować tereny wokół Hogwartu, kilku pilnowało wnętrza zamku, w tym znany Alastor Moody, pozostawał on nieco na dystans od Severusa, nie lubił czarnoksiężników, byłych zwłaszcza.
Pewnego dnia wszyscy zebrali się w gabinecie Dumbeldore'a. Moody łypał groźnie na Snape'a, a ten nie pozostawała mu dłużny, z wyższością mierzył go wzrokiem.
-Może zajmiecie się tym co ważne, zamiast zabijać siebie nawzajem wzrokiem?- zapiała Minerwa.-Alastorze, Severusie...
-Snape, żal mi tej twojej córki i tylko dlatego pomagam ją odnaleźć.- warknął ostro Moody swoim chrapliwym jakby zdartym głosem.
-Może byś w końcu przeszedł na emeryturę?!- krzyknął Snape.-I w końcu się ode mnie odczepił!- dokończył ponurym głosem.-Zrozum wreszcie, że jestem po dobrej stronie!
-Czarnoksiężnik zawsze będzie czarnoksiężnikiem, gdzieś tam w głębi.- rzekł spokojnie Szalonooki. 
-Myślałem, że to ty, Albusie masz sentencję na każdą okazję?- zwrócił się Severus do dyrektora, ale nadal zerkał groźnie na Alastora.
Zapadła chwila milczenia. Snape próbował się uspokoić, więc patrzył na Hermionę, która najwidoczniej widziała za oknem coś, czego reszta nie mogła dostrzec. Nagle Severus odwrócił się do Szalonookiego i łypnął na niego złowieszczo.
-To twoje oko, Moody...- zaczął cicho.-Ono widzi przez wszystko, tak?
Moody z ociąganiem skinął głową, a Snape niby przypadkiem przesunął się przed Hermionę. Zaśmiała się, mimo dramatyzmu sytuacji, dla której zebrali się w gabinecie. 
Moody westchnął teatralnie i odwrócił się do Dumbeldore'a.


Drobna blondynka weszła do szklarni, w której akurat pracował Neville. Była tak podobna do Luny, że miał ochotę entuzjastycznie się z nią przywitać, ale kiedy zobaczył ją z bliska zmienił zdanie. Nie miała tak niebieskich oczu jak Lunałka, jej posiadały intensywną brązową barwę, jak dobra ziemia, którą tak lubił.
-Witaj.- powitała go wesoło.-Ty pewnie jesteś Neville?
Skinął głową oszołomiony. Uśmiechnął się niepewnie, była naprawdę śliczna, jak mógł pomyśleć, że była podobna do Luny? Jej oczy nie były tak wyłupiaste, a wzrok tak rozmarzony.
-Profesor Dumbeldore powiedział, że będziemy razem pracować. Potrzebował drugą nauczycielkę zielarstwa. Jestem Evanna, Evanna Lovegood.- podała mu rękę, a on ścisnął ją lekko.
-Jesteś może spokrewniona z Luną Lovegood?
-Jestem jej dalszą kuzynką. Jak byłam mała wyjechałam z moimi rodzicami do Francji i tam też się uczyłam, w Beaxbatons. Nie często widujemy się z Luną.
-Jesteście podobne.
-Ale nie takie same.- zauważyła z czarującym uśmiechem i puściła do niego oczko.-Luna jest naprawdę miła i sympatyczna, ale ja chyba bardziej normalna.
-Świetnie mówisz po angielsku.
Nawet nie zorientował się, że skierowali się do najbliższej ławki i usiedli obok siebie. Evanna zaczęła mu opowiadać o tym, że jest z Anglii i dlatego świetnie zna ten język, jak mniej więcej było w jej szkole i jak bardzo się ucieszyła, kiedy Dumbeldore powiadomił ją o wolnym stanowisku w Hogwarcie. 
Była szczera, otwarta, ale i słodka, dziwnie bezpośrednia, a tak naprawdę miła. Z tą normalnością chyba jednak odrobinę przesadziła. W pewnych momentach przerywała nagle rozmowę czy monolog i mówiła jakby sama do siebie: "Jaki piękny śnieg, śnieg jest naprawdę niezwykły, jakby się nad tym głębiej zastanowić..." Nie szczędziła takich uwag, zwracając się też prosto do Neville'a.
-Bardzo lubię Lunę i jej ojca, są naprawdę... - rozejrzała się, szukając podpowiedzi wokół siebie.-Są jak kwiaty, bo przecież kwiaty są wyjątkowe, naprawdę wyjątkowe.- wyglądała na zadowoloną ze swojej wypowiedzi.
Na pożegnanie ucałowała go w oba policzki, znowu puściła do niego oko i odbiegła tanecznym krokiem, zbierając po drodze śnieg i uważnie się mu, przyglądając.
Już ją lubił.


U Hermiony i Severusa nie było tak wesoło. Siedzieli w pokoju nauczycielskim, który był już prawie pusty. Towarzystwa dotrzymywała im Minerwa. Dumbeldore zarządził, żeby cała trójka odpoczęła, ale Hermiona nie potrafiła zasnąć z myślą, że jej córka może błąka się gdzieś po lesie albo co gorsza ktoś gdzieś ją przetrzymuje. Snape był zbyt zajęty wymyślaniem najbardziej okrutnych kar dla oprawcy Amortencji, a Minerwa przyglądała się im z boku, pilnując (jak jej kazał w sekrecie Albus), żeby się nie pokłócili.
-Nie wiem co jej zrobię...- mruczał pod nosem Severus.
Głos Hermiony wyrwał go z ponurego nastroju.
-Nie możesz odejmować innym domom punkty za byle co.- zauważyła. Musiała się czymś zająć, żeby choć na chwilę zapomnieć o problemach z rodziną.
-Mogę sobie robić co mi się podoba.- burknął.
-Jesteś niezdolny do prowadzenia lekcji.- powiedziała pewnie.
-Ty też nie byłaś, pamiętasz?- zapytał ostro.
-Przez ciebie!- jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy.
-Przeze mnie?- prychnął drwiąco.
Minerwa poderwała się gwałtownie z krzesła i spojrzała na nich ze strachem. Postanowiła, że jeżeli znowu na śmierć się pokłócą to ona osobiście odchodzi.
-Przez ciebie płakałam, przez twoją głupotę nie umiałam wyczarować patronusa!- wrzasnęła, a po jej policzkach spływały gęste łzy. 
Nagle do pomieszczenia wpadła Evanna i podbiegła do Hermiony. Przytuliła ją czule i poklepała po plecach.
-Nie płacz, wszystko będzie wspaniale.- rzekła dziarsko.
Cała trójka stała oniemiała i nikt nie śmiał się ruszyć.
-Och, jestem Evanna, będę drugą nauczycielką zielarstwa, razem z Nevillem.
Energicznym krokiem wyszła z gabinetu. Hermionie przypominała wiosenny wiatr, niosący za sobą zapach kwiatów, równie szybko jak się pojawiła, tak i zniknęła. Spojrzała dziwnie na Severusa, policzki nadal miała gorące i mokre od łez. Odwróciła wzrok, obrażona.
Spokojnie podszedł do niej i uklęknął przy jej krześle. Zmusił ją, by na niego spojrzała.
-Przepraszam za moją głupotę, przepraszam, że przeze mnie cierpiałaś. Potrzebowałem jakiegoś dowodu, tak często dochodzę do wniosku, że jesteś młodsza ode mnie i taka piękna, że mogłabyś mieć każdego...- szepnął tak cicho, żeby Minerwa nie dosłyszała.
Wyglądał trochę jak zbity pies. W jego czarnych oczach błyszczała troska, twarz złagodniała, brakowało tylko złożonych w geście pokory uszu i smętnie zwieszonego ogona. Uśmiechnęła się lekko na tę wizję.
-Kiedy się w końcu nauczysz, nietoperzu...- szepnęła mu do ucha.-...że ja wolę wrednych i niesprawiedliwych, ale za to jak całujących...
Na jego ustach wykwitł złośliwy uśmieszek, pocałował ją lekko.
-Co nie zmienia naszych problemów w mniejsze.- mruknął, odrywając się od niej.
McGonagall, już uspokojona, bo nie musiała wkraczać i ich godzić przysunęła się z krzesłem bliżej Hermiony i dotknęła jej ramienia. Razem ze Snapem popatrzyli na nią zdziwieni.
-Albus mi kiedyś powiedział, że miarą zarówno strachu jak i odwagi jest wyobraźnia.- Minerwa uśmiechnęła się.-Więc miejmy nadzieję, dobrą nadzieję, że wszystko będzie wspaniale.- zacytowała Evannę.


Amortencja nadal nie uwolniła się z więzów, siedziała cicho i myślała jak się wyrwać. Nie spoglądała w bok z oczywistych powodów. Zdarzyło jej się przysnąć, we śnie usłyszała kroki, ale kiedy się ocknęła nikogo już nie było. Wtedy zerknęła na miejsce, gdzie leżał Malfoy.
Był związany tak jak ona, ale nie wpatrywał się już pustym wzrokiem w okno, był już sobą.
Nie mogła wytrzymać tego wszystkiego, ale postanowiła być silna. Nie było się czego bać, w końcu miała nadzieję, że coś wymyśli, nadzieja ta z każdym nowym dniem cichła i gasła... 
Dlaczego cały czas czuła się jak Harry Potter? Co on zrobił na pierwszym roku? Znalazł Kamień Filozoficzny, a na drugim? No, tak. Feniks.
Od chwili tamtych myśli każda mała chmurka na niebie wydawała się jej przybierać kształt krwistoczerwonego ptaka o skrzydłach jak płomienie szczęścia i wolności.





poniedziałek, 25 marca 2013

Rozdział 14

Prawda


-Co?- Hermiona zaniemówiła i przez chwilę wpatrywała się tępo w chłopaka.
-Co jej zrobiłeś?- warknął Snape.
Powoli zbliżył się do niego z różdżką w ręku. Mierzył go wzrokiem. Odzyskał żonę i nagle miał stracić córkę? O, nie. "Tak się bawić nie będziemy...", pomyślał ponuro i łypnął na niego spode łba.
-Severusie!- krzyknęli wszyscy. 
Hermiona złapała go za rękaw szaty, Dumbeldore i Minerwa uspokoili się nieco i oboje patrzyli na niego poważnie, a Harry srogo zwęził oczy w szparki, nie wyglądał jednak wtedy tak groźnie jak sam Mistrz Eliksirów. Snape odsunął się od chłopca nieznacznie i dał im gest ręką, żeby dowiedzieli się, co się stało z jego ukochaną córką.
-Albusie, opowiedz nam.- powiedział Harry, kładąc mu rękę na ramieniu.
Opowiedział im jak się pokłócili z Amortencją o głupią mapę Huncwotów i sprawę z Malfoyem, jak uciekła z biblioteki, a on został sam, jak w końcu pobiegł za nią, ale zastał tam na korytarzu tylko kilka jej rzeczy. Podał pióro i książki przyjaciółki jej matce, nagle wydało mu się to sceną jak z mugolskiego filmu, kiedy to mugolska straż oddaje przedmioty, należące do zaginionego dziecka rodzicom. Tylko, że w tych filmach owe dziecko nigdy się nie odnajduje. Spochmurniał. 
-Bellatrix...- szepnął Severus.
-Słucham?!- oburzyła się Hermiona. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi.
Spojrzał szybko na mapę Huncwotów, ale tej jednej kropki z imieniem, o którą mu chodziło nie znalazł. Ze zrezygnowaniem odłożył pergamin na biurko i szybko zwrócił się do pozostałych.
-Bellatrix Lestrange jest w zamku.- oznajmił grobowym tonem.
-To ty traciłeś czas na całowanie mnie, kiedy Bellatrix chodzi sobie po zamku i w każdej chwili może zaatakować?!- Hermiona zmroziła go wzrokiem.-To ona w ogóle żyje?
-Nie czas na wyjaśnienia, trzeba szukać Amortencji.- skierował się do drzwi.
Albus Severus Potter poszedł przodem i wyszedł z jego gabinetu pierwszy. Snape złapał go za kołnierz koszuli i popchnął go do tyłu, lekko, żeby nic mu nie zrobić, choć miał ochotę go zabić gołymi rękoma.
-Ty, mały, głupi dzieciaku, zgrywający bohatera nigdzie nie idziesz.- warknął i zniknął na schodach, prowadzących wyżej, na piętro.
 Hermiona pobiegła za nim, rzucając po drodze przepraszające spojrzenia Harry'emu i reszcie. W sercu miała cichą nadzieję, że tak naprawdę Amortencja szwenda się gdzieś po błoniach, że może odziedziczyła po niej chodzenie na spacery, gdy była czymś zmartwiona. Ta nadzieja była jednak tak nikła jak płomyk ognia świecy na wietrze.


Było już całkowicie ciemno i Amortencja nie miała pojęcia, gdzie się znajdowała. Słyszała cichy szum wiatru za oknem, rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym była. Oplatały ją grube więzy, które jak paskudne węże utrudniały jej poruszanie się. Widziała jedną świecę, w kącie pomieszczenia, rzucała bardzo słaby blask na bardzo mały obszar. Świeca stała na podłodze, która widocznie była zakurzona, widać jednak było na niej świeże ślady butów odbite w brudzie.
Ledwo powstrzymała się przed kichnięciem, jeśli ktoś tu z nią był, wolała nie zwracać na siebie jego uwagi. Właściwie nie pamiętała, co się stało. Szła spokojnie korytarzem, była obrażona na Ala, który myślał wyłącznie o sobie i korzyściach jakie płynęły z mapy i peleryny-niewidki. Nagle zza rogu ktoś się wyłonił, nawet nie bardzo wiedziała kto. Wycelowała i trafiła tego kogoś zaklęciem, które trafiło, ale nie było na tyle silne by obezwładnić oprawcę. Oślepiło ją dziwne światło.
"A teraz budzę się tutaj...", przeleciało jej przez głowę i westchnęła tak cicho jak mogła. 
Jeszcze raz spróbowała rozszyfrować, gdzie dokładnie jest, ale nawet nie mogła spojrzeć przez okno, było za wysoko, praktycznie pod sufitem. Mdła poświata księżyca wpadała przez nie. Amortencja odrobinę odwróciła głowę, patrząc, co oświetlało światło.
Zamarła, bojąc się poruszyć i przełknęła ślinę.



Albus wrócił do swojego gabinetu późną nocą, nie udało się odszukać Amortencji. Jedyny ślad jaki po niej pozostał to jej rzeczy. W zamku nie było wyraźnego znaku działalności zaklęć niewybaczalnych czy czarnej magii. To musiało być zwykłe zaklęcie rozbrajające, jeśli w ogóle została porwana.
Usłyszał ciche pukanie, a do pomieszczenia wszedł średniego wzrostu mężczyzna o czarnych krótkich włosach i niepewnym spojrzeniu. Wyglądał jakby się wahał czy może wejść czy nie. W końcu dumnie wkroczył przed biurko i skłonił mu się lekko.
-Dobry wieczór, profesorze.- powiedział cicho.-Przepraszam, ale pan chciał mnie widzieć.
-Tak, Neville, proszę, usiądź.- odparł łagodnie dyrektor.
Neville Longbottom usiadł na wskazanym miejscu i wbił wzrok w biurko, udając, że intrygują go słoje ciemnego drewna. Albus Dumbeldore westchnął ciężko i uśmiechnął się. Ostatnio wyglądał trochę starzej z ciągłym zmęczeniem wymalowanym na twarzy.
-Chcę pana przyjąć na stanowisko nauczyciela...
-Mnie?
-Tak, Neville, ciebie.- rzekł dobitnie.-Przecież zawsze miałeś Wybitny z zielarstwa, uwielbiałeś ten przedmiot. 
-Ach, zielarstwo.- zastanawiał się przez chwilę.
Dumbeldore niecierpliwił się. Zawsze był człowiekiem, którego cierpliwość, inteligencja i dobroć nie znały granic. Teraz jednak mało, że był zmęczony, był jeszcze zdołowany. Akurat, kiedy udało im się z Minerwą pogodzić Severusa i Hermionę musiała zniknąć ich córka.
-Będę nauczycielem.- powiedział w końcu Neville.-Ale co z profesor Sprout?
Dumbeldore poprowadził go do drzwi.
-Nie teraz synu, nie teraz. Idź do gabinetu Minerwy, ona pokaże ci twój pokój.- rzekł szybko Albus i zamknął drzwi.
Westchnął ciężko i opadł na fotel przy biurku, powoli zasnął. 


Hermiona przechodziła się nerwowo tam i z powrotem. Nie mogła tak po prostu pójść spać, kiedy Severus włóczył się po zamku i bezustannie szukał Amortencji. "Phi...", pomyślała. Wspaniałomyślnie kazał jej odpocząć... Otworzyły się drzwi, a ona zamarła w oczekiwaniu.
-Lumos.- szepnął Snape. 
Podszedł szybko do Hermiony.
-Miałaś iść spać.- rzekł cicho.
-Nie mogłam.- odparła prawie szeptem.-I co?
-Powiedzieli, żebym sobie poszedł, a oni się tym zajmą.- westchnął.-Nie przeprosiłem cię jeszcze za moją głupotę.- spuścił wzrok, zażenowany.-Przepraszam, Krzywołapku...- zamruczał i pocałował ją w policzek.
Uśmiechnęła się na dźwięk przezwiska, którego nie słyszała od lat. Odwzajemniła całus, ale zaraz potem znowu zrobiła się ponura i milcząca. 
-Tęskniłeś za mną?- zapytała, składając bezradnie głowę na jego piersi.
-Wątpisz?- odpowiedział pytaniem na pytanie, całkowicie poważnie. 
Pokręciła głową.
-Kocham cię.- szepnęła w jego tors okryty jak zwykle czarną szatą.
Skinął głową z lekkim uśmiechem, ale i lekko smutnym.
-Też cię kocham, Hermiono.
Ta chwila mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby nie pewna czarnowłosa dziewczynka, która zniknęła. Ta chwila mogłaby być wyjątkowa po tej separacji, którą przeżyli. I była, ale była również dziwnie pusta jak zdjęcie, na którym brakuje członka rodziny. 


niedziela, 24 marca 2013

Rozdział 13

Harry


Pierwszy śnieg zaczął sypać, gdy Harry Potter w końcu zdecydował się odwiedzić swoją przyjaciółkę. Starał się przyjść wcześniej, ale ilekroć widział ją na korytarzu zapłakaną, smutną i jakąś inną, po prostu sam się załamywał. Przypomniały mu się chwile, kiedy jeszcze w czasach szkolnych szukali horkruksów, rozszczepionych cząstek duszy Voldemorta. Ron odszedł od nich, wtedy też była zrozpaczona, ale nie aż tak. Nie dziwił się jej, nawet Amortencja, opanowana i zdominowana przez przeklęte geny ojca patrzyła na matkę z pewną złością.  
Nie wiedząc czego może się spodziewać wszedł do gabinetu Minerwy McGonagall, a jego spojrzenie od razu padło na Hermionę. Patrzyła przed siebie, kolana podkuliła i położyła na nich głowę. Dokładnie tak jak wtedy, kiedy Ron odszedł. 
-Hej, Hermiona.- rzucił niepewnie.-Jak się czujesz?
Spojrzała na niego krytycznie, jakby po pogrzebie spytał ją czy idzie na imprezę. Harry'emu dziwnie przypomniała Snape'a. Usiadł obok niej i poklepał ją po ramieniu.
-To było głupie pytanie. Przepraszam.- mruknął.
-Nie rozmawiajmy o mnie, skoro już postanowiłeś mnie odwiedzić, a wiem, że masz kontakt z resztą, to powiedz co u nich.
-Z resztą?- uniósł brwi.-A... Ginny nadal odnosi sukcesy w quiditchu, choć muszę przyznać, że idzie jej coraz gorzej, Luna... No, Luna martwi się Draco i Scorpiusem, a z Nevillem nie mam ostatnio kontaktu.- westchnął.
-Ginny musi więcej odpoczywać, a nie się zamęczać na śmierć, Luna musi czekać, nic innego nie da się zrobić... Dlaczego nie masz kontaktu z Nevillem?- zapytała.
Nerwowym gestem przejechał ręką po włosach, które i tak jak zawsze były rozczochrane. Spojrzał dziwnie na Hermionę.
-Zajmujesz się teraz rozwiązywaniem problemów innych?- odezwał się w końcu, ignorując pytanie o Nevilla.
-Tak, skoro nie umiem poradzić sobie z własnymi... A Ron?- jej głos brzmiał jakby był wyprany z uczuć.
-Wiesz... Ron pracuje w Ministerstwie, ale im się nie przelewa. Nie narzeka głośno, że nie mają pieniędzy...- mruknął Harry.
-Trzeba im coś dać, ale tak, żeby o tym nie wiedzieli.
Widać było, że myślenie o innych pomaga jej w oderwaniu się od swoich problemów. Harry patrzył na nią przez chwilę i dostrzegł w jej oku nikły, znajomy błysk, który pojawiał się, gdy była czymś podekscytowana.
-Hermiona Jane Granger, pani psycholog...- uśmiechnął się, ale potem zbladł.
Zdał sobie sprawę, że powiedział Granger, a przecież teraz nazywała się Snape. Bał się, że zaraz się rozpłacze, a on będzie musiał ją pocieszać, choć to nic nie da. Uśmiechnęła się do niego lekko.
-Miałam dość czasu by pogodzić się na razie z tym, że Severus... Nie zwraca na mnie uwagi.- rzekła cicho.
-Przepraszam.
-Nie ma sprawy.


Amortencja rzadko kontaktowała się z ojcem. Odkąd oddała mu mapę Huncwotów ciągle był zajęty, szukał, szpiegował i śledził. Każdego miał na oku. Czasem myślała, że mimo wszystko sprawia mu to niezmierną przyjemność, wrócić do czegoś, w czym się specjalizował.
Albus się na nią obraził. Siedzieli akurat w bibliotece, gdzie oboje często zaglądali. Al tak zażarcie pisał wypracowanie, że na jego pergaminie widniały dziury. Amortencja złapała go za rękę i odstawiła jego pióro.
-Przestań. Co się z tobą dzieje, Al?- spytała ostro i szybko cofnęła rękę.
-Nic. Nie wiem, czuję jakąś pustkę...- żachnął się.
-Musiałam to zrobić, on ci ją odda, zobaczysz.
-Nie jestem pewien.
-To było ważne, rozumiesz?- warknęła i poczuła się jak swój ojciec.-Bez tego nie rozwiążemy tej całej pokręconej sytuacji.
Gwałtownie wstała i zebrała książki ze stolika. Pani Pince, która nadal pracowała w bibliotece spojrzała na nią krytycznie, ale Amortencja nie zwróciła na nią uwagi, pomknęła korytarzem zanim Albus zdążył w ogóle coś zrobić.
Przez chwilę się nie ruszał, a potem pobiegł za nią. Nigdzie nie mógł jej zobaczyć. Zszedł schodami do lochów, a tam, przed kamienną ścianą wypowiedział hasło i sprawdził w pokoju wspólnym, czy jej nie ma. Nie było. Wrócił na korytarz i poszedł wyżej, na podłodze leżała jej książka i ulubione pióro, pozostawione bez opieki jak bezwartościowe śmieci.


Severus zerknął przez okno. Ściemniało się, wiatr, który niósł ze sobą śnieg targał gołymi konarami drzew w Zakazanym Lesie, gwiazdy jedna po drugiej jakby się umówiły mrugały do siebie, niebo było ciemne i nieprzeniknione.
Gdyby nie pokłócił się z Hermioną, pewnie w tej chwili weszłaby, nawrzeszczałaby na niego, że znowu siedzi do późna, a potem pocałowała delikatnie, co robiła zawsze. Uśmiechnął się lekko. Życie było prostsze za jej czasów szkolnych. Na początku w ogóle nie chcieli ze sobą rozmawiać, potem spotykali się ukradkiem, a kiedy się ujawnili... Dyrektor i Minerwa promienieli, ale jej przyjaciele nie byli zachwyceni. A on miał to w nosie, jak wiele innych rzeczy. Bo miał ją i to się liczyło.
Śmieszne, był Potter, był Weasley, Krum, Malfoy, wszyscy za nią szaleli, a ona wybrała jego, prawie dwadzieścia lat starszego, zamkniętego  w sobie, zgorzkniałego Mistrza Eliksirów. Czasem zastanawiał się, dlaczego, ale nigdy nie miał takich chwil za dużo, bo ona nagle pojawiała się i albo całowała go w policzek albo w czoło, a wątpliwości odchodziły, pozostawała tylko słodycz jej zapachu. 
Już zapomniał jak to jest być samotnym, spać w pustym łóżku, samotnie czytać książki, samotnie spędzać czas. 
Skarcił się w myślach za taką sentymentalność i westchnął, patrząc na dwa fotele naprzeciw kominka. Ciężkim krokiem podszedł do jednego z nich i usiadł.


Do gabinetu wpadła Minerwa i Albus, którzy uśmiechnęli się do dwójki przyjaciół, czarnowłosego chłopaka z blizną i kobiety o ufnych czekoladowych oczach. 
-Co się stało?- Harry wstał z kanapy.
-Och, nic.- Minerwa promieniała.
-Dlaczego jesteście tacy weseli?- Hermiona z ociąganiem również poderwała się z siedzenia i spojrzała na nich dziwnie.
Wyglądali jakby oboje łyknęli zdrową dawkę Felix Felicis, eliksiru szczęścia. Pamiętała jak Harry się wtedy zachowywał.
-Mamy plan.- oznajmił beztrosko dyrektor.
-Jaki plan?- zaciekawił się Harry.
Dumbeldore i Minerwa nagle wyszli z gabinetu. Hermiona i Harry spojrzeli po sobie i wybiegli za nimi. Okazało się, że starsi nauczyciele kierowali się do lochów. Hermiona wzdrygnęła się i ścisnęła ramię przyjaciela, ostatni raz jak tu była Snape tylko na nią nawrzeszczał. Czy on naprawdę czuł się tak zraniony tym jednym pocałunkiem, do którego Draco ją zmusił?
Wpadli do gabinetu Severusa, który siedział w fotelu z zamkniętymi oczyma i wyraźnie rozpaczał. Gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi poderwał się z miejsca i wycelował w nich różdżkę. Och, tak bardzo miała ochotę rzucić mu się na szyję... Powstrzymała się przed tym, skuliła się w sobie i oplotła się ramionami, jakby jej było zimno.
-Co wy tu robicie?- zapytał ostro Severus, patrząc na każde z nich, omijając wzrokiem tylko Hermionę.
Minerwa zachichotała.
-Przedawkowałaś coś, stara wiedźmo?- uniósł brew.
McGonagall razem z Dumbeldorem parsknęła śmiechem. Snape spojrzał na nich, zastanawiał się czy czasem nie wykradli mu z zapasów Ognistej Whisky albo Felix Felicis. Obiecał sobie, że później to sprawdzi.
-Spójrz na mapę, Severusie...- Dumbeldore dusił się ze śmiechu.
Snape sięgnął na pergamin, który za pomocą zaklęcia stał się mapą Huncwotów. Przez chwilę przyglądał się mu, a potem nagle dostrzegł kogoś, kto pasował do opisu tego, kim stał się Dracon. Odłożył mapę i spojrzał srogo na Hermionę. Po jej policzku potoczyła się łza. 
Podszedł do niej powoli, nadal z wyrzutem wypisanym na twarzy. Nagle złagodniał i delikatnie otarł jej łzę. Spojrzała na niego przestraszona. Miała wrażenie, że czas zatrzymał się dla nich. Zamknął oczy i pocałował ją tak jak nigdy wcześniej, z takim zapałem i zaangażowaniem jak spragniony podróżnik po długim okresie czasu pije wodę. Skorzystała z okazji i zarzuciła mu ręce na szyję.
Oderwał się od niej i wziął ją na ręce. Harry stał osłupiały jak Snape wiruje z Hermioną po gabinecie. Minerwa i Albus zwijali się ze śmiechu. 
Nagle do pomieszczenia wszedł Albus Potter. Nawet nie zauważył swojego ojca tylko podszedł prosto do Snape'a.
-Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz...- warknął nauczyciel, ale nie dokończył.
-Amortencja zniknęła.- przerwał mu chłopiec.

sobota, 23 marca 2013

Rozdział 12

Przyjaciele

Każdy w Hogwarcie miał swoje problemy. Jedni zdawali SUM-y, czyli Standardowe Umiejętności Magiczne, inni mieli pracy domowej na dobre kilka tygodni. Były treningi quiditcha, lekcje i chłód. Bo zima nadchodziła nieuchronnie, wieczory i ranki były coraz bardziej mroźne, a w lochach panował jeszcze większy chłód niż zwykle. 
A może to przez wiecznie rozeźlonego Mistrza Eliksirów było tak zimno? Może przez Hermionę, którą McGonagall ciągle zastępowała na lekcjach, przez co sama była przygaszona i zmęczona, a przecież te dwie były uznawane za najbardziej rozchichotane, plotkujące nauczycielki.
Hermiona sypiała na kanapie w gabinecie Minerwy. W końcu nauczycielka nie wytrzymała. Usiadła koło zapłakanej kobiety i poklepała ją po ramieniu.
-Prosiłaś, żebym się nie wtrącała.- zaczęła surowo.-Ale nie mogę na to patrzeć. Czy ten stary głupiec nie może zrozumieć, że ty nie zrobiłaś tego umyślnie?
Hermiona załkała cicho. Minerwa przytuliła ją do siebie.
-Rozmawialiśmy trochę z Albusem i on spróbuje z nim porozmawiać.
Hermiona podniosła głowę i uśmiechnęła się blado, potem nagle spochmurniała, a z jej oczu znowu poleciały łzy.
-Przecież on jest najbardziej upartym człowiekiem jakiego znam. Nawet Albus... nie... nie... Nie zdoła go.. go przekonać.- powiedziała słabym głosem.
-Zdoła, zobaczysz.
McGonagall machnęła różdżką. Po pokoju przebiegł się srebrzysty kot i otarł o nogi Hermiony. Minerwa uśmiechnęła się i wyszeptała wiadomość, którą posłała przez patronusa do dyrektora. 
-Ja już tego nie potrafię.
Starsza kobieta nic nie powiedziała. Milczała i tępo wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął srebrny kociak. 
-Tak mi go brakuje.- szepnęła.
Minerwa drgnęła na dźwięk jej głosu i znowu przytuliła młodszą czarownicę. 


Dumbeldore siedział w swoim gabinecie i zamyślony, milczał. Przez okno wleciał srebrny patrons Minerwy i wyszeptał:
-Musisz z nim porozmawiać, teraz albo nigdy.
Dyrektor skinął z powagą głową i wysłał swojego patronusa, feniksa po Snape'a. Ptak odleciał z wdziękiem, a starzec znowu pogrążył się w rozmyślaniach. Na biurku piętrzył się stos papierów, które miał sprawdzić, były z Ministerstwa, ale jakoś nie potrafił się do tego zabrać.
Do gabinetu wpadł zdenerwowany Severus i zmroził Albusa wzrokiem.
-Zachciało ci się pogawędki?- rzekł chłodnym głosem i nadal świdrował go czarnymi oczyma. 
-Severusie, usiądź.- Dumbeldore wskazał krzesło.
Snape westchnął ciężko i niechętnie opadł na fotel. Rozejrzał się niespokojnie i zatrzymał wzrok na ciemnym oknie. Był chłodny wieczór, a gwiazdy iskrzyły się na niebie, zapowiadając równie zimny poranek. Dumbeldore dostrzegł w dumnym profilu przyjaciela jakiś smutek i tęsknotę. Umiał dostrzegać takie rzeczy.
-Severusie, nie brak ci jej?- zapytał łagodnie.
Snape drgnął, ale opanował się. Spojrzał na dyrektora, jego twarz złagodniała, oczy nabrały smutnego wyrazu, brwi zmarszczyły się.
-Nawet nie wiesz jak.- szepnął.-Ale to nie ważne.- burknął i wrócił do poprzedniej pozy.
-Nie musisz udawać. Jesteśmy przyjaciółmi, wiem o tobie trochę.
-Wcale nie udaję!- warknął ostro.-Ja już taki jestem, rozumiesz?! Przyjaciel od siedmiu boleści. 
Milczeli przez chwilę.
-To ty zrozum, Severusie, że to nie była zdrada. Draco jest pod wpływem Imperiusa i dobrze o tym wiesz. Nie mogła mu się wyrwać. Nigdy by cię nie zdradziła.- powiedział w końcu Dumbeldore.
-Możesz nie ingerować w moje życie?! Mam tego wszystkiego dość, kiedyś służyłem ci, bo chciałem się pozbyć Voldemorta, teraz nadal mam wykonywać twoje rozkazy?!- poderwał się z miejsca i walnął pięścią w stół.
-Severusie, to moje biurko.- rzekł nadzwyczaj spokojnie staruszek.
Severus wymamrotał przekleństwo i skierował się do drzwi. 
-Obserwujesz Malfoya?- odwrócił się do dyrektora.
-Jak tylko się da. A ty, Severusie?
-Mam mapę Huncwotów. Najchętniej... najchętniej to bym go zabił, ale na razie mam tylko na niego oko.
Dyrektor skinął głową. Snape chwycił za klamkę.
-Nawet jeśli się wypierasz, wiem, że ją kochasz. A ona kocha ciebie.
Snape nic nie odpowiedział tylko wyszedł pospiesznie.


Zamek ucichł zupełnie, po korytarzach poruszał się tylko Filch, jego kotka, Pani Norris i kilka innych nauczycieli. W odległej chatce Hagrida zgasło światło, Kieł już dawno przestał szczekać. 
Snape skierował się do odległego gabinetu Minerwy McGonagall. Naprawdę musiał się z nią zobaczyć.
Wszedł cicho do środka i podszedł do kanapy. Hermiona spała, czoło miała zmarszczone i mamrotała coś przez sen. Pochylił się nad nią i dotknął lekko dłonią jej policzka.
To co mamrotała było powtarzanym wielokrotnie, jego imieniem.

piątek, 22 marca 2013

Rozdział 11

Bolesna rozmowa


Amortencja próbowała się dowiedzieć, dlaczego jej matka chodzi przygaszona, z zaczerwienionymi oczami i ciągle zapłakana, ale nikt jej nie chciał tego powiedzieć. Ojca za to prawie nie widywała, a jak już to nie odzywał się do niej i był zły jak osa.
Oczywiście podejrzewała, że coś niepokojącego stało się w Skrzydle Szpitalnym, ale były to tylko domysły. Olśniło ją, na którejś lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Przecież Hagrid na pewno powie jej, co jest grane. Została po lekcji z Albusem i nieodłączną Rose, którą aż nosiło, tak chciała poznać jakąś tajemnicę. Ostatnio wszędzie z nimi chodziła, choć dzieliły ich różne domy byli nierozłączni jak kiedyś Harry, Ron i Hermiona.
Podeszli wszyscy do Hagrida, uśmiechnął się do nich przyjaźnie, był trochę zdziwiony, od jakiegoś czasu już nie rozmawiali z nim po lekcji ONMS- u, wykręcając się brakiem czasu.
-O co chodzi, dzieciaki?- zapytał spokojnie.
-O moich rodziców.
Od razu zmarkotniał, spochmurniał i odwrócił się od nich, żeby pogłaskać Kła, swojego wielkiego, sędziwego już i strachliwego brytana. Amortencja czuła się dziwnie, patrzyła na te wielkie plecy i wiedziała, że stało się coś naprawdę złego. Przestępowała z nogi na nogę, po chwili Hagrid zerknął sobie przez ramię. Oczekiwał, że sobie pójdą?!
-Hagridzie to ważne, to bardzo ważne. Muszę wiedzieć, mam prawo wiedzieć. Jak mam im pomóc, skoro nie wiem, co się dzieje?
Hagrid bezradnie pokręcił głową. Odszedł kilka kroków, ale oni ruszyli za nim. Albus złapał go za skraj rękawa płaszcza. Mężczyzna westchnął ciężko i rzucił mu smutne spojrzenie.
-Nie mogę powiedzieć. Zakazali mi mówić tobie.- wskazał na Amortencję.-Że niby dla twojego dobra, ale ja wiem swoje. Po prostu...- zamilkł nagle.
Patrzyli na niego długo. Czekali i Hagrid zaczął wykręcać się tym, że się spóźnią na kolejne lekcje, ale im wcale na tym nie zależało. Mogli tak stać cały dzień. To nie był dla nich problem.
-To była delikatna sprawa.- powiedział w końcu Hagrid.-Coś w Skrzydle Szpitalnym się zdarzyło, nie widziałem tego, ale to podobno okropne. Bo...
Uprzejmie czekali, ale aż w nich buzowały emocje. 
-Bo...
-Co?- nie wytrzymał Albus.
-Nie wiem czy mogę...
-Co?- przyłączyła się Rose.
-Naprawdę, nie powinienem. 
-Co takiego?!- warknęła Amortencja.
Widocznie tak przypominała w tej chwili Hagridowi Snape'a, że zrobił przestraszoną minę, potem opanował się jakby chciał pokazać, że się nie boi i wypiął dumnie pierś. Opadła jednak szybko, a on zasępił się ponownie.
-Według twojego ojca, twoja matka zdradziła go z Malfoyem.- wyrecytował i spuścił wzrok.


Popędziła po lekcjach do jego gabinetu, nie dbała już o dobre maniery, o kulturę, o jego prywatność. Chciała się tylko dowiedzieć, co się dokładnie stało. Na lekcji eliksirów siedziała jak na szpilkach i naburmuszona, nie miała zamiaru odpowiadać, ale kiedy nikt w klasie nie wiedział czuła, że jej obowiązkiem jest udzielić poprawnej odpowiedzi. 
Wpadła do gabinetu bez pukania i zastała ojca z twarzą ukrytą w dłoniach, siedzącego przy biurku. Podeszła do niego i poklepała go po ramieniu.
-Co ty tu robisz?- warknął.
-Tato ja muszę wiedzieć, to też moja sprawa. Wiem, że to trudne, ale żądam, żebyś mi wszystko wyjaśnił.
-Zaczynasz gadać jak matka.- rzekł chłodno.-Zdradziła mnie, zdradziła rozumiesz?- wziął głęboki oddech. 
-Czyli to jednak prawda.- odezwała się smutno.
Nagle poczuła się winna i wyciągnęła z kieszeni mapę Huncwotów. Pokazała ją ostrożnie czarnowłosemu mężczyźnie i stuknęła w pergamin różdżką. Szeptem wypowiedziała słowa, ukazujące mapę i rozłożyła ją.
-Mapa Huncwotów. Ta, która kiedyś mnie obrażała.- mruknął jakby do siebie.-Dlaczego wcześniej mi o niej nie powiedziałaś? Pelerynę też macie?
Skinęła głową, ale w sercu odzywały się ciche wyrzuty sumienia i poczucie zdrady Albusa.
-Teraz naprawdę możemy zacząć śledztwo.- szepnął.



Minerwa i Albus siedzieli w jego gabinecie i od jakiegoś czasu rozmawiali cicho, pijąc herbatę. Stalowe przedmioty, porozrzucane po całym pomieszczeniu brzęczały cichutko, feniks Faweks spokojnie spał w swojej klatce, z głową schowaną pod skrzydła, za oknami był zupełnie ciemno, a niebo było bezgwiezdne. Stara i połatana Tiara Przydziału stała na półce, nieruchoma i dziwnie nieczuła na wszystko, co wokół.
-Wszystko się skomplikowało.- powiedział z goryczą w głosie Dumbeldore.
McGonagall spojrzała w jego bladoniebieskie oczy.
-Severus jest w okropnym stanie. Odejmuje punkty nawet Slytherinowi. Gryffindor i pozostałe domy są w opłkanym stanie, jeśli chodzi o punktację.- mruknęła.-A on sam nadal jest niewzruszony, widać, że bardzo cierpi.
-Próbowałaś z nim porozmawiać?- upił łyk swojej herbaty.
-Czy próbowałam? Nawet nie dał mi się do siebie zbliżyć. Mam do niego krzyczeć przez odległość korytarza?
-Więc ja muszę to zrobić.- milczał przez chwilę.-Mówi, że to koniec.
-Słyszałam.- powiedziała beznamiętnie.
Mimo wszystko obchodziło ją to jak nic innego. Hermiona była wrakiem człowieka, ciągle płakała, myślała tylko o Severusie, przesiadywała u niej w gabinecie, nie mogła normalnie prowadzić lekcji. Ostatnio, kiedy miała lekcje na temat patronusów z czwartoklasistami sama nie potrafiła wyczarować swojego. Rozpłakała się na środku klasy i uciekła jak mała dziewczynka, bojąca się, że ktoś ją zobaczy. Wszystkie jej szczęśliwe wspomnienia związane były z mężem i córką, a kiedy i córka zaczęła patrzeć na nią krzywo, wszystko jakby wyparowało. Srebrzysta wydra, jej patronus po prostu nie chciała się pokazać.
McGonagall było jej po prostu szkoda. Za wszelką cenę pragnęła ich z powrotem zeswatać.
-Pamiętasz, Albusie jacy byli kiedyś?- uśmiechnęła się, a starzec odwzajemnił gest.
-Skakali sobie do gardeł, kłócili się, a później całowali i wszystko było dobrze.- zaśmiał się krótko.-Trudno było ich ze sobą zeswatać. Pamiętasz jej pierwszą lekcję u niego?
Zachichotała.
-Oczywiście. Trudno nie pamiętać. Posłaliśmy ją, żeby doskonaliła się w sztuce eliksirów. Severus kilka razy ją obraził, a ona zwyczajnie nawrzeszczała na niego, on ją zwyzywał, a ona go podrapała.- powiedziała wesołym, odległym głosem.-Następnego dnia już chodzili po błoniach, trzymając się za ręce.
-Gryfoni krzyczeli coś o "szpiegu w szeregach wroga", a Ślizgoni nie byli tym zachwyceni. 
-A pamiętasz jak się jej oświadczył?- zachichotała radośnie.
-To było zaraz po bitwie. 
-Tak, wrzeszczała, że "niedobitki śmierciożerców jeszcze świstają zaklęciami, a on jej się będzie oświadczał".
-Później rzuciła się mu na szyję, a my przez dobrą chwilę musieliśmy osłaniać ich przed złymi zaklęciami.
-Byli zajęci.
Oboje parsknęli śmiechem i trwali tak przez chwilę. 
-Myślisz, że on mówił poważnie, z tym, że to już koniec? 
-Nie martw się, Minerwo.- złapał ją za rękę i uspokajająco pogłaskał jej skórę.-Jeżeli ludzie są sobie przeznaczeni zawsze się odnajdą. Nawet w całkowitej ciemności.



Weszła po cichu do jego gabinetu i chrząknęła, by zwrócić na siebie uwagę. Podniósł wzrok, a ona poczuła ukłucie w sercu i łzy napływające do oczu. Jeżeli on coś robił, robił to na poważnie. Dobrze go znała i wiedziała, że go zraniła. Chłód i drwina w jego oczach, wstręt z jakim na nią patrzył mówił wszystko. 
-Czego chcesz?- warknął, a po jej policzku spłynęła mimowolnie łza. 
-Severusie, dasz mi się w końcu wytłumaczyć?- siliła się na ostry ton, ale nic jej z tego nie wyszło.
Dostrzegła w jego oczach coś na kształt współczucia i miłości, ale to coś równie szybko jak się pojawiło, tak i znikło.
-Co tu jest do tłumaczenia?- spytał spokojnie.
-Byłam za słaba...
Nie pozwolił jej dokończyć.
-Och, za słaba w sensie moralnym czy fizycznym?- uniósł brew.
-Przestań!- krzyknęła.-Przyciągnął mnie do siebie, był dla mnie za silny, jakby kierowała nim jakaś tajemnicza siła.
-Tajemnicza siła. Wszystko zwal na zaklęcie.- wycedził.-Dobrze przynajmniej całował?- prychnął.
-Jak możesz tak mówić?! Doskonale wiesz, że tylko ciebie kocham, przecież powtarzałam ci to prawie codziennie!- rozpłakała się.
Przez dobry moment nie mogła się uspokoić, a on tylko siedział przy biurku, twarz miał schowaną za dłońmi, a na jednym z jego smukłych palców pianisty błyszczała obrączka. Nie miał serca jej zdjąć. Nie potrafił.

czwartek, 21 marca 2013

Rozdział 10

Zdrada


Minęło trochę czasu, a śledztwo w sprawie zaklęcia panującego nad Draco ani trochę nie posunęło się do przodu. Wszyscy robili co mogli, Amortencja i Al nadal korzystali z mapy Huncwotów i peleryny-niewidki, nauczyciele patrolowali korytarze, Snape w weekendy wymykał się z zamku i szukał wskazówek. 
Sam Dracon nie wrócił do swojego poprzedniego stanu, nie leżał już bez ruchu, próbował uciekać, wyrywał się, dlatego był pod stałą obserwacją. W gabinecie Dumbeldore'a coraz częściej zbierały się narady nauczycieli. Jedna była szczególnie ważna, ponieważ to wtedy Hermiona zdecydowała się porozmawiać w końcu z Draco. 
Za oknami gabinetu było ciemno. W środku cicho brzęczały dziwne przedmioty, które wszędzie się walały. Ogień w kominku był rozpalony, a czerwony feniks dyrektora Fawkes spał spokojnie w swojej klatce. 
-To się robi niebezpieczne.- zaczął Dumbeldore.-Czasy się zmieniły, a my nadal mamy kłopoty.
-Dobrze.- powiedziała Hermiona.
Wszyscy spojrzeli na nią. Severus odwrócił się od okna i wyrwał z zamyślenia. 
-Muszę z nim porozmawiać. To rozwiąże sprawę.
-Ostatnim razem jak próbowałaś o mało co ci ręki nie złamał.- Snape prychnął.-Chcesz tam iść sama?
-Oczywiście, że nie pójdzie sama.- żachnęła się Minerwa i dotknęła lekko ramienia przyjaciółki.
-Właśnie, że muszę. Inaczej niczego mi nie powie.- poderwała się z miejsca.
-Hermiono, usiądź.- rzekł spokojnie Dumbeldore.-Będziesz sama z Poppy. Będzie w swoim gabinecie mieć na was oko. 
-Róbcie sobie, co chcecie.- Snape powoli wyszedł.
Od jakiegoś czasu chodził naburmuszony i zły jeszcze bardziej niż zwykle. Nawet do Hermiony zwracał się z chłodem, interesowała się wyłącznie Draco, a to mu się nie podobało.



Amrtencja szła korytarzem. Zauważyła Scorpiusa. Podbiegła do niego i dotknęła jego ramienia.
-Scorpius.- przystanęła.
Ale on poszedł dalej, nie zwracając na nią zbytniej uwagi. Aż się w niej zagotowało. Weszła do łazienki Jęczącej Marty i to był błąd. Marta zawsze była wścibska, Amortencja zdążyła już ją poznać. Nikogo nie było, więc z torby szkolnej wyjęła mapę Huncwotów i wypowiedziała sakramentalne:
-Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego. 
W tej chwili zjawa, duch pryszczatej dziewczyny w okularach wynurzył się z umywalki i zwinnie podleciał do Amortencji.
-A co ty tu robisz? To moja łazienka, wiesz?
Amortencja zignorowała ją i zaczęła pilnie studiować mapę. Zwykli uczniowie szli do zwykłych pokojów wspólnych, zwykli nauczyciele poruszali się po zamku. 
-Słyszysz mnie?- próbowała zwrócić na siebie uwagę Marta.
Amortencja nagle wybiegła z łazienki. Na mapie zobaczyła coś niepokojącego. Szybko skierowała się do lochów. Nie zastała swojego ojca w klasie, więc popędziła do jego gabinetu. Czuła, że to, że jej matka jest sama w Skrzydle Szpitalnym wróży coś niedobrego.
Snape spojrzał dziwnie na córkę.
-Co tu robisz? Coś się stało?
-Mama jest w Skrzydle Szpitalnym z Malfoyem.- wydyszała.
-Wiem.
-Tylko, że oni są tam sami.
Szybko wyciągnął różdżkę i pomknął schodami na górę. 



Hermiona z wymuszonym spokojem otworzyła drzwi, prowadzące do Skrzydła Szpitalnego. Dziwnym trafem Poppy przed chwilą wyszła, więc była całkowicie sama, bez eskorty, bez obrony. "I dobrze.", pomyślała i uśmiechnęła się do Draco, leżącego na łóżku.
-Hej, Draco. Chciałeś się ze mną widzieć, prawda?
Poderwał się z łóżka.
-Oczywiście, Hermiono.
Machnięciem różdżki wyczarowała sobie krzesło i usiadła na nim. Jak na razie było dobrze, Draco trzymał się z daleka, choć wyglądał tak jakby nie mógł tego wytrzymać. Coś było w nim dziwnego, jakaś siła, którą nie można było powstrzymać, stał się kimś zupełnie innym.
-Wiec, o co chodzi?
Usłyszeli kroki. Szybkie, gorączkowe kroki. Na twarzy Dracona pojawiło się zdeterminowanie.
-Kocham cię.- wyszeptał.
Błyskawicznie przyciągnął ją do siebie i rozpaczliwie zaczął całować. Próbowała się mu wyrwać, ale był za silny, poddała się, nieświadoma tego, że drzwi otworzyły się z hukiem. Snape opuścił bezwładnie różdżkę. Wszedł do pokoju z nadzieją, że zobaczy żonę całą i zdrową, teraz miał ochotę ją zabić i to gołymi rękami. 
Hermiona oderwała się od Draco i odskoczyła od niego. Odwróciła się i chciała wyjść jak najszybciej, ale stanęła twarzą w twarz z Severusem. Na jego twarzy malowało się takie obrzydzenie i drwina, że łzy same pociekły jej z czekoladowych oczu. 
-Severusie...- zaczęła płaczliwie.-Ja...
-Nie, nie przeszkadzajcie sobie.- warknął. Jeszcze nigdy nie słyszała, nie wyczuwała takiego chłodu w jego głosie, nawet gdy była jego uczennicą zwracał się do niej cieplej.-Pójdę sobie. Najlepiej będzie jak nigdy już nie wrócę.
-Idź, Snape. Chcemy zostać sami.- usłyszała za sobą głos Dracona.
Pokręciła bezradnie głową. 
-Crucio.- rzekł chłodno.
Malfoy zwijał się z bólu, nie mógł nic zrobić, ból go przeszywał, rozdzierał, takiego czegoś nie czuł już od dawna. Hermiona zrobiła krok w stronę Severusa, nie zwracając uwagi na Draco. Dotknęła niepewnie jego dłoni. Cofnął ją szybko i odsunął się.
-Nie dotykaj mnie. Już nigdy mnie nie dotykaj.
Wyszedł, a ona rozszlochała się na dobre. Biegła za nim, ale on szedł spokojnie z wysoko uniesioną głową i nawet na nią nie spojrzał, jakby była marnym pyłem, który nigdy nic dla niego nie znaczył. 
Zamknął się w swoim gabinecie i oparł plecami o drzwi. Po jego policzku spłynęła jedna łza, która równie szybko jak się pojawiła, tak i szybko zniknęła. 

poniedziałek, 18 marca 2013

Rozdział 9

Ucieczka Draco

W Skrzydle Szpitalnym nadal leżał nieprzytomny, młody mężczyzna i nieprzerwanie nie ruszał się przez dłuższy czas. Pani Pomfrey miała na głowie urazy innych uczniów, którzy przynosili do szkoły coraz to nowsze rzeczy ze sklepu Freda i Georga i wypróbowywali je na korytarzach. 
Spuściła pacjenta z oka zaledwie na chwilę, myśląc, że skoro nie dawał znaku życia przez tak długi okres, teraz też nic się nie stanie. Kiedy wróciła do łóżka przesuniętego całkowicie na koniec sali i ukrytego za parawanem Malfoya już nie było. 
Szybko posłała po Minerwę McGonagall, swoją dobrą przyjaciółkę, a za nią przyszła Hermiona i Dumbeldore. 
-Uciekł.- rzekła smutno.-Zostawiłam go samego tylko na chwilę, nie wiem jak to się stało...- tłumaczyła się.
-Nie ważne, Poppy.- dyrektor poklepał ją po ramieniu.
Hermiona stała i wpatrywała się w puste łóżko. Zniknął jej przyjaciel, poza tym niedawno chciał ją zaatakować. Co powie albo zrobi Severus? Dyrektor chyba zauważył jej dziwną minę. Rzucił jej uspokajające spojrzenie.
-Chyba trzeba powiadomić Severusa.- powiedział.
Hermiona pokręciła przecząco głową. "Przecież jak on go znajdzie to go zabije...", pomyślała ze strachem.
-Nie, tylko nie to. Nie teraz.
-W takim razie, co mamy robić?- wtrąciła się Minerwa.
-Trzeba go odszukać. A ty, Hermiono trzymaj się blisko Severusa, jednocześnie nic mu, nie mówiąc, skoro to dla ciebie takie ważne.- dyrektor mimo wszystko uśmiechnął się dobrotliwie.-Będzie cię chronił, ale nie będzie wiedział przed czym.
-Sama umiem się bronić.- warknęła, ale trójka nauczycieli wymieniła spojrzenia.-Przepraszam.


Mapa Huncwotów spisywała się świetnie. Pokazywała wszystkie osoby, chodzące po zamku. Dumbeldore czasem przechadzał się po swoim gabinecie, Minerwa często spacerowała z Hermioną, Severus najczęściej siedział w lochach i przygotowywał eliksiry. Amortencja i Albus zauważyli, że ostatnio coś się zmieniło.
Wszyscy nauczyciele poruszali się po Hogwarcie w określonych porach jakby mieli ustalone dyżury, ponadto większość, gdy tylko mieli chwilę wolnego czasu szwendała się po najbardziej tajemniczych miejscach w zamku i poza nim. 
-Jak myślisz, co oni robią?- zapytał Albus.
Siedzieli w kącie pokoju wspólnego Ślizgonów i rozmawiali przyciszonymi głosami. Amortencja trzymała w dłoni różdżkę i ćwiczyła zaklęcie: Wingardium Leviosa, choć perfekcyjnie je umiała, a profesor Flitwick pochwalił ją na lekcji. 
-Albo Komnata Tajemnic została ponownie otwarta, albo to ma coś wspólnego z Draconem Malfoyem.- uśmiechnęła się lekko.
-Więc to sprawdźmy.- odwzajemnił gest.
Z kieszeni wyciągnął mapę i rozejrzał się. 
-Czyń honory.- rzekł.
-Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.- wyrecytowała i stuknęła w pusty pergamin różdżką.
Na pergaminie zaczęły pojawiać się znaki i plan zamku. Snape siedział w lochach, w swoim gabinecie, ale Hermiona była sama w sowiarni. McGonagall rozmawiała z Dumbeldorem w Wielkij Sali. Gorączkowo poszukiwali Malfoya, ale ani jednego, ani drugiego nigdzie nie było. Albus zrezygnowany chciał schować mapę z powrotem do kieszeni szkolnej szaty, ale Amortencja go zatrzymała.
-Tutaj.- powiedziała i palcem wskazała pustą klasę obok gabinetu Snape'a.
-Idzie do gabinetu twojego ojca!
-Koniec psot.- Amortencja stuknęła raz jeszcze różdżką w magiczny pergamin.
Znaki, plan i ślady Malfoya zamazały się. Amortencja wypadła z pokoju wspólnego, a Albus zaraz ją dogonił.



Snape spokojnie mieszał w kociołku pełnym eliksiru leczniczego. Jego ręce były w znajomym transie, same poruszały się mechanicznie. Głowa, w której przed chwilą miał pełną nieskładnych myśli i niedomówień, była pusta, nie zastanawiał się nad niczym, bo przygotowywanie wywaru za bardzo go pochłaniało.
Nagle usłyszał kroki. Eliksir posiadał idealną barwę i zapach, wytarł dłonie w ręcznik i odwrócił się w stronę drzwi. W progu nie stanęła uśmiechnięta Hermiona i nie rzuciła się mu w ramiona. Szybko sięgnął po różdżkę, która dotąd leżała na małym stoliku i wycelował nią w Dracona Malfoya. 
Wydawał się być dziwny, nieswój, ale Snape nie był taki głupi, żeby uwierzyć, że nawet pod wpływem Imperiusa nie rzuci się na niego.
-Co ty tu robisz?- syknął.
-Muszę porozmawiać z Hermioną.- rzekł spokojnie Draco.-Gdzie ona jest?- rozejrzał się po pomieszczeniu.
-Nie ma jej tu.- Severus nadal przyglądał mu się badawczo.-Dlaczego nie wracasz do Luny? Dlaczego wciąż chcesz widzieć się z Hermioną?
-Nie twoja sprawa, Snape.
-Snape?- uniósł jedną brew.-Myślałem, że od dawna zwracasz się do mnie imieniem.
-Czasy się zmieniają. 
Severus dostrzegł w jego ruchach, zachowaniu i pewności siebie coś znajomego. Ciężkie powieki do połowy zasłaniały jego stalowoszare oczy, które były jakby puste...?
Gwałtownym ruchem cofnął się i rzucił jedno z zaklęć niewybaczalnych. Snape błyskawicznie odparł je. Odbiło się z głuchym łoskotem jak szum wiatru. Przeszył go spojrzeniem.
-Co ty najlepszego wyprawiasz?!- wycedził.-Dobrze wiesz, że mam więcej doświadczenia niż ty, w rzucaniu zaklęć tego typu.
Draco nie przestawał. Nadal miotał zaklęciami w błyskawicznym tempie, a Snape w takim samym je odbijał.
-Cruci...- rzucił Draco, ale nie dokończył, bo Snape go ubiegł.
-Drętwota!
Malfoy nie mógł się ruszyć. Snape przez chwilę przyglądał się mu z błyskiem w oku. Ten blady chłopak nadal kogoś mu przypominał. Do gabinetu wpadła Amortencja i Albus Potter. Severus otrząsnął się i przytulił córkę. Łypnął groźnie na Ala.
-Tato, uważaj!- syknęła Amortencja.
Severus szybko odwrócił się i odbił zaklęcie. Draco jednak nadal próbował go rozbroić. Raz po raz starał się trafić go Cruciatusem. Cruciatus, to też mu coś przypominało...
-Incarcerous!- krzyknął Snape, a grube węzły pojawiły się znikąd i oplotły Draco. 
Leżał na podłodze, wił się i próbował wyrwać, ale nie potrafił, więzy były za silne. 


Hermiona wróciła do komnat Snape'a z miną zbitego psa. Rozejrzała się, ale nigdzie nie było go widać. W duchu podziękowała zbiegowi okoliczności i spokojnie zmierzała do drzwi, kiedy usłyszała znajomy, głęboki głos jakby stworzony do reprymend: 
-Nie tak szybko.
Spuściła głowę i cofnęła się w głąb gabinetu. Usiadła przy biurku i czekała. Udawała, że zaciekawił ją układ słojów ciemnego drewna biurka. Nie chciała, żeby się dowiedział, a Malfoy jeszcze go zaatakował! Teraz już była pewna, że działał pod presją Imperiusa. 
Severus spojrzał na nią z góry.
-Dlaczego nie powiedziałaś mi, że uciekł?- zerknęła na niego, ale jego uniesiona brew nie dodała jej otuchy.-Przecież i tak bym się dowiedział. 
Nadal nic nie mówiła.
-Spójrz na mnie.
Podniosła głowę do góry i jej czekoladowe oczy napotkały wzrok idealnie czarnych. 
-Bałam się, że go skrzywdzisz. Nie widzisz, że on jest pod wpływem Imperiusa?- zapytała z nutką smutku w głosie.-Trzeba w końcu coś z tym zrobić.
-Myślisz, że Poppy nie próbowała? Nawet sam Dumbeldore starał się wykryć co mu jest.- prychnął.-Widać, że klątwa jest słaba. Draco nie zachowuje się jak Draco, przejął cechy osoby, która to na niego rzuciła. 
Zapadła cisza. Nie na długo. Snape nadal wykorzystywał okazję, aby dać Hermionie do zrozumienia, że zrobiła źle, nie ufając mu.
-Bałaś się, że go zabiję? Że zrobię to czego wiele lat temu sam się wyrzekłem? Myślisz, że dla tego nic nie wartego dzieciaka przekreśliłbym wszystko? Nasze małżeństwo, wygrane bitwy, przegraną Voldemorta...- w jego słowach kryła się drwina. Zwiesił smutno głowę.-Bardzo nisko mnie cenisz.
-Przepraszam.- odezwała się natychmiast.-Powinnam była ci powiedzieć, ale chciałam być samodzielna, choć raz w życiu zrobić coś bez ciebie. 
-Rozumiem, że to źle, że się o ciebie troszczę?- ledwo nad sobą panował. 
-Nie, wcale nie. Po prostu raz w życiu chciałam poradzić sobie sama. Nie wiem na co liczyłam. Wiem, że cię kocham, Severusie, i to się nie zmieni.
Westchnął głęboko i uspokajająco dotknął dłonią jej policzka. Zamknęła oczy i wtuliła się w rękę o smukłych palcach pianisty. 
-Ostatnio coraz częściej się kłócimy.- podniosła się i wtuliła w niego. 
-Wiem. I to mnie martwi.- szepnął i pocałował ją w czubek głowy.-Ale nie tylko to.