niedziela, 26 lipca 2020

Wciąż w grze

Dzień dobry. Dobry wieczór. Nie wiem czy piszę do jakiejś pustki czy może do konkretnych ludzi. Blogi wydają mi się zamierzchłą przeszłością. Rany, jak wiele się zmienia, i jak wiele się jeszcze zmieni w cudownym 2020 r. Ja chciałam tylko powiedzieć, że się trzymam i jakoś mi leci to publikowanie. Może po prostu nie potrafiłam ciągnąć historii dłużej niż przez kilkadziesiąt rozdziałów. Teraz mi lepiej, w tej nowej formie, we fragmentach i krótkich opowieściach. Piszę to, bo jest późno, a kiedyś zawsze pracowałam późną porą. Również tutaj. W wakacyjne noce. Miło było. I chciałam znów spróbować trafić do, być może zawiedzionych, odbiorców, którym brutalnie przerwałam narrację.

Zapraszam tutaj, gdzie kontynuuję nową:

https://www.wattpad.com/user/ksieznapolkrwi


Dobrej nocy wszystkim magicznym stworom.

wtorek, 24 września 2019

POWRACAMY ZAWSZE


Wiecie, zupełnie już nie wiem jak to działa. Nie wiem czy ktoś nadal odwiedza te widmowe rejony. Wpisując adres bloga w wyszukiwarkę wyskoczył mi przed oczy komentarz zarzucający mi brak odpowiedzialności i niezdecydowanie. Owszem, to właśnie ja sprzed kilku lat. Nieodrosły od ziemi, nieodpowiedzialny grzdyl. Nie mam wyrzutów sumienia. Pisząc te słowa* naprawdę miałam na myśli to, że myślę. Nie musiałam o tym pisać. Teraz, kiedy o tym myślę. Nigdy nie byłam zbyt stabilna artystycznie. 
Dlatego teraz chciałam zaskoczyć jakieś duchy czymś nowym, reminescencjami dawnej miłości do uniwersum, które pokochałam jak ciepły dom tylko w mojej (i w Waszych) głowie. 
Bez wyjaśnień, bez usprawiedliwień, dla smaku dawnej przyjaźni i perwersyjnej przyjemności czytania. Będzie mi miło. 
(Uprzedzając obawy - tym razem już wcześniej mam napisaną całość, a raczej kilka całości.)

A oto to coś:

https://my.w.tt/YrkWAsSKf0
*Zdjęcie poglądowe

środa, 28 października 2015

Porno, koty, Helena, pierwiastki, wow

Tytuł miał przyciągnąć - przygarnąć i zagarnąć, ale niekoniecznie ogarnąć - uwagę Czytelników. Czytelników. Jest tu jeszcze jaki? Komunikuję w sposób czysty, że zastanawiam się nad ten, no. Czymś tam. Nad nowym czymś tam. Nie wiem. Nie wiem, czy to sfinalizuję, ale jest trochę czasu (czas jest właściwie zawsze, ale płynie nieprzerwanie) aktualnie posiadam, więc się zastanawiam. Jak nie mam czasu, to też się zastanawiam, ale teraz mogę obrócić to w czyn. Co to oznacza? 
Ano, Snape i Hermiona mogą powrócić, zmartwychwstać. Niekoniecznie niczym Jezus, mniej spektakularnie. Coś kiełkuje i może kogoś tym ucieszę czy pocieszę.*
Mam też specjalną informację. Kiedy wnętrze mojej czaszki nie było zaprzątane przez plany kolejnych rozdziałów płodziłam coś zupełnie innego. Pozbywając się skrawków mojej duszy stworzyłam pod wpływem impulsu i zwichniętej rzepki (czy czegoś tam) to: noteniwóglealetotentakzabardzosensuniewiemchybaniemaanużsięcośten
Tak, audycja tym razem zawiera lokowanie produktu. Chciałabym wiedzieć, czy ktoś oczekuje reaktywacji i kultywacji świata Snape'ów, kiedy piszę teraz w jakiś taki, a nie inny, sposób? Oczekiwałabym też - och jej - jakichś opinii, co do tego nowego tworu. Wydaje się to dosyć intymne, ale wcale nie jest. Zawsze mogę kłamać. 
Pozostawiam Was w nadziei i rozpaczy, złości na mnie i może rozpalonych na nowo uczuciach. 



















Kasieka



*A potem nic z tego nie będzie i znów zawiodę.**
**Chyba kpisz.  


piątek, 22 maja 2015

Wstawić idealnie chwytliwy za mięsień sercowy tytuł

Dzień dobry. Tak, odzywa się głos z zaświatów. 
Nie było mnie bardzo długo. Określenie "bardzo" jest tutaj skrajnie łagodne, a powiedzenie, że nieobecność zasługuje na karę chyba w ogóle nie powinno mieć miejsca. Nieobecność jest nieskończonegocierpieniagodna. Żadnych śladowych ilości życia, brak jakichkolwiek informacji - to zachowanie nieprofesjonalne i niedojrzałe jak cały ten blog. 
Yup, ostatnio trochę się nad tym zastanawiałam. Nie mogę powiedzieć, że dorosłam albo (co gorsza) dojrzałam. Po prostu widzę zupełnie inaczej. Dawniej potrzebowałam wyimaginowanych historii na temat Severusa i Hermiony, żeby coś zalepić, mieć nadzieję, zapychać się cukrem ich związku. To nie znaczy, że teraz zbliżyłam się ku rzeczywistości, nigdy nie będę na tyle blisko ziemi, żeby móc. - jak stawiać wielokropek, nadal nie wiesz. 
Mnóstwo stron i blogów oferuje takie mdłe historyjki o idealnym Nietoperzu i doskonałym Krzywołapie (pobawmy się w zoofilię, a co), wiele z nich pomija skazy Snape'a i blizny Granger, dodaje trochę mięśni tu, trochę uległości tam. Szczypta poczucia humoru dla zgryźliwego nauczyciela, większy tyłek dla uczennicy i mamy parę uzupełnioną o wapń i magnez - tak na raz. To, co tutaj pisałam niezbyt różniło się od tych historyjek - doszła tylko córka GMO, nie dość, że ładna, to jeszcze Ślizgonka, piekielnie inteligentna i diablo podobna zarówno do ojca jak i do matki. Nie, żeby nagle zaczęło mi to przeszkadzać, ale skoro robiłam to na zasadzie szablonu, to po co to robiłam? To oczywiste, bo ktoś lubił to czytać, durny łbie. Tylko, że ja już tak nie chcę. Kręcić się w otoczeniu, gdzie życie prywatne dla osób znanych nie istnieje, Javerta łączy się z Valjeanem, ma się crushe (jakaś choroba czy co), jada się lunch, uprawia się sex (najlepiej z Johnnym Deppem albo Alanem Rickmanem, co z tego, że to dewastowanie ich postaci i pewnie jakieś zaburzenia preferencji seksualnych) i słodzi się kawę pocałunkami czarnych oczu i niesfornych loków? Skrajne przykłady najlepiej oddają wygląd sprawy, jak powiedział Schopenhauer. Jest to z mojej strony czysta hipokryzja, bo mam różne obsesje i wcale nie zachowuję się na tyle - w ogóle - dojrzale, żeby pieprzyć jak snob, któremu się ubzdurało, że będzie innych pouczał, świat zmieniał, a zwierzęta chronił. Toczy mi się o to, że już jestem wystarczająco uzależniona od Internetu, wystarczająco niemoralna i zdziecinniała, nie potrzebuję dodatkowych bodźców. Krąg twórców ficków wymaga zaangażowania, którego mi (nie)stety brakuje. Presja czytelników jest okropna w odczuciu, nie chcę zawodzić nikogo więcej. 
Nawet mój styl pisania uległ nieco zmianie, co pewnie dałoby się odczuć, gdybym wzięła się za nowy rozdział. 
Czytelniku, wnioski, wnioski. Do końca tego roku szkolnego nie zamierzam wracać do prowadzenia tego bloga. Na wakacjach postaram się pomyśleć o powrocie. Myślenie boli, każą mi wybierać szkołę ponadgimnazjalną, kształtować przyszłość, panować nad formą, a przecież jestem tylko dzieckiem z Hogwartu.Wybaczcie tak smukły okres ciszy, różdżki w górę i nie zapominajcie, że zawsze mogę wrócić, więc nie nadaję się do tortur, bo mogłyby one zachwiać moim pochyle prostym zdrowiem. Tak się tylko ubezpieczam. W Direct albo jakim innym OC*.

*Audycja nie zawierała lokowania produktu, koniec i bomba**.
**Spokojnie, to nie zamach.  

***Ej, o czym ja tak właściwie mówię przez cały ten post. Cicho.    

sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 74

Magiczny kompromis 



Pogoda na terenie Hogwartu ani trochę się nie zmieniła, a więc także nie poprawiła. Sowy niezmiennie wykonywały swoją pracę i co rusz lądowały na herbatce u Hagrida, który coraz częściej zatrzymywał je u siebie na dłuższy pobyt. Śnieg nieprzerwanie uniemożliwiał zobaczenie czegokolwiek poza swoim osobistym nosem, a zimny jak ostrze sztyletu wiatr nie dawał za wygraną. Zima nie ustępowała, a do świąt zostawało jeszcze trochę czasu. Uczniowie zastanawiali się czy poza Szkołą Magii i Czarodziejstwa mugole również siłują się z nieuniknionym chłodem. Wydawało im się to niemalże nierealne. Tak ostra pogoda musiała być wynikiem magii. Czy coś. Powzięte przypuszczenia i gdybanie sprawiały, że atmosfera w szkole była jeszcze bardziej napięta, a uczniowie z niecierpliwością oczekiwali przerwy świątecznej i rozwiania swoich wątpliwości.
Bardziej napięta? Tak, już i tak była nie do zniesienia. Jakżeby inaczej, skoro Nietoperz i Panna Wiem-To-Wszystko nadal pozostawali skłóceni? Charakter sporu nie przeszedł jeszcze w fazę obwiniania się i płaczu. Może nigdy nie miał w tę fazę przejść. Hermiona najwyraźniej postanowiła nie okazywać słabości – Severus nigdy jej nie okazywał. Oboje zgodnie odwracali od siebie wzrok, a przy pierwszej lepszej okazji rzucali na wszystkie strony i w niewinnych uczniów obelgami. Jakby zaczęli wyznawać zasadę: „Zawsze jest dobry czas i miejsce na zwymyślanie jakiegoś Salazarowi ducha winnego tępaka”. Ich podopieczni zdążyli się do tego przyzwyczaić, ale na Merlina! Ile można? Powoli wszystkim zaczynało to brzydnąć.
Nie można było jednak omijać Snape’a i jego żonę wiecznie – pozostawały w końcu zajęcia z nimi.
W gronie zarówno uczniów jak i nauczycieli wykształciła się nowa zabawa dla zabicia nudy. Mianowicie wynajdywanie coraz to bardziej nienormalnych, a nawet niemoralnych, a co najmniej śmiesznych powodów kłótni Nietoperza z żoną. Nikt tak naprawdę nie wiedział o co się spierają, więc zabawa sprawdzała się znakomicie.
Bacznie obserwując parę siedzącą w pokoju nauczycielskim jak najdalej od siebie wszechwiedząca i wszechwidząca Trelawney stwierdziła nawiedzonym głosem, że ktoś rzucił klątwę na Hermionę, która dzięki niej upodobniła się w takim stopniu do męża, że ten nie mógł z nią wytrzymać. Evanna z dziecięcą prostotą wyznała, że to pewnie przez te „okropnie niesforne chandry”. Neville wpatrzony w nią nie przyznał jej racji, a jedynie orzekł, że Snape ma humorki – i tyle. Hagrid powiedział, że nie ważne o co się znów pokłócili, bo Dumbledore i tak to jakoś załagodzi. „Ale cholibka, szkoda mi tych dzieciaków, co to biedne muszą znosić. Tencji też.”
Zdania były podzielone. McGonagall, Dumbledore i Amortencja nie brali udziału w zabawie. Wszystko by tylko zepsuli. Poza tym, nie interesowało ich to. Tencja nie mieszała się już ani w próby negocjowania z matką, ani w próby pogodzenia rodziców. Nie chodziła też już na eliksiry, co znacznie wpływało na jej samopoczucie. Innymi słowy: lepiej było nie zbliżać się do niej, nie zagadywać jej i nie patrzeć na nią.
Amortencja Snape z natury jakoś specjalnie entuzjastyczne i mile nastawiona do ludzi nie była, a przez ostatnie wydarzenia zachowywała się jak tornado – zwykle cicha, wybuchała tak nagle i niespodziewanie, że nawet nauczyciele byli narażeni. A przecież nauczycieli tornada się nie imają.
Nauczycieli właściwie nic się nie ima. Uczniowie mają wrażenie, że to jakiś odrębny gatunek ludzi. Zwykle też żyją w przekonaniu, że te często nieludzkie istoty sypiają w szkole, a życia prywatnego nie posiadają. Och, jakiż to zawód widzieć, że znienawidzony pedagog ma partnera, który zdolny jest z nim wytrzymać i rodzinę! Nauczyciele to krwiopijcy atakujący za dnia, ale można się od nich wiele nauczyć. Niekoniecznie z ich wykładów.
Wracając do Amortencji – starała się nie przejmować kłótnią rodziców. Nie ma tego złego, nawet jeśli chodzi o Snape’ów. W końcu się pogodzą. Przynajmniej taką miała cichą nadzieję. Wiedziała jednak, że nadzieja to podłe i niewdzięczne uczucie.





Inne podejście do sytuacji miała Minerwa McGonagall. Także miała tego wszystkiego po czubek tiary, ale była nieustępliwa. Mimo, że ograniczyła rozmowy zarówno z Hermioną, jak i z Severusem nieustannie główkowała jakby to podejść Nietoperza i namówić go na zgodę. Doskonale wiedziała, że nie miała łatwego zadania.
Jedno było pewne. Znowu wszystko kręciło się wokół Severusa i Hermiony Snape’ów. Absorbujący jak dzieci i równie uparci.
McGonagall wytrzymała równo kilka dni bez podejmowania żadnych konkretnych kroków, ale dłuższe znoszenie spojrzeń i wyczuwalnego napięcia jakie powstało między Severusem a Hermioną było niewykonalne. Czuła się bezsilna, gdy patrzyła na Mionę zwijającą się podczas niespokojnego snu i na Snape’a, który nie mógł pracować, ani na niczym się skupić. W milczeniu ich obserwowała, ale jej serce krwawiło. O ile serce może krwawić. Niemoc to uczucie gorsze od jakiegokolwiek innego.
Pewnego dnia nie wytrzymała. Był to mroźny i leniwy poranek, pachnący chłodem. Zdradliwy wiatr wkradał się przez liczne, ale nieszkodliwe szczeliny w ścianach zamku i poruszał od niechcenia językami zapalonych pochodni. Surowość atmosfery wymagała pochodni. Duchy przemykały korytarzami ziewając i przeciągając się bezsensownie – przecież nie odczuwały zmęczenia. Nic nie odczuwały. I może to było najgorsze w egzystencji ducha.
Lekkie stukanie obcasów McGonagall niosło się po wnętrzu zamku. Czysty i melodyjny dźwięk zakłócały tylko nieliczne szmery, nieraz jakieś przyciszone rozmowy duchów. Uczniowie pierzchli przed nauczycielką, uciekając w pośpiechu. Dzisiaj nawet ona siała postrach. A to coś nowego, bo Minerwa choć surowa, była dobrą nauczycielką i świetnym opiekunem. Nie grzeszyła życzliwością i uśmiechem dla każdego, ale każdy, kto zasługiwał na odrobinę jej uwagi – dostawał ją.
McGongall przyspieszyła kroku na schodach prowadzących do lochu. W powietrzu wyczuwało się wyraźną wilgoć. Było to nawet miłe, choć trochę przywodzące na myśl węże uczucie.
Minerwa przystanęła na chwilę i przeanalizowała swoje postanowienie. Jako Gryfonka miała nieokiełznany temperament, lecz nie była wcale głupia. Oparła się dłonią o mur, a zimno ściany otrzeźwiło ją. Pokręciła ze złością głową i ruszyła w dół schodów. Z Severusem trzeba było ostro i po gryfońsku. „Inaczej sierota nie zrozumie.”
Gniewnym krokiem zeszła do lochów i rozejrzała się. Nie tracąc czasu na zastanawianie się szybko podeszła do odpowiednich drzwi i dyskretnie wyciągnęła różdżkę. W lochach nie było żadnego ucznia i o dziwo, żałowała tego. Im więcej uczniów, tym lepiej. To był element jej planu.
Machnęła pewnie różdżką, a klamka ustąpiła. Schowała różdżkę. Nie będzie jej potrzebna. Może jemu, ale nie jej. Pchnęła drzwi, które zaskrzypiały żałośnie. Severus siedział przy biurku i pisał coś. Jak zwykle. Zdziwiony podniósł głowę na dźwięk skrzypiących drzwi.
-Minerwo.- rzekł sztywno.
-Ja ci dam Minerwo.
Podeszła do niego zdecydowanym krokiem i bezceremonialnie sięgnęła ku jego uchu. Szarpnęła za nie, tak jak szarpie się uszy niegrzecznym, małym chłopcom. Severus jęknął przeciągle.
-Co ty u licha wyprawiasz?!
Starał się jej wywinąć, ale próby pozostawały bezsensowne. Każdy ruch sprawiał mu tylko większy ból. Minerwa sapnęła ciężko i nadal ciągnąc go za ucho nakazała mu wstać.
-Skoro zachowujecie się jak dzieci, to tak będziemy was traktować.
Snape spojrzał na nią jak na wariatkę. Z surową miną szarpnęła za jego ucho mocniej. Wyrwał mu się kolejny jęk bólu. Co za świat. Bóg musiał go nienawidzić. Wytrzymywał wieloletnie tortury Czarnego Pana, a nie potrafił wyrwać się staruszce.
-Odsuń się ode mnie, stara plotkaro.
Zacisnęła szczękę i nic nie powiedziała. Ruszyła na przód, ciągnąc go za sobą. Jej obcasy ponownie stukały miarowo i trochę gniewnie w podłogę, a temu jakże ciekawemu dźwiękowi towarzyszyły postękiwania Severusa. W końcu poddał się jej i pozwolił prowadzić – zapewne na śmierć.
-Stara, podła, zdradziecka…- Minerwę doszło mamrotanie.
Szarpnęła mocniej za jego ucho i mamrotanie momentalnie ustało. Magia.
Severus miał wrażenie, że wszechogarniająca wilgoć lochów wokół McGonagall zamieniała się w białą parę. Czy to możliwe? Zaczął się poważnie zastanawiać czy prababka Minerwy nie kręciła się obok jakiegoś smoka.
Wyprowadziła ich z lochów i podążyła korytarzem. Uczniowie, których spotkali po drodze do jej gabinetu wytrzeszczali na nich oczy. W końcu nie był to codzienny widok – widzieć Nietoperza w tak niezręcznej sytuacji. Żaden nawet nie śmiał się uśmiechnąć, dobrze wiedzieli czym to groziło.
Tymczasem Severus miał poczucie, że coraz bardziej puchnie mu ucho.
-Zrzucę cię z wieży astronomicznej.- wymamrotał w stronę Minerwy, szarpiąc się z nią.
Odwróciła się gwałtownie.
-Mówiłeś coś może?- ścisnęła mocniej jego ucho.
-Nie, proszę pani.
Skinęła głową. Gdyby nie zaistniała sytuacja, pewnie parsknęłaby śmiechem. Nie miała jednak na to czasu. Szybko skierowała się do swojego gabinetu. Otworzyła pewnie drzwi, za którymi czekała Hermiona.
Młoda Gryfonka wytrzeszczyła oczy. Przez chwilę zwracała wzrok to ku Minewrze, to ku Severusowi i z powrotem. Potem przetarła oczy, nie dowierzając widokowi jaki ujrzała przed sobą. Severus kulący się przed McGonagall. Ona ciągnąca go za ucho. Jej.
-I co się tak patrzysz?- wściekła się McGonagall.-Severus. Przeproś.
-Za co mam przepraszać, ty stara wiedźmo?!  
 -Jeszcze nie wiesz?!
Syknął przeciągle, gdy znowu pociągnęła go za ucho. Potem pchnęła go mocno w stronę Hermiony. Chwycił się za ucho i powoli zaczął je rozmasowywać. Hermiona zapomniała o tym, że jest na niego obrażona i zajęła się oglądaniem poturbowanej części ciała.
-Przeproś, Severusie.
Snape zmroził wzrokiem McGonagall i zrobił minę zbitego psa.
-Przepraszam.- burknął.-Choć nie wiem za co. Nic przecież…
-Przeprosiłeś i wystarczy. Nic już nie mów.- przerwała mu ostro McGonagall.-Hermiono.
Hermiona zrobiła oburzoną minę, ale pod presją spojrzenia nauczycielki wymamrotała przeprosiny.
-A teraz poproszę jakiś magiczny kompromis.
Snape spojrzał na Hermionę i westchnął ciężko. Odgarnął jej gęste włosy i szepnął jej coś do ucha – tak cicho, że Minerwa nie usłyszała nawet szmeru wypływających słów. Młoda Gryfonka spłonęła ognistym rumieńcem.
-Czyli, jakby powiedział Hagrid: sprawa załatwiona, ma się rozumieć.- rzekła McGonagall i uśmiech rozjaśnił jej twarz.     

 ____________________________________________
Bardzo krótki rozdział. Pisany pod presją, można powiedzieć. W połowie, jak już się zorientowałam o czym piszę odechciało mi się pisać. Zrozumcie xD Pisany pod dwie piosenki: 
http://www.youtube.com/watch?v=f0dJeB3RAtc
http://www.youtube.com/watch?v=vI8yzy0pDv8
Można zmysły postradać. Czy ktoś w ogóle pamięta gdzie ja chciałam Mary posłać, na którym roku jest Tencja i co za eliksir przygotowuje Sev? "Diabeł tkwi w szczegółach. Więcej szczegółów, więcej diabłów" ~~ Martin. 
Przepraszam za moją nieudolność. 





niedziela, 13 października 2013

Rozdział 73

Faust przybywa z pomocą Nietoperzowi





W Hogwarcie robiło się coraz zimniej i może to częściowo wpływało na atmosferę, panującą w zamku i jego okolicach. Zima i święta to magia potężniejsza od tej Dumbeldore’a, on zresztą często sam o tym mówił. Zmiana pogody na jednych wpływa ochładzająco, na drugich wręcz przeciwnie. Właśnie tak działało to w Hogwarcie. Dumbeldore i McGonagall pozostali jak zawsze pogodni, przy tym Albus beztroski, a Minerwa surowa, jak to oni! Zachowanie Severusa można było porównać do zimnego wiatru, świszczącego w oknach zamku. Był, ale go nie było, a jego obecność i tak strasznie wszystkim doskwierała. Hermiona z kolei jakby nabrała temperamentu i dyscypliny. Dla wszystkich poza mężem była ciepła i troskliwa. Uśmiechała się do uczniów, jego omijała wzrokiem, rozmawiała z Evanną, z nim nie zamieniła nawet słowa od czasu ich kłótni. Im częściej McGonagall przekonywała i namawiała ją do zgody z Severusem, tym częściej Hermiona podejmowała decyzję, że nigdy nawet nie pomyśli o porozumieniu. Oboje byli tak samo uparci i tak samo wyniośli. Za dumni, żeby przyznać się do błędu i poważnie porozmawiać o sprawach, które już dawno powinni byli rozstrzygnąć i wyjaśnić zamiast się kłócić.
Hermiona omijała Severusa wzrokiem, mieszkała u McGonagall i specjalnie była dla wszystkich milsza niż zazwyczaj. Chciała mu sprawić przykrość. Była to ta faza kłótni, kiedy jeszcze nie myślała jak ciężko będzie jej z tym na sercu i jak bardzo będzie pragnąć jego obecności. W przypływie emocji nawet Panna-Wiem-To-Wszystko zapominała o konsekwencjach swoich czynów.
Severus odreagowywał inaczej. Dobrze wiedział, że jego żona na tyle długo z nim wytrzymywała, iż odziedziczyła jego nawyki. Widząc jej zachowanie pomyślał, że przecież może odgryźć się tym samym. Zrezygnował z tego. Po pierwsze: nie było to w jego stylu, a po drugie: dostrzegał swoją winę w tej kłótni. Trzeba było się zgodzić, a nie biadolić. Nietoperz zajął się pracą i sprawami Hogwartu, starając się nawet nie myśleć o Hermionie. Nie jest łatwo nie myśleć o ukochanej osobie, jest zapisana w naszych myślach, przybita do każdego rozważania, przyklejona do każdego obrazu. Myśli o niej są machinalne.
Dlatego Snape nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że myślał o Hermionie, starając się o niej nie myśleć.
Powziął odpowiednie kroki w sprawie Pottera. A przynajmniej próbował. To jednak nie było takie proste, bo do rozwiązania zagadki potrzebna była perswazja Hermiony i jej przyjazne stosunki z Ginny. Gdyby jak stary dureń nie zakochał się w tej głupiej Gryfonce mógłby spokojnie użyć na Potterze legilimencji. Przez wzgląd na Hermionę trudno było mu nawet o tym myśleć, pewnie rzuciłaby się na niego z pazurami, przeklęta Panna Wiem-To-Wszystko. Czasem zastanawiał się czy jej charakter nie był skutkiem ubocznym wypicia eliksiru wielosokowego w drugiej klasie. Chwilami była nie do zniesienia, kiedy indziej znowu słodka, lepiej było jej nie denerwować.
W każdym razie rozwiązanie sprawy Pottera, było banałem. Wystarczyło sprowadzić Ginny pod byle jakim pretekstem, posadzić ją do stolika z herbatką, dołożyć słodki uśmiech i powagę Hermiony, a do tego dodać szczyptę rozbrajającej surowości i pogody Minerwy. Sprawa rozwiązana! Gdyby to było takie proste… Hermiona nie chciała z nim rozmawiać, a Minerwa każdym słowem jakie wypadło z jej ust starała się przekonać go do pogodzenia się z żoną. Do Albusa nawet nie śmiał się zwrócić, bo wiedział, że jak starzec zacznie pleść od rzeczy swoje odgrzane kawałki o miłości to nie wytrzyma i rzuci się z okna jego okrągłego gabinetu. Teraz jednak pójście do dyrektora wydawało mu się jedynym możliwym wyjściem.
Pewnego dnia nogi zaniosły go pod chimery strzegące komnaty Dumbeldore’a. To dziwne, bo nigdy nie zdarzyło mu się tak głęboko pogrążyć w swoich myślach. Westchnął ciężko i przez krótką chwilę, oszukując samego siebie, niepotrzebnie zwlekając, rozglądał się po korytarzu. Zimny wiatr plótł bezładnie swoje piosenki, prześlizgując się przez szpary w murach zamku. Rozległy się lekkie kroki, zapewne nadchodzących uczniów. Snape potrząsnął rozpaczliwie głową i szepnął chimerze aktualne hasło.
Właściwie gabinet dyrektora był jedynym miejscem, które dobrze mu się kojarzyło. Może, dlatego że tutaj zażegnywano większość sporów jego i Hermiony.
Dumbeldore siedział przy swoim biurku na pajęczych nóżkach i spokojnie czytał jakieś czasopismo o transmutacji. Zdawał się nie zauważać Severusa. W końcu podniósł wzrok i uśmiechnął się dobrotliwie.
-A, Severus! Tak myślałem, że w końcu się zjawisz. Siadaj!
Snape westchnął ciężko i usiadł na wskazanym miejscu. Minę miał wyniosłą i nie był skłonny do żadnych zwierzeń. Spojrzenie jego czarnych oczu starało się przewiercić i skrępować starca o srebrnej brodzie. Dumbeldore już dawno uodpornił się na ten wzrok. Severus zrezygnował z zabójczego spojrzenia i wyprostował się w fotelu.
-Chciałbym z tobą porozmawiać o Potterze.- rzekł, a jego głos był równie sztywny i zimny co jego postawa.
-O Harrym? I tylko o tym? Na pewno?- w oczach dyrektora pojawił się ten błysk, który mógł zwiastować tylko jedno. Z pewnością Dumbeldore już dawno był przygotowany na tę rozmowę.
-Tak.
Lakoniczny Snape wydał się Albusowi dziwny. Tego właśnie oczekiwał.
-Jesteś tego pewien?
-Tak.
-Ale czy na pewno?
-TAK.
Snape stawał się coraz bardziej rozdrażniony.
-Czy na pewno chciałeś porozmawiać tylko o Harrym?
-TAK.
-Widzę, że coś cię trapi…
-Ucisz się, ty stary durniu, nie będę ci się zwierzał z problemów z tą przeklętą Gryfonką!- wybuchnął Nietoperz i odetchnął ciężko, widząc, że dał złapać się w pułapkę.
-A więc jednak.
-I może mam ci teraz grzecznie wygadać się ze swoich trosk, a ty udasz dobrego dziadka i poradzisz mi co mam robić?- Snape prychnął z pogardą.
-A nie po to tu przyszedłeś?- Dumbeldore lekko uśmiechnął się.
-Przyszedłem tu tylko porozmawiać o Potterze!
-Severusie, nie oszukujmy się.
-Jak do Amortencji, kiedy się uprze! Rozmawiaj tu z takim o poważnych sprawach!
Mistrz Eliksirów utkwił wzrok w blacie biurka. Ręce skrzyżował na piersi i wydawał się upokorzony, choć nie dawał tego po sobie poznać. Dał się złapać! Był pewny, że starzec to wykorzysta. Nie każdy Gryfon taki święty, na jakiego wygląda.
-Severusie…
-Zaczyna się.
-Severus!
Snape ze zdziwieniem podniósł głowę. Pierwszy raz od… pierwszy raz słyszał, że Dumbeldore podniósł głos. Twarz jego pozostawała spokojna, ale był poważny, a to już anomalia.
-Nie zachowuj się jak dziecko!
-Widzę, że nasza słodka Minnie na ciebie wpłynęła?
Severus uśmiechnął się pogardliwie, gdy zauważył na policzkach Dumbeldore’a nikły rumieniec. Po chwili dyrektor przestał udawać surowego. Nikt nie nabrałby się na surowego Albusa Dumbeldore’a. Wykrzywił usta w pogodnym uśmiechu, który wyzierał z jego srebrnej brody. Jego niebieskie oczy na powrót zionęły ciepłym blaskiem.
-Oboje zachowujecie się dziecinnie.
-Ty też, praktycznie cały czas, ale czy ja ci to wypominam…?
Dumbeldore westchnął i poprawił sobie okulary-połówki na nosie.
-Poznaję rumaki chyże po ich znakach, a zakochanych młodzieńców poznaję po ich oczach.- rzekł zagadkowo dyrektor.
-Anna Karenina.- mruknął Snape, wściekły, że teraz swoje sentencje Dumbeldore czerpie nawet z mugolskich książek.-Nie jestem zakochany i nie jestem młodzieńcem.
-Severusie, zakochanie to dziwna rzecz. Nienaturalna, a jednak naturalna. Przypisana naszej naturze, ale budząca niepokój w każdym, bez wyjątku. Ty nie jesteś zakochany, ty już kochasz. I dobrze wiesz, że stąd nie ma odwrotu. Ty się tak zwyczajnie  nie odkochujesz. To nie takie łatwe.- uśmiechnął się.-Poświęć się. Zobaczysz, opłaci ci się to.
-Tak, wiesz, Dumbeldore, może to dobry pomysł.- westchnął.-O, nie. Po moim, zimnym trupie!
Gwałtownie wstał, spektakularnie załopotał czarnymi szatami i wyszedł pośpiesznie.
Dumbeldore załamał ręce.





Amortencja sądziła o zachowaniu rodziców tyle co zawsze. Zachowywali się jak niedojrzałe dzieciaki. Omijali się, udając, że jedno nie obchodzi drugiego, też coś! Sama jednak była na ojca obrażona, za karę, więc nic nie mówiła. Nie zamierzała uczyć własnych rodziców jak zachować się w poszczególnych sytuacjach życiowych. Dość miała własnych problemów.
Przykładowo Scorpius i Albus zrobili się jacyś nadpobudliwi. Patrzyli na siebie nienawistnie, zachowywali się dziwnie nienaturalnie. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek się kłócili. Nie do tego stopnia.
Straciła też możliwości rozwijania swojej pasji. Na eliksirach Snape pozwalał jej jedynie przyrządzać proste mikstury, nawet prostsze niż te, które przygotowywali inni na lekcjach. Ograniczał ją i dobrze wiedział, że to boli. Zabranie pasji, odebranie możliwości rozwijania się to gorsze niż tortury. To łamanie woli.
W piątek, kiedy to mieli dwie godziny eliksirów nie miała praktycznie nic do zrobienia. Jej zadaniem było uwarzyć dwie porcje najprostszego wywaru leczniczego. Uporała się z powierzonym obowiązkiem szybko i sprawnie, a potem przelotnie spojrzała na resztę klasy. Jej ramiona ciężko opadły w geście zrezygnowania. Czy on naprawdę robił to specjalnie? Uczniowie męczyli się z jakąś trucizną, a jej kazał uwarzyć eliksir leczniczy?!
Snape siedział spokojnie przy biurku. Zajęty był pisaniem czegoś, być może znęcał się nad esejami pierwszaków. Amortencja oceniła sytuację i zwróciła się do Albusa:
-Nie radzisz sobie, prawda?
Pokręcił głową z zakłopotaniem. Albus był typem chłopca, którego większość matek określiłoby mianem „dobrego”, nie miał problemów, jego oczy błyszczały i wydawał się miły. Eliksiry były jego słabym punktem. Oczywiście, takim znowu „dobrym chłopcem” nie był, ale to już inna sprawa.
Amortencja zerknęła w stronę biurka ojca i nerwowo wykonała ruch, który miał znaczyć „odsuń się, ja to zrobię”. Albus zrozumiał gest i posłusznie odsunął się, również niespokojnie zerkając w stronę Mistrza Eliksirów. Snape nadal pochłonięty był kreśleniem czegoś na pergaminie.
Opary eliksiru opanowały Amortencję. Wiedziała, że nie powinna ich wdychać, w końcu wywar był trucizną, ale nie mogła się powstrzymać. Uśmiechnęła się beztrosko, jak dziecko na widok słońca. Ledwo zdążyła chwycić za instrukcję w książce usłyszała zimny głos, syczący jej imię.
-Amortencja.- odwróciła się w stronę ojca.
Jej mina wyrażała dumę, o ile to możliwe, jeszcze większą niż jego. Zadarła podbródek, a jej czarne oczy, równie głębokie co jego, rzucały złowrogie błyski. Nikt normalny nie zbliżyłby się do Amortencji Snape, będącej w takim stanie.
-Poleciłem ci coś zrobić.
-I wykonałam zadanie.
Snape nawet nie rzucił okiem na jej stanowisko pracy, i bez tego wiedział, że mówiła prawdę.
-Potter sobie poradzi. Zostaw jego eliksir w spokoju. Jeśli jest na tyle głupi, żeby nie umieć tego uwarzyć, nie widzę powodów by mu pomagać.- syknął.
Amortencja wyprostowała się majestatycznie. Mierzyli się wzrokiem.
-Nie pomagam jemu, a sobie. Dobrze wiesz, że eliksiry to moje życie!
-Jakoś nie widzę byś zwijała się w agonii.- Snape prychnął.
-Jesteś ślepy i głuchy na wszystko, bo się z nią pokłóciłeś.- zmrużyła niebezpiecznie oczy.-To wszystko twoja wina!
-Trzeba się było nie szwendać z nimi po lesie!- szybkim i gniewnym ruchem palca wskazał na osłupiałych Scorpiusa i Albusa.
-Och, więc jesteś po prostu zazdrosny! Naucz się w końcu, że ani ja, ani moja matka nie jesteśmy twoją własnością i nie możesz tak z nami postępować!
Uczniowie zdziwieni przyglądali się kłótni. Kociołki wrzały, z jednego buchała para, słychać było świsty i niepokojące dźwięki, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. Przegapić sprzeczającego się z córką Severusa Snape’a to jak przegrać życie! Stracić szansę zobaczenia Mistrza Eliksirów w kłótni, w której miał możliwość przegranej? Frustrujące!
Snape nareszcie zmierzył się z kimś, kto miał równie cięty język. Uczniowie wpatrywali się w niego i oczekiwali. Sami nie wiedzieli czego. Nie mieli nawet pojęcia o co toczy się kłótnia, ale tak to już jest, że lepiej w milczeniu udawać, że wie się, co się dzieje niż pracować.
-Nie zwracaj się do mnie w ten sposób!- warknął Snape.-Nie masz prawa.
-Prawa? A widzisz te oczy, widzisz tą cerę? Hmm, ciekawe, no, no, nie mam prawa rozmawiać z własnym ojcem?- prychnęła pogardliwie.
-Nie obrażaj mnie, bo odejmę punkty Ślizgonom.
Snape tracił cierpliwość wraz z zimną krwią.
-Och, boję się strasznie.- udała przerażoną.-Jesteś tchórzem, nie masz odwagi odjąć punkty swojemu domowi i nie masz odwagi porozmawiać z własną żoną.
-NIE NAZYWAJ MNIE TCHÓRZEM.- słysząc te słowa, tak wrednie wyartykułowane, uczniowie cofnęli się o dwa kroki od kłócącej się pary. Każda głoska tak ociekała jadem, tak napawała strachem, że nawet Voldemort zadrżałby, słysząc to zdanie.
Amortencja nie drgnęła. Spodziewała się tego. Chciała ugodzić w jego słaby punkt. Jej ojciec przez tyle lat znosił wszelkie upokorzenia, służył dwóm panom, kłamał, prowadził podwójne życie i ze spokojem przyjmował wszelkie drwiny, ale nie tą. Nigdy nie pozwalał nazywać się tchórzem.
-Boisz się drobnej Gryfonki. Taka jest prawda.- powiedziała spokojnie Amortencja.
Snape wydawał się zaniemówić. Z tej niezbyt dobrze wyglądającej sytuacji wyciągnął go - kto by się tego spodziewał – Faust. Kot wkroczył dumnie do klasy i otarł się o nogi profesora eliksirów.
-Zabierz mi stąd tego przeklętego kota i wynoś się z mojej klasy!
Amortencja spokojnie podniosła kota i przytuliła go do siebie. Tym oto sposobem Faust ocalił Snape’a przed odpowiedzią. Tencja trafiła w czuły punkt ojca i dobrze o tym wiedziała. Prawdą było, że Severus po części bał się porozmawiać z Hermioną.
Ciche mruczenie Fausta potoczyło się echem po pustym korytarzu. Amortencja nawet nie odwróciła się w stronę klasy. Nie zamierzała tam wracać. Z tego, co wiedziała jej matka akurat nie miała żadnych lekcji. Podrapała kota za uchem i wypuściła go z rąk. Niezadowolony, dumnie uniósł ogon.
-Nie mogłeś poczekać kilka chwil? Może odpowiedziałby mi coś ciekawego…- Amortencja westchnęła i delikatnie zapukała w drzwi gabinetu McGonagall.
Nie wahając się otworzyła drzwi i pewnie weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się. Tak jak się tego spodziewała, Hermiona siedziała w fotelu, który zapewne wyczarowała i czytała książkę. Bujne loki zakrywały jej twarz, palec nerwowo przesuwał się po kolejnych linijkach tekstu. Od razu widać było, że tak naprawdę nawet nie patrzyła na słowa zapisane na pergaminie. Amortencja subtelnie dotknęła jej ramienia. Hermiona podniosła głowę i uśmiechnęła się przyjaźnie. Zobaczyła oczy Severusa. Oczy Amortencji były jego oczami. Dokładne kopie.
-Wywalił mnie z klasy.- rzekła ponuro czarnowłosa dziewczyna.
Mina Hermiony uległa gwałtownej zmianie.
-Co zrobił?!
-Wywalił mnie z klasy.- Amortencja wzruszyła ramionami.
Spojrzała na Fausta, który rozsiadł się na biurku McGonagall i właśnie, zainteresowany puszką z piernikowymi salamandrami, obwąchiwał je i oglądał. Spostrzegł, że jego pani na niego patrzy i prychnął na puszkę. Dziewczyna odwróciła wzrok.
-Jak to? Co ty mu w ogóle powiedziałaś?
Hermiona zapomniała o tym, że dla niej ów „on” miał przestać istnieć.
Amortencja po krótce opowiedziała kobiecie o incydencie w klasie. Ze szczegółami opisała kłótnię i zawód jaki doznała, gdy nie doczekała się odpowiedzi ojca. Potem znowu wzruszyła ramionami.
-I tak nie pozwalał mi warzyć eliksirów.
Gryfonka przyciągnęła do siebie córkę i przytuliła ją mocno. Amortencja delikatnie wtuliła się w słodko pachnące włosy matki i uśmiechnęła. Potem nagle w kwiatowy zapach Hermiony wkradł się jakiś inny, ostry i wyraźny. Ślizgonka ze zdziwieniem otworzyła oczy. Już wiedziała skąd pochodził zapach wody kolońskiej i eliksirów.
-Może zaczniesz się zachowywać stosownie do swojego wieku, co?- odsunęła się od Hermiony.
-Przecież to właśnie robię.
-I dlatego siedzisz w jego fotelu i wdychasz tą jego okropną wodę kolońską?
-Nie jest okropna.- zaprzeczyła szybko Hermiona.-Sama mu ją kupiłam.- zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. Zwiesiła głowę.-Och…
-Właśnie. Może by tak po ludzku z nim porozmawiać?
-Porozmawiać, porozmawiać, wszyscy mi to powtarzają… bo to takie łatwe porozmawiać z Nietoperzem, wiesz?- prychnęła cicho.
Rozległ się trzask tłuczonego szkła. Równocześnie Amortencja i Hermiona zwróciły głowy ku Faustowi. Kot zastygł, trzymając łapę w górze i niewinnie wpatrywał się w nie. Puszka na ciasteczka była rozbita.
-No i po co było udawać, że ta puszka cię nie interesuje?- westchnęła Amortencja.
-Minerwa was pozabija, jeśli dobrze tego nie poskładamy.
-Przecież to rozsądna, dorosła kobieta…
Urwała, widząc minę Hermiony.
-A nie?
-Nie kiedy chodzi o piernikowe salamandry.
Amortencja uśmiechnęła się, Faust zeskoczył z biurka. Hermiona starała się uśmiechnąć, ale dręczyła ją myśl zbliżającej się rozmowy z Severusem. Może jednak z Nietoperzem da się rozmawiać?   
     
______________________________________
Wróciłam. Ech, zaskoczenie, co? Nuda jednak zmusza do czegoś, o czym się nie myślało od dłuższego czasu. Krótko, mówiąc, nie mogłam się skupić na pisaniu. Wiem, ten rozdział jest nijaki i krótki. Tak właściwie to ja nawet nie pamiętam o co Herma z Sevem się pokłócili *cicho, żadnych Snapeiątek* Dziękuję za uwagę i proszę o wyrozumiałość *wyrozumiałość oznacza brak zaklęć torturujących i uśmiercających, tak dla ścisłości* 





środa, 24 lipca 2013

Rozdział 72

Niemożliwie uparci



Gabinet Minerwy McGonagall wydawał się miłym miejscem. Choć często byli tam zapraszani uczniowie, którzy coś przeskrobali, pokój wyglądał przytulnie. Znajdowało się tam biurko, a na nim zwykle spoczywały jakieś papiery, dokumenty, listy oraz nieodłączna puszka na ciasteczka w kształcie salamander. Hermiona poszła tam z nadzieją zastania przyjaciółki i wyśmiania razem z nią zachowania Severusa. Gabinet jednak był pusty. Hermiona wiedziała, gdzie McGonagall mogła się znajdować.
Zatrzymała się przed chimerą, która nie chciała jej przepuścić. Była wściekła, wzięła głęboki oddech.
-Cytrynowe dropsy…?- spytała z nadzieją.
Chimera usunęła się jej z drogi. Kobieta z wyrazem triumfu na twarzy weszła na schody, które ruszyły powoli w górę. Zapukała w miarę grzecznie w drzwi gabinetu dyrektora. Okrągły pokój, feniks w klatce, widok na Zakazany Las – to wszystko zawsze ją urzekało.
-Przepraszam, że wam przeszkadzam.- powiedziała cicho. Nagle odwróciła się do drzwi.-Zresztą, nie powinnam wam zawracać głowy… Nieważne.
Miała zamiar wyjść, ale Minerwa złapała ją za ramię. Dumbeldore posłał jej uspokajający uśmiech. Spojrzała w oczy starszej przyjaciółce. Westchnęła przeciągle.
-Kto jak kto, Hermiono, ale ty zawsze możesz nam zawracać głowę.- rzekł Albus.
-Co się stało?- zapytała z troską Minerwa.
Hermiona pokręciła wolno głową.
-Nic.- zacisnęła dłonie w pięści.-Tylko jestem niemożliwie wkurzona.
-Wiedziałam, że nie obejdzie się bez waszej popisowej kłótni.- McGonagall westchnęła ciężko.
-Słucham?
W tej chwili do Hermiony zwrócił się Dumbeldore. Oczy błyskały mu przyjaźnie zza okularów-połówek, które były jednym z jego znaków rozpoznawczych. Hermiona nie wyobrażała go sobie bez okularów. Zapewne nawet by go bez nich nie rozpoznała.
-Minnie…- McGonagall zmroziła go wzrokiem zabójcy.-Minerwa miała na myśli to, że ognisty, męski temperament Severusa w połączeniu z twoją gryfońską wolą walki to mieszanka, która musi wybuchnąć przynajmniej kilka razy do roku.
Minerwa zakaszlała.
-Albo kilkanaście.
Hermiona zrobiła obrażoną minę. Minerwa przewróciła teatralnie oczyma i złapała ją za rękę.
-Dosyć, tak tylko powiedziałam, chodź.
Obie wyszły z gabinetu. Hermiona patrzyła przed siebie i złość powoli ustępowała poczuciu winy. Może nie powinna tak ostro reagować. On też nie powinien. W sumie, mogłaby go przeprosić i wszystko byłoby dobrze. Zeszły do lochów. Severus właśnie, wściekły wychodził ze swojego gabinetu. Minerwa zatrzymała go i bez słowa poprowadziła z powrotem. „Albus miał rację”, pomyślała. „Te sieroty same nie dadzą sobie rady”.
Postawiła ich obok siebie i spojrzała na nich. Severus zadarł dumnie podbródek. Z Hermiony, tak jak wyparowała złość, teraz wyparowało całe poczucie winy. Znowu była wściekła. Przeklęty, dumny Nietoperz.
-Dobrze. O co tym razem poszło?- zapytała zmęczonym głosem Minerwa.
-O nic.- burknęła Hermiona.-Przynajmniej dla Severusa to nie jest nic ważnego.
-To jest dla mnie niesamowicie ważne, ale skoro ty już podjęłaś za nas decyzję to nie mamy po co ze sobą rozmawiać, prawda?- jego głos ociekał jadem.
Minerwa załamała ręce. I nadal nie wiedziała, o co się pokłócili.
-To powiecie mi, o co poszło?!- coraz bardziej drażniło ją zachowanie tej dwójki.
-Niech Nietoperz ci powie.- mruknęła wściekle Hermiona.
-Nie, lepiej niech zrobi to podstępna famme fatale.- odgryzł się Severus.
-Famme fatale?- Minerwa była w takim stanie, że jej stalowe nerwy ledwo wytrzymywały.-Ile wy macie lat?! Kłócicie się jak dzieci!
-Dwadzieścia lat różnicy.- beznamiętnie rzekł Severus.
Minerwa miała ochotę usiąść przy biurku i zacząć tłuc głową w jego blat.
-I dopiero teraz jakoś specjalnie uderzył cię fakt, że Hermiona sypia z facetem dwadzieścia lat starszym?! Jakoś ci to wcześniej nie przeszkadzało.- syknęła McGonagall w stronę mężczyzny.
Snape zwęził oczy w szparki i zrobił minę jak rodowy Malfoy, któremu coś nie pasuje. Prychnął lekceważąco i jeszcze bardziej zadarł podbródek. Hermiona pokręciła głową i odsunęła się od niego ze wstrętem. Minerwa naprawdę miała ochotę rzucić na nich jakieś zaklęcie zapomnienia czy cokolwiek, ale nadal nie wiedziała o co się pokłócili.
-O co poszło?!
Hermiona spojrzała na nią.
-O dziecko.- wzruszyła ramionami.
Minerwa mało zawału nie dostała. Jakie dziecko?! Podeszła do kobiety chwiejnym, ale pewnym krokiem i położyła jej ręce na ramionach.
-Hermiono, jakie dziecko?!- potrząsnęła nią lekko.
-To, które ja chcę mieć, ale ten tutaj Mistrz Eliksirów od siedmiu boleści – nie.- rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
-Ja chcę mieć tylko święty spokój.
-I tylko to się dla ciebie liczy!- krzyknęła.
-Nie! Ty się liczysz, Amortencja się liczy i święty spokój się liczy. Tyle. Rozumiesz?- spytał chłodno.
-Phi.- odwróciła od niego wzrok.
Minerwa usiadła przy biurku i zaczęła rozmasowywać sobie skronie. Dopiero teraz zauważyła, że rękawy szaty Severusa zostały podwinięte, co wskazywało na to, że pracował. To przynajmniej tyle. Im szybciej zrobi ten eliksir dla Mary, tym szybciej odeślą ją daleko, a najlepiej do Azkabanu. Nie, do Azkabanu raczej nie…
Do pokoju wkroczyła Amortencja z niewinną miną. Oczy miała dziwnie zaczerwienione jakby przed chwilą płakała, spoglądała przed siebie smutno. Minerwa pomyślała, że talent aktorski to po ojcu odziedziczyła. Kiedy jednak zobaczyła, że Severus nagle ją zauważył i aż zakipiał złością, szybko wycofała się z pomieszczenia.
-Nie. Tak. Szybko.- szepnął chłodno Snape.
Amortencja zwiesiła smętnie głowę i wróciła.
-Jeżeli jeszcze raz zechcesz coś wykraść z mojej pracowni, to obiecuję ci, że osobiście cię poćwiartuję i zakopię w ogródku albo tak sprytnie podsunę twoje szczątki Faustowi, żeby je zjadł. A zarówno twoja matka jak i ty wiesz, że jestem. Do tego. Zdolny.- każde słowo wypowiadał wolno i wyraźnie, dobitnie i z taką dawką jadu, że spokojnie mógł się nim udusić, gdyby go nie wypluł.-Zero Hogsmeade, zero wakacji, zero eliksirów. Zero książek. Jeśli zobaczę cię w pobliżu Scorpiusa albo Albusa w te wakacje, obiecuję ci, ani ty, ani oni nie przeżyją. To i tak za mała kara, ale nie bój się, jeszcze coś wymyślę. A teraz oddasz mi grzecznie kartkę z recepturą eliksiru dla Mary. I pójdziesz się wypłakać chłopakom, póki jeszcze masz szansę się z nimi widywać. Już.- wystawił otwartą dłoń w jej stronę.
Z miną męczennicy wyjęła z kieszeni pomiętą kartkę i podała mu ją. Wskazał palcem drzwi. Przeszywając rodziców wzrokiem zasalutowała i szybko uciekła, żeby nie dostać jeszcze gorszej kary. O ile to było możliwe.
-Więc Hermiona chce mieć kolejne dziecko, a ty się nie zgadzasz, tak? O to się kłócicie?- Minerwa chciała to wszystko zrozumieć.
-Tak!- krzyknęli chórem.
Spojrzeli po sobie, prychnęli i oboje odwrócili się od siebie.
-Już nigdy więcej związków Gryfonów i Ślizgonów. Nigdy więcej.





Amortencja wróciła do pokoju wspólnego rozdrażniona i obwiniająca wszystkich wokół siebie za swoje nieszczęście, co było standardem. Każdy, komu coś się nie udaje w pierwszej chwili stara się zwalić winę za to na kogoś innego. Dopiero później uświadamia sobie swoją i wyłącznie swoją winę.
Podążyła naburmuszona do pokoju wspólnego i usiadła w zielonym fotelu przed kominkiem. Pokój powoli pustoszał, coraz więcej ludzi szło do swoich dormitoriów, rozmowy cichły, prace domowe zostały odrobione, ogień w kominkach przygasał. Podciągnęła kolana pod brodę i siedziała tak, wgapiając się w tlący się ogień, póki nie poczuła znajomej ręki na ramieniu i drugiej znajomej na drugim ramieniu. Podniosła smętnie głowę i zobaczyła blond czuprynę Scorpiusa oraz jaskrawe, zielone oczy Albusa.
Usiedli obaj na oparciach jej fotela.
-Potyczka z Mistrzem Eliksirów nieudana?- zapytał Albus.
-Wyglądałaś wiarygodnie.- dodał Scorpius.
Westchnęła.
-Może i by się udało, gdyby nie to, że domyślił się, iż wzięłam recepturę na eliksir dla Mary.- prychnęła wściekle.
-Wiesz, to było do przewidzenia.- zauważył spokojnie Scorpius.
-Mój ojciec raz uwarzonego eliksiru nie zapomina, dobrze go znam.- wpatrywała się uważnie w kominek.-Ale to rzeczywiście było bezmyślne.
Scorpius spojrzał na Albusa.
-Więc koniec z obsesją na punkcie eliksiru?
-Nigdy nie miałam obsesji.
-A ja jestem rudy.- uśmiechnął się złośliwie Scorpius.
-Dajcie mi spokój.- schowała twarz w dłoniach.-Wlepił mi taki szlaban, że się do końca Hogwartu nie pozbieram.
Albus zaśmiał się krótko.
-Córeczka tatusia się nie pozbiera? Wystarczy kilka mrugnięć, kilka sekund trzepotania rzęsami i nawet Severus Snape się złamie.- odsunął się od niej na wszelki wypadek, ponieważ rzuciła mu spojrzenie w stylu swojego ojca w złym humorze, a to wystarczało, by przestraszyć nawet brawurowego Gryfona.
-Zakazał chodzić do Hogsmeade, a przecież niedługo będzie pierwszy wypad, zakazał czytać książki…- wyliczała. Chłopcy skrytykowali ją spojrzeniem.-Zakazał eliksirów…
-I to cię tak martwi?- wtrącił się Albus.
-Zakazał się z wami spotykać.
-Jak to?!
Zdziwiła się i popatrzyła na nich. Czymże się tak przejęli? Jeszcze w te wakacje Albus czuł się podobno jak „substytut Scorpiusa”, a Scorpius za to wmawiał jej, że jest egoistką, bo widywała się tylko i wyłącznie z Albusem. Wakacje minęły im na kłótniach i włóczeniu się po okolicy Doliny Godryka. Jeżeli sami będą się włóczyć, bez niej, to chyba praktycznie nic się nie stanie, prawda?
-Normalnie, powiedział, żebym poszła się wam wypłakać, póki jeszcze mogę się z wami widywać. I obawiam się, że na tym się nie skończy. Jeżeli najdzie go natchnienie, to równie dobrze może wymyślić coś gorszego.- westchnęła.-A jedyny pośrednik jaki nam pozostał to Faust, bo on wymknie się nawet mojemu ojcu. Nawet animagiczne zdolności teraz mogą jedynie posłużyć przeciwko nam.
-Nie może być aż tak źle.
Amortencja spojrzała na Albusa. Próbował ją pocieszyć. Niestety teraz nic nie dodawało jej otuchy, nawet jego zielone oczy, nawet grzywka opadająca na oczy Scorpiusa. Odgarnęła ją delikatnie. Włosy wróciły po chwili na swoje miejsce, a Scorpius uśmiechnął się szeroko. Albus spoglądał na niego nienawistnie. Amortencja zaśmiała się. Jednak potrafili ją pocieszyć. Wstała i przeczesała palcami czarne, długie, gęste włosy.
-Może jeszcze coś wskóram?
Scorpius uśmiechnął się do niej, ale Albus wydawał się naburmuszony. Westchnęła i zmierzwiła żartobliwie jego włosy.
-Jak dzieci…- westchnęła.
Nie czekając na ich reakcję wybiegła z pokoju wspólnego. Zauważyła kilka znaczących rzeczy. Rodzice znowu się o coś pokłócili, do tego w tym uczestniczyła Minerwa McGongall, więc albo to było tak głupie, że aż śmieszne, albo bardzo ważne. I jeśli odpowiednio porozmawiałaby z ojcem może… może choć trochę darowałby jej karę. Wątpiła w to, ale zawsze można spróbować. Zapukała grzecznie do komnat ojca i weszła.
Snape pracował, to było pewne. Kilka niesfornych kosmyków włosów opadało mu na czoło, oczy miał podkrążone, minę zmęczoną. Spojrzał na córkę i prychnął pogardliwie.
-Wiem, że jesteś zły, ale może przynajmniej powiesz mi o co się znowu pokłóciliście?- usiadła w fotelu matki.
Severus przeszył ją karcącym spojrzeniem.
-Spostrzegawcza jesteś.
Zapadła cisza. Powoli miała tego dość. I to nie było sprawiedliwe. On mógł sobie wdychać zapach warzonego eliksiru, patrzeć w jego głębie, zataczające się koła, tworzące się na jego powierzchni, mógł analizować jego kolor i właściwości, obserwować składniki, a jego ręce mogły wpaść w ten cudowny mechaniczny, mimowolny trans, to odprężenie… Uważała to za niesprawiedliwe.
-Powiesz mi? Chyba powinnam wiedzieć.
-Jakoś nie przypominam sobie, by ojciec miał obowiązek informować córkę o kłótniach jakie prowadzi z jej matką.- powiedział, nie odrywając się od pracy.
-Zawsze lepiej, żebym wiedziała od ciebie niż na przykład od mamy, która zwykle koloryzuje.- odezwała się z błyskiem w oku, a po jej ustach błąkał się chytry uśmieszek.
-Twoja matka zawsze koloryzuje.- syknął.
Znowu zamilkł. Zamieszał dwa razy w prawo i dwa razy w przeciwną stronę w kociołku i westchnął ciężko. Widocznie ten eliksir mu się nie podobał. Nachylił się nad nim i dokładnie przypatrzył się jego konsystencji.
-Dobrze.- rzekł, nie patrząc na córkę.-Twoja matka chce mieć kolejne dziecko.
-A ty nie i dlatego będziesz się z nią kłócił miesiąc, by po tym miesiącu skapitulować?- spytała spokojnie.
-Jesteś bezczelna.
-Tak, zgadnij po kim to mam.
-Po matce. Zawsze była bezczelną Panną Wiem-To-Wszystko-Ale-I-Tak-Zapytam.
-Wy jesteście jacyś nienormalni!- złapała się za głowę.-Nie widziałam ludzi bardziej w sobie zakochanych od was, ale i tak każde z was będzie się upierało przy tej dumie. Ona przy gryfońskiej, ty przy ślizgońskiej.- zamilkła na chwilę.-Ciekawe która gorsza…
-Amortencja!- warknął ostrzegawczo.
-Nieważne, was naprawdę nikt do niczego nie przekona. Uparci jak… na to nawet nie ma określenia.
-Odezwała się potulna córeczka rodziców.
Podeszła do niego i zadarła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Dokładnie tak samo czarne, tak samo zimne dla obcych i tak samo głębokie. Już i tak była wysoka jak na swój wiek.
-Tylko, że w sprawie nowego dziecka to ja też mam coś do gadania, prawda?
-Naprawdę jesteśmy podobni. Ale wiesz, co mnie przeraża?- uniosła obie brwi.-To, że czasem jednak przypominasz małą Hermionę Granger.
Uśmiechnął się blado i pocałował ją w czoło.
-A od kary i tak się nie wywiniesz, więc nie masz na co liczyć.
Wyszła wściekła. A tak dobrze szło. Nie chciała wracać jeszcze do pokoju wspólnego, do dormitorium… Dobrze wiedziała, że znajdzie jakiś sposób i wakacje i tak spędzi z chłopakami, ale pewna obawa istniała. Dlatego wolała porozmawiać z matką, żeby wykorzystać w pełni szansę… I dlatego, że jeżeli oni tak będą trwać w tej kłótni, to oboje będą ją jeszcze bardziej pilnować.
Ruszyła korytarzem pod gabinet Minerwy McGongall. Nagle usłyszała miauknięcie. Pomyślała o Pani Norris, ale kiedy się  odwróciła, zobaczyła jak zwykle dumnie idącego Fausta. Wyglądał na naburmuszonego. Przystanęła i wzięła go na ręce.
-Mam nadzieję, że to nie na mnie jesteś obrażony.- podrapała go za uchem. Zamruczał cicho.
Odstawiła go na podłogę i poszła dalej. Trzymał się blisko niej, ale kiedy spostrzegł, że jego pani zamierza zapukać do gabinetu Minerwy, odsunął się, usiadł i z dumą polizał łapę.
Amortencja usłyszała pozwolenie na wejście do gabinetu. Otworzyła drzwi. Minerwa McGonagall siedziała przy biurku i zmęczonym wzrokiem patrzyła na Hermionę, która, wyraźnie była rozdrażniona. Hermiona spojrzała na córkę i próbowała się uśmiechnąć.
-Nie musisz udawać, wszystko wiem. Prawie.- Amortencja pokręciła głową na znak, że to i tak nie ważne.-Kiedy w ogóle zamierzałaś przedyskutować temat nowego dziecka?
Hermiona otworzyła usta, ale nic nie powiedziała.
-Chyba mam jakiś głos w tej sprawie?
-Właśnie?- McGonagall spojrzała wymownie na Hermionę.
Hermiona przeczesała nerwowym ruchem włosy.
-Jeszcze o tym nie myślałam. Najpierw trzeba przekonać ojca.- odchrząknęła.-Zgadzasz się?
-Bylebyście się nie kłócili, bo mam tego dosyć.
Minerwa ochoczo przytaknęła Amortencji skinieniem głowy.
-Wiesz, że to nie takie proste z charakterem twojego ojca, on…
-Oboje jesteście niemożliwie uparci.- podeszła do niej i szybko pocałowała ją w policzek.
I wyszła.
Hermiona spojrzała na Minerwę. Kobieta wyglądała tak jakby popierała Amortencję. Potwierdziła to skinieniem głowy i westchnieniem.
-Niemożliwie…- westchnęła ciężko po raz drugi.
-Ale…- jęknęła Hermiona.-Może… - zaczerwieniła się aż po same koniuszki uszu.-Może ja już go nie pociągam?
Głowa Minerwy opadła bezwładnie na biurko. Tiara czarodziejska jej spadła, ale było jej wszystko jedno. Miała tych dwoje i ich kłótni dosyć po prostu. Podniosła ostrożnie głowę i zaczęła rozmasowywać sobie skronie.
-Ja naprawdę już zarówno z tobą jak i z nim nie wytrzymam. Ty powiesz, że już go nie pociągasz, on zaraz przyjdzie i się wyżali, że może nie jesteś z nim szczęśliwa, może jeszcze wrócimy do waszej relacji sprzed Drugiej Bitwy, co?- zironizowała.-Wiesz jaki on jest, uparty, jeżeli ktoś ma absolutną rację, przyzna mu ją, ale wystarczy jeden mały szczegół, kruczek, a zapewniam się, że będzie przekonywał do swojego zdania i nie ustąpi. Nie wiem po co ci to mówię, skoro znasz go lepiej ode mnie. A co do twoich wątpliwości, to wiesz, on to najchętniej zamknąłby cię w tych lochach i nie wypuszczał przez dwa tygodnie, żeby mieć cię tylko dla siebie. Więc nie gadaj bzdur, bo Severus nie jest typem faceta, który zmienia kobiety jak rękawiczki.
Wzięła głęboki oddech, a jej głowa znowu opadła na biurko.
-Naprawdę tak myślisz?
-Mhm.- wymruczała przytakująco, nie podnosząc głowy.-Ale nie mam zamiaru przekonywać go do twojego zdania, bo to wasza sprawa.
Hermiona westchnęła.

      
 __________________________________________

Coś nam się przedłuża ten rok w Hogwarcie… Po pierwsze: nadal obstawiam przy braku Snapeiątek. Po drugie: nie nudzi się Wam to?