niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział 68


Doświadczenie


 Amortencja nie czuła strachu. Była jedynie zdziwiona, a nawet wkurzona. Mary, jak ona w ogóle śmiała: po pierwsze; nazwać ją tak, a po drugie; pokazać się jej na oczy i być tak spokojną? Po tym, co zrobiła jej rodzinie powinna się raczej gdzieś schować, uciec… Złość jednak szybko minęła, Amortencja nie była głupia. Wiedziała w jakiej znajduje się sytuacji. Znalazła się sama w lesie z wilkołakiem i wstrętnym kotem na karku.
-Tylko nie wstrętnym. Lepiej zmień się w człowieka, nie będzie odczytywać twoich myśli. Szybko.
Spojrzała na kota dziwnym wzrokiem, ale posłuchała go. Całą siłę woli skupiła na chęci przeobrażenia się w człowieka. Kończyny z powrotem wydłużyły się jej, pyszczek kota zmienił się w nos, a oczy ponownie stały się ludzkie. Już nie słyszała tupotu kopyt centaurów, nie słyszała szelestu odległych liści, ostatnich w tym roku. W przemianach z ocelota w człowieka i na odwrót była już całkiem dobra. Spojrzała na Mary.
Musiała przyznać, że kobieta była dosyć ładna, ze swoimi intensywnie niebieskimi oczyma, nie błękitnymi, ale szmaragdowoniebieskimi i długimi włosami. Teraz wyglądała raczej jak dzikuska, blond kosmyki miała poskręcane, twarz ubrudzoną ziemią, w oczach dziki błysk, a paznokcie długie i dziwnie szpiczaste. To tylko dodawało jej uroku. Było coś w niej, to c o ś z pewnością przyciągało facetów.
-Nie mów tak do mnie.- powiedziała buntowniczo Amortencja i uniosła dumnie głowę.
-Dlaczego? Jesteś jak Severus, dokładna jego kopia…- zamruczała Mary.
Wkurzało to Amortencję. Drażniło, denerwowało, po prostu cała Mary wywoływała w niej dziwne uczucia. Zerknęła za siebie na Fausta. Kot przypatrywał się im z ciekawością. Jego niebieskie oko pobłyskiwało dziwnie, drugie pozostawało jak zwykle intensywnie zielone, ogon nerwowo uderzał o ziemię.
-No i co z tego?
-To, że jesteś ślicznotką.
Mary podeszła do niej i nakręciła sobie kosmyk jej czarnych włosów na palec. Amortencja skrzywiła się z odrazą i odsunęła.
-Zawsze chciałam mieć czarne włosy.
-Miałaś.
-Eliksir zmieniający kolor włosów przestał działać, kiedy zaczęłam się zmieniać.- westchnęła.
Gdyby nie to, że Mary była wilkołakiem, Amortencja przed chwilą rozmawiała z własnym kotem, a centaury czaiły się pomiędzy pniami drzew, można by to uznać za zwykłą przyjacielską pogawędkę.
-Jak to właściwie było, Mary?- Amortencja z trudem wymówiła jej imię na głos.-Jak to się stało? Myśleliśmy, że umarłaś, że Lupin cię rozszarpał.
Mary spojrzała na nią. Amortencja stwierdziła, że skoro jest okazja, to może przynajmniej spytać.
-Już mnie o to pytał, ten, ten syn Lily…
-Harry?
-Właśnie. On wypytywał mnie o różne rzeczy. Nie lubię go. Jest strasznie dziwny, obudził mnie i powiedział, żebym szczerze odpowiedziała mu na kilka pytań.- rzekła Mary.
-Nie powiedział dlaczego musisz odpowiadać?
Blondynka pokręciła przecząco głową. Amortencja uśmiechnęła się przymilnie. Och, lata wzorowaniu się na ojcu dały jakieś rezultaty. Też potrafiła udawać.
-Mnie nie powiesz?- spytała słodkim głosem.
Mary odwzajemniła uśmiech. Chyba naprawdę widziała w Amortencji Severusa. Trudno się dziwić.
-Spotkałam tego waszego wilkołaka, tego Lupina, to było dawno. On myślał, że mnie zabił, ale ja się obudziłam. Kiedy się obudziłam poczułam się inna…- szukała odpowiedniego słowa, ale najwyraźniej go nie znalazła.-Po prostu stałam się wilkołakiem. Włóczyłam się po lasach, a kiedyś natrafiłam na Dolinę Godryka, na waszą dolinę.
Amortencja skinęła głową. Zastanawiała się tylko po co właściwie Mary tam zagościła?! Przysporzyła im tylko kłopotów.
-Po co ty tam właściwie przyszłaś? Przecież wiesz, że mój ojciec nigdy cię nie pokocha.
Mary wybuchnęła histerycznym i nerwowym śmiechem.
-Dlaczego nie? Co on w ogóle widzi w tej twojej matce? Co on w niej widzi?
Amortencja dyskretnie sięgnęła po różdżkę. Co w niej widzi? Dlaczego Amortencja zawsze musiała trafiać na takie wariatki. Jeszcze tej całej Umbridge z czasów szkolnych Hermiony brakowało. Czy miała aż takiego pecha? A może niechcący nosiła plakietkę z napisem: „Psycholog od ciężkich przypadków, sadystek nieszczęśliwie zakochanych i przez miłość zniszczonych”? Jak głupia zerknęła w dół, czy aby na pewno owej plakietki nie ma. Na jej czarnej szacie widniało godło Slytherinu.
Zaczął padać śnieg. Duże płatki osiadły na czarnych włosach Amortencji. Przeklęła w duchu pogodę.
-Mój ojciec kocha moją matkę. Miłość nie wybiera, nie można zmusić do miłości. Może ona nie jest idealna, ale przecież on też nie. Oboje pokochali się właśnie za to, a to, że on zakochał się w jej brązowych oczach i szopie włosów, a nie w tobie, to ani nie jego, ani nie jej wina, jasne?- warknęła groźnie, przypominała Severusa.
-Ona na niego nie zasługuje.- Mary tupnęła nogą.
-Skoro ona na niego nie zasługuje, to ty tym bardziej.- powiedziała buntowniczo Amortencja.
-Ach, tak.
Przez twarz Mary przeszedł cień i teraz już nie była niewinna, już nie była nieszkodliwie chora.
-Ach, tak.- Amortencja zacisnęła rękę na różdżce i przybrała pozycję bojową.
Mary nie wiedziała, że córka Severusa Snape’a spodziewała się kolejnych kłopotów i przez całe wakacje przygotowywała się do czegoś takiego. W roku szkolnym nadrobiła też kilka przydatnych zaklęć.
-Drętwota!
Błysnęło zielone światło i strumień zaklęcia ugodził w Mary. Wilkołakowi nie zrobiłby absolutnie nic, ale Mary nie zdążyła się zmienić. Pewnie sądziła, że Amortencja nie odważy się na coś takiego.


Severus z Hermioną wkroczyli do Zakazanego Lasu. Gdzie mogła się podziewać Amortencja? Severus mógł się spodziewać tego, że jego córka wpakuje się prędzej czy później w kłopoty. Była rodową Ślizgonką, a coraz bardziej przypominała mu Hermionę, mimo wyglądu i ogólnego zachowania, talent miały ten sam: przyciąganie problemów. I obie miały beznadziejnych przyjaciół. Zerknął ukradkiem na Hermionę. Pewnie zabiłaby go, gdyby powiedział to na głos, ale taka była prawda. Harry i Ron pod kilkoma względami byli podobni do Scorpiusa i Albusa. Miał jednak nadzieję, że młodsze pokolenie okaże się mądrzejsze. Poza tym, jeśli któryś z nich zraniłby jego córkę, tak jak kiedyś Ron Hermionę, umarłby bolesną śmiercią. 
Minerwa szła za nimi. W drodze wysłała patronusa do Dumbeldore'a. Nie wiedzieli czego mają się spodziewać, ale i Hermiona i Minerwa przygotowane były na uśmiercenie pewnej blondynki, która drażniła je już od pewnego czasu. Nic nie mogły poradzić na takie myśli. Hermiona była zazdrosna o męża, a Minerwa o to, że Mary dołowała Hermionę. A Severus był jej przyjacielem mimo wszystko i nie może pozwolić jej zniszczyć życie Snape'ów. 
Zakazany Las wyglądał dziwnie wrogo. Pnie drzew wznosiły się do góry, niektóre były dziwnie powykręcane, ich korzenie złowrogo wystawały z ziemi, tylko po to, by ktoś się na nich potknął. Powietrze było mroźne i nieprzyjemne, wiatr wiał im w twarze, dziwne szelesty dochodziły z głębi lasu. Trudno się dziwić. Zakazany Las zawsze był mrocznym miejscem, mieszkaniem wielu dziwacznych stworzeń. Nazwa: Zakazany Las po prostu była, nie wiadomo kto ją wymyślił. Jedno jest pewne: ten ktoś zrobił ogromny błąd. Zakazany Las. Po prostu odwrócona psychologia, zakazany owoc. Uczniowie chodzili tam tym bardziej, że był zakazany.
Ani Severus, ani Minerwa, ani tym bardziej Hermiona nie miała pojęcia dokąd mogła pójść Amortencja. Severus przeklinał się w duchu za temperament i porywczość. Mógł pomyśleć i wziąć Scorpiusa. Nie, on musiał zgrywać ważniaka i zrobić wyjście smoka, łopocząc szatami. Czasem zachowywał się jak głupi szczeniak. 
Hermiona instynktownie wyczuwając, w jakim jest humorze, nieśmiało wetknęła swoją małą rękę w jego dużą dłoń i splotła swoje palce z jego smukłymi palcami. Posłała mu uspokajające spojrzenie. Szybko ucałował jej skroń i skierował wzrok przed siebie. Dobrze wiedziała, że rodzina, o którą tak walczył, jest dla niego najważniejsza. Przez tyle lat, miotany między jednym światem a drugim, między panem, który nakazywał mu być dobrym, szpiegować i chronić uczniów a panem, który zmuszał go do torturowania, zabijania, towarzyszenia w różnych podejrzanych misjach i zimnego śmiechu nad ofiarami w końcu, o ironio, w Hermionie znalazł ten spokój, którego tak potrzebował. 
Spokój. Spokojem tego nazwać nie można, ale jednak Amortencja i Hermiona były dla niego wszystkim, były dla niego tą stabilnością, o której myślał, że nigdy jej nie osiągnie. Inni mieli domy, żony, dzieci, psy. Nawet Lucjusz, szczególnie Lucjusz, a on przez tyle lat myślał wyłącznie o tym, by przeżyć, albo w cięższych chwilach, by "dać się zabić i po wszystkim".
Może to trochę nieodpowiedzialne, ale Minerwa i Hermiona, idąc za Severusem, rozmawiały o sprawach sercowych Amortencji. Gdyby Severus nie był tak pochłonięty rozmyślaniami, pewnie zwyzywałby je od największych plotkar Hogwartu. 
-Scorpius, Scorpius...- mruknęła Minerwa.-Mówisz Scorpius? 
Hermiona kiwnęła głową, a Severus przyspieszył kroku, przez co pociągnął ją do przodu, bo nadal trzymał ją za rękę. 
-Severusie, ona na pewno nie szła do jakiegoś konkretnego miejsca. Była wściekła, poszła przed siebie. Musimy iść tak samo póki jej nie znajdziemy, nie martw się.- powiedziała. 
Skinął głową ze zmartwioną miną. Hermiona znowu zwróciła się do Minerwy.
-Scorpius, oczywiście, że Scorpius. To po prostu widać. Obraził się na nią, bo więcej czasu spędzała z Albusem.- Hermiona westchnęła.-Wiesz jaka ona jest.- zerknęła na Severusa.-Nie może przyznać się do błędu, filozofia ojca. W każdym razie, kiedy pocałowała go w pociągu myślałam, że przynajmniej się pogodzą. Ostatnio pokłócili się tak, że szkoda mówić. Na jego miejscu nie wiem, co bym zrobiła. 
Minerwa pokiwała ze zrozumieniem głową.
-Jak myślisz, czy on jest w ogóle dla niej odpowiedni?
-Och, Ślizgoni są niezwykle delikatni w miłości. Dumni, ale delikatni. Jeżeli raz Ślizgon pokocha cię prawdziwą miłością, już nigdy nie wypuści cię z objęć.- spojrzała na Severusa z lekkim uśmiechem. Wróciła jednak myślami do Amortencji i jej twarz znowu stała się pochmurna.-Gryfoni są porywczy, związki z nimi są wybuchowe, namiętne, ale krótkie. Zwykle wyznają zasadę: "chcę wszystkiego tu i teraz". Od Puchonów można oczekiwać wierności i wsparcia, ale życie z nimi po jakimś czasie staje się nudne. Krukoni to idealiści, ich obecność... w ich obecności czujesz się dziwnie, sztywno, tak, żeby przypadkiem nie popełnić jakichś błędów. Ślizgoni cenią głównie inteligencję u kobiet i jak zauważyłam, naturalność, Gryfoni szukają ładnych i nie przewyższających ich mądrością, Puchonom wystarczy śliczny uśmiech i miłe usposobienie, a Krukoni... wiadomo.- zaczerpnęła tchu po tym długim wykładzie.
Minerwa uśmiechnęła się chytrze.
-Można wiedzieć skąd zaczerpnęłaś tych informacji?
-Z doświadczenia, Minerwo.
-Ach, a czy Severus wie, że masz aż takie doświadczenie?
Hermiona zerknęła nerwowo na Severusa.
-Nie, to były tylko przejściowe związki. Mogę jednak śmiało powiedzieć, że teoria sprawdza się w większości przypadków. 
-Aha.- Minerwa nadal uśmiechała się pod nosem.-Możesz coś jeszcze powiedzieć o chłopakach z poszczególnych domów?
Hermiona na moment przestała zastanawiać się, co mogłoby się stać Amortencji, gdyby spotkała Mary, więc z ulgą zastanowiła się nad pytaniem McGonagall. 
-Ślizgoni są zdecydowanie zaborczy, zawsze muszą pokazać, kto rządzi, ale zwykle szanują kobiety. Gryfoni to typowi faceci, którzy nie grzeszą inteligencją, większość z nich interesuje się głównie sportem, Puchoni zaś to ci, którzy zawsze poprawią humor i porozmawiają o wszystkim. Krukoni głównie rozprawiają o książkach, albo prowadzą jakieś inteligentne dysputy. 
-Ogólnie mówiąc, chwalisz Ślizgonów?
-Oczywiście. Odradzam Gryfonów.- uśmiechnęła się delikatnie i cmoknęła Severusa w policzek.
Spojrzał na nią roztargniony.
-Nie możesz być przez chwilę poważna, naprawdę?!- warknął groźnie.
Może zareagował zbyt impulsywnie, ale teraz nie było odwrotu. 
-Staram się nie dać smutkowi, czy to źle? Mam paść na kolana i rozpaczać? Chyba będę bardziej przydatna, jeśli sprawna umysłowo wyruszę na poszukiwania córki, prawda?
Puściła jego rękę. Prychnął pogardliwie. Odwróciła wzrok. 
Minerwa wzniosła oczy ku niebu. Nagle wszyscy stanęli jak wryci. Usłyszeli wycie.
Wycie wilkołaka.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rozdział 67

Witaj ślicznotko


Rozdział dedykowany mojej Wiernej Sadystce, z którą wypiłyśmy za dużo Ognistej i dlatego ten rozdział jest taki jaki jest xD


Hermiona ze zgrozą pomyślała, że właśnie zaczęła się, ta ich "ukochana rutyna" (Faust nazwałby to inaczej) i chwyciła się ramienia Severusa. Nigdy nie była tchórzem, teraz też się nie bała. Miała tylko dość. Ta szkoła i jej córka do siebie nie pasowały, nie mogły współistnieć, tylko sprowadzały wzajemnie na siebie kłopoty. Spojrzała smutno na Minerwę. Severus szarpnął ramieniem i wyrwał się żonie. Minę miał wściekłą. Podszedł do Harry'ego i wymierzył w niego wskazujący palec. 
-Ty. Dlaczego od razu nie powiedziałeś?!- warknął wściekle.
-Przecież chciałem! Ale ty...
-Powiedziałem, że to co nie dotyczy mojej rodziny mnie nie obchodzi. Czy naprawdę jesteś tak głupi, czy tylko udajesz? To raczej bezpośrednio mojej rodziny jednak dotyczy!- parsknął ogarnięty furią.
-Nie dałeś mi powiedzieć!
-Przeklęty pseudo Gryfon.
Wyszedł szybko, a czarne szaty powiewały za nim jak skrzydła kruka. Hermiona przewróciła teatralnie oczami i rzuciła przepraszające spojrzenie Harry'emu. Minerwa wzruszyła bezradnie ramionami. Popatrzyła z ukosa na swojego byłego ucznia i złożyła ręce na piersi. 
-Powinieneś wiedzieć, że kiedy Severus jest z Hermioną, nic poza nią go nie obchodzi.- powiedziała. 
Wyszła szybko za Hermioną, której loki właśnie zniknęły w drzwiach. Niósł się za nią magnoliowy zapach. Żarty się skończyły, teraz naprawdę Severus się zdenerwował. Wolała za nim iść, nie wiadomo gdzie mogło go ponieść zanim zacząłby na poważnie poszukiwania córki. Dogoniła go i objęła delikatnie jego twarz, chciała go uspokoić. 
-Uspokoić? Kobieto, zastanów się, nie wiadomo, gdzie jest nasza córka, a ty każesz mi się uspokoić? Czy otaczają mnie sami kretyni?
Znowu się jej wyrwał. Harry nadal stał w jego gabinecie i sam do siebie odpowiedział na komentarz Minerwy. 
-Nic go nie obchodzi? Może nie ma podzielnej uwagi...
Prychnął i wyszedł za nimi. W końcu ktoś normalny musiał za nimi iść. Westchnął ciężko i wyglądał na korytarzu Snape'a. Severus właśnie, mimo protestów Minerwy i Hermiony, zbliżał się do klasy transmutacji. Bez żadnego ostrzeżenia otworzył drzwi z rozmachem i przeszył wzrokiem każdego z uczniów. Większość robiła coś, za co zwykle skazałby ich na szlaban. Wredne dzieciaki. Scorpius siedział ze spuszczoną głową i rysował coś piórem na pergaminie. Albus też milczał i wpatrywał się w tylko sobie znany punkt. Severus wparował do klasy.
Scorpius w ogóle nie zauważył obecności nauczyciela. Nie odrywał wzroku od rysunków, blond włosy i grzywka sprawiały, że nie było widać jego wyrazu twarzy. Był bardzo skupiony na pracy i nawet kiedy Albus szturchnął go lekko, ten tylko warknął coś nieokreślonego pod nosem. Snape nie miał czasu na uprzejmości. 
-Potter, Malfoy, za mną.- rzucił szybko.
Scorpius podniósł głowę i przeszył profesora spojrzeniem.
Podniósł się niechętnie z krzesła i ruszył za mężczyzną. Na pergaminie narysowane były dziwne zawijasy, pozwijane w pętle. Namazane czarnym atramentem bazgroły wypełniały całą kartkę. Snape nawet na to nie spojrzał. Zatrzymał się przed wyjściem z klasy i spojrzał ostatni raz na uczniów. Gryfoni i Ślizgoni. 
-Niech ktoś ruszy się poza klasę, a zyska całoroczny szlaban.- w klasie rozległy się niepokojące szepty.-Tak, mam takie prawo i chętnie z niego skorzystam. Mój gabinet, składzik i inne ciekawe pomieszczenia Hogwartu, od lat niesprzątane potrzebują czasem gruntownej przemiany. Oczywiście przemiany bez użycia magii. O ile wiem, Filch też ucieszy się na wieść o tym, że może poznęcać się nad uczniami, wykorzystując stare dobre metody. 
Zostawił uczniów w stanie osłupienia i przyjrzał się uważnie Albusowi oraz Scorpiusowi. Obaj byli ponurzy, ale bardzo się od siebie różnili. Błękitne, niemal szare oczy blondyna kontrastowały z zielonymi oczami czarnowłosego, odziedziczonymi po babci. Obaj byli bladzi, ale jednak Albus wyglądał przy Scorpiusie na niemal rumianego. Pod oczami obu widniały oznaki zmęczenia. 
-Nie ma czasu. Gdzie mogła pójść moja córka?
Słowa: "moja córka" podkreślił tak mocno jakby chciał powiedzieć, że naprawdę jest tylko jego i żaden z nich nie ma prawa nigdy jej mu zabrać. Hermiona stała z boku razem z Minerwą i zastanawiała się, ile jeszcze razy temperament i zaborczość jej męża przyprawi ją o kłopoty. 
-Amortencja?- zainteresował się Albus.-Co z nią?
Scorpius nie odzywał się, stał tylko z miną wyrażającą wyłącznie wyższość.
-Słuchaj, ty...- Hermiona dała mu sójkę w bok. Syknął z bólu i powstrzymał się przed obraźliwym nazwaniem chłopaka.-Wilkołak jest na wolności, a jeżeli naprawdę się z nią przyjaźnisz, to jej nie zostawisz. Musisz powiedzieć, co wiesz.
-Bo prawdziwi przyjaciele, nigdy nas nie zostawiają.- dopowiedziała Hermiona i ukradkowo złapała Severusa za rękę.
Wzmocnił uścisk i pogładził lekko kciukiem jej skórę. Scorpius westchnął ciężko i spojrzał na Albusa. Obaj skinęli głowami. 
-Pewnie poszła do Zakazanego Lasu. 
Severus nie potrzebował więcej. Delikatnie oderwał swoją dłoń od jej dłoni i nie zwlekając pobiegł korytarzem. Hermiona jęknęła. Bohater się znalazł. Rzuciła w stronę chłopaków, żeby wrócili na lekcje, a sama podążyła za mężem. Minerwa ruszyła za nimi. Nie mogła bezczynnie stać i patrzeć. Nikt nie pomyślał o tym, by powiadomić Dumbeldore'a. Severus z Hermioną chcieli tylko odnaleźć córkę, Minerwa chciała im tylko pomóc. Myśleli tylko o tym. 


Scorpius czuł się dziwnie. Stał na środku korytarza, a za oknem zaczynał padać pierwszy w tym roku śnieg. Mógł się tego spodziewać. Kłopoty zawsze zaczynały się w tym okresie. Czy to zima tak na nich działała? Zerknął ukradkiem na Albusa. Również nie wiedział, co robić. Czy mieli wrócić do klasy? A może pójść za nimi? I co? Ściągnąć na siebie nowe kłopoty wyłącznie przez Amortencję. Scorpius chciał myśleć o niej w zły sposób, ale nie potrafił. Przecież się przyjaźnili, a na wargach wciąż miał smak szczeniackiego, pierwszego pocałunku. Gdy pomyślał, że to wszystko przez Fausta, jednocześnie nienawidził i uwielbiał tego kota. 
Westchnął w końcu, wyglądając nadal przez okno i czując jak mroźne powietrze przedostaje się do zamku. Wciągnął powietrze do płuc i odetchnął. Szybkim krokiem skierował się za nauczycielami, którzy już byli daleko. Albus zatrzymał go gwałtownie.
-Co?- spytał z roztargnieniem. 
-Co robisz?
-Idę.
-Nie o to mi chodzi.
-Słuchaj, Snape miał rację, może się z nią pokłóciłem, ale to nie znaczy, że mam ją zostawić. Nie obchodzi mnie, co myślą nauczyciele o tym, że opuszczam lekcje.- prychnął.-Idziesz?
-Jeszcze się pytasz?
Ramię w ramię poszli wzdłuż korytarza. Teraz czuli się pewniej. Naprawdę nie obchodziło ich to jakie mogą być konsekwencje urwania się z lekcji. Już tyle razy im się udawało! W końcu byli Nowymi Huncwotami, choć Amortencja nie lubiła tego określenia, było to prawdą, samą prawdą. 
Znaleźli się poza zamkiem. Rzeczywiście, zrobiło się zimno. Temperatura zdradziecko wciąż spadała, niebo zrobiło się szare. Jakieś czarne ptaki odleciały z gałęzi jednego z drzew w odległym Zakazanym Lesie. Wiatr wiał lekko, nie przeszkadzając płatkom śniegu. Był to lekko mroczny widok, a już na pewno przytłaczający. 
Scorpius zmienił się w białą fretkę. Przez jego ciało przeszedł prąd, a po chwili miał już futro, które częściowo chroniło go przed zimnem. Jego zmysły wyostrzyły się i znajdując się już niedaleko lasu, wyczuwał dokładnie zapach tanich perfum zmieszany z zapachem mokrego psa. Ten zapach jednocześnie odpychał go i przyciągał. Był strasznie dziwny i właściwie nie do opisania. 
Obok fretki kroczył duży, czarny pies. Zwierzęta wchłonął las. 


Amortencję przeszedł dreszcz. Otaczał ją gęsty las, korony drzew przysłaniały niebo, a mimo to przepuszczały drobne płatki śniegu. Robiło się coraz zimniej i coraz bardziej ponuro. Do tego ten nowy zapach... Nie potrafiła ustalić skąd pochodzi, drzewa nim pachniały, trawa, wszystko w lesie, jakby sam las był tym zapachem. Przymknęła oczy ocelota, jakie teraz miała i próbowała go zlokalizować. 
-Zamierzamy tak stać? O ile wiem, miałaś szukać jakichś składników do tego twojego eliksiru. Poza tym, nie sądzisz, że mogą się zorientować, że cię nie ma?
Faust nadal leżał na trawie, z głową opartą na przednich łapach i przyglądał się jej ciekawie. Jak dziwnie było rozmawiać z własnym kotem, który w dodatku i cię rozumiał i wspierał... Albo dołował.
-Ja nie dołuję. Sprowadzam do rzeczywistości. 
Do tego, te jego komentarze. Nieraz śmieszyły ją, innym razem irytowały. Zapach psa nasilił się. Nagle zdała sobie sprawę, że tak właśnie pachniał Lupin, ogarnięty niekontrolowanymi przemianami. Tylko te perfumy... No, jasne. Cofnęła się o krok gwałtownie przypominając sobie, co może tak pachnieć.
-Jej, jakaś ty inteligentna...
-Zamknij się.
-I uprzejma.
-Przestań, bo już nigdy cię nie pogłaszczę.
Umilkł. Nie mógł jednak długo wytrzymać. 
-Zamierzasz tak stać, czy uciekamy przed tym wilkołakiem?
Uch. Przysięgła sobie, że po powrocie do zamku odda go współlokatorkom z dormitorium i niech się z nim bawią. Gonitwa myśli w jej głowie na moment ustała i uśmiechnęła się złośliwie, co wyglądało dziwnie, bo przecież była ocelotem. 
-Jeśli wrócisz.
Teraz nie zwróciła na niego uwagi. Coś w zaroślach zaszeleściło niebezpiecznie. Nawet on postawił uszy czujnie, gotowy uciec albo skoczyć na potencjalnego oprawcę. Ten kot miał w sobie coś naprawdę ślizgońskiego i naprawdę gryfońskiego. Jak sama Amortencja.
Najpierw oboje poczuli woń perfum. Potem na polanę wkroczyła smukła kobieta o skołtunionych blond włosach i błyszczących, pięknych niebieskich oczach, w których krył się głód. W jej posturze było coś przyciągającego. Twarz miała pociągłą i bladą, a usta małe i słodkie. Była piękna. Mimo swojego stanu i żebraczego wizerunku, była piękna. 
-Witaj, ślicznotko.- zamruczała. 
-No to sobie pogadamy...
Amortencja rzuciła kotu wściekłą minę. 


_____________________________________________________
Co ja mam z tymi zapachami? Chyba się "Pachnidła" naczytałam :D

środa, 5 czerwca 2013

Rozdział 66

Zapach tanich perfum i psa


Severus rozejrzał się niespokojnie. Faust i Amortencja zniknęli. Przed nim stała jedynie Hermiona, zwykła, piękna Hermiona o burzy brązowych włosów i wielkich ufnych oczach. Jego córka już taka była, taka jak on, nienawidziła kiedy ktoś nią rządził. 
-Zostaw ją, za chwilę zaczynają się lekcje, pewnie poszła na transmutację.- powiedziała Hermiona.
Westchnął cicho, przechylił lekko głowę jak zaciekawiony czymś kot i uśmiechnął się delikatnie, patrząc na żonę. Odwzajemniła uśmiech, ale jakoś dziwnie. 
-Przestaniesz się w końcu wszystkim martwić?- burknął niecierpliwie.
Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Ujął jedną jej dłoń i oboje usiedli na puszystym dywanie przed kominkiem. Zawsze śmieszyło ją takie jego zachowanie. Nigdy nie pomyślałaby, że Severus Snape może w jednej chwili stać się taki dziwnie potulny i spokojny. Machnął różdżką i zapalił ogień w kominku. Płomienie oświetliły jego twarz i odbiły się w jego czarnych oczach.
Nachylił się do niej z poważną miną.
-Czy ty naprawdę jesteś taka tępa czy tylko głucha?- spytał spokojnie.
Poczuła się jak w szkole. Tego, że rzucali się sobie do gardeł przy każdej możliwej okazji, w czasach szkolnych, nie dało się po prostu zapomnieć. Poza tym, gdyby nie byli aż tak zagorzałymi swoimi przeciwnikami, Severus nie pocałowałby jej wtedy, nic by nie zrobił. I co? Wyszłaby za Rona? To była smutna wizja. 
Nic nie odpowiedziała na jego docinki.
-Ile razy, powiedz, ile mam ci powtarzać, że Lily przy tobie nie znaczy nic? Jest tylko głupim wspomnieniem.- naprawdę denerwowało go to, że musiał jej to ciągle powtarzać. 
-Nie jestem tępa, ani głucha, ale wiem, że ty...
-Co?- przerwał jej ostro.-Nie wiesz, nic nie wiesz.- westchnął ciężko i milczał dłuższą chwilę.-Zawsze, zawsze uważałem, że "kocham cię", to tylko puste słowa, pusta, durna obietnica.
Patrzyła na niego wyczekująco.
-Ale?- zapytała.
Podniósł głowę i czarne oczy spotkały się z brązowymi.
-Ale jeśli koniecznie chcesz, mogę to powtarzać codziennie.
Rozpromieniła się. Jedno wiedziała: nienawidził tego mówić i dlatego uznała tę propozycję za najlepszy dowód miłości. Podejrzewała, że wstręt do tych słów wziął się z trudnego dzieciństwa i okropnych rodziców albo po prostu prosto ze znajomości z Lily. Zarzuciła mu ręce na szyję i mocno się do niego przytuliła. Co z tego, że małżeństwo z nim przyniosło jej więcej kłopotów niż z kimkolwiek innym, co z tego, że ich córka ściąga na siebie tyle problemów? Z nim mogłaby iść na koniec świata, z nim mogłaby umrzeć, jeśli byłaby taka potrzeba. 
Wtuliła głowę w jego czarne włosy i uśmiechnęła się sama do siebie. Nic nie mogła poradzić na to, że mając kogoś takiego jak Severus, była zazdrosna, gdy chociaż jednym słowem wspominał o Lily. Odsunął ją od siebie delikatnie i swoim zwyczajem zaczął całować lekko jej szyję. Westchnęła z błogim uśmiechem, ale zaraz potem pomyślała o Minewrze i Harrym. Jak na zawołanie drzwi się otworzyły i wszedł mężczyzna o zielonych oczach matki.
Severus gwałtownie podniósł się i spojrzał na niego jakby chciał powiedzieć: "Zabiję, zabiję, zabiję, zakopię gdzieś pod chatką tego przeklętego Hagrida albo dam do zjedzenia jego brytanowi, ewentualnie Faust być może przestanie unosić się dumą i też się skusi..."
-Severus, muszę z tobą porozmawiać...
Nie dał mu skończyć.
-Nie obchodzi mnie to. Miałeś okazję porozmawiać ze mną rano, ale uciekłeś od rozmowy jak pies z podkulonym ogonem. Teraz się wynoś.- syknął wściekły.
-Ale, Severusie... To ważna sprawa.
-Mam głęboko gdzieś twoje ważne sprawy. Hermiona jest ważniejsza od tego wszystkiego.
-Ale, Severusie.- jęknął Harry.
-Jeżeli ta ważna sprawa nie dotyczy mojej rodziny, odejdź i radzę ci iść szybko.
Harry nie ruszył się z miejsca. Severus wymownie przewrócił oczami i z chłodną furią wymierzył w niego różdżkę. Hermiona podbiegła do nich i spojrzała surowo na męża. 
-Sev, nie możesz tak po prostu rzucić w niego jakimś zaklęciem.- powiedziała łagodnie. 
-Ja nie widzę innego wyjścia.- mruknął spokojnie.
Stali tak i kłócili się jeszcze przez chwilę, póki nie weszła Minerwa McGonagall. Teraz Severus naprawdę się wściekł. O ile pamiętał, nie otwierał w swoich komnatach jakiegoś ośrodka dla umysłowo chorych Gryfonów.
-Czy to jakieś schronisko dla bezdomnych Gryfonów?!- krzyknął głośno.
Wszyscy uspokoili się i spojrzeli na Minerwę. 
-Nie chciałabym cię martwić, Severusie, ale Amortencji nie było na transmutacji.- powiedziała profesor ponuro.
-Mary nie ma.
Severus zmroził wzrokiem Harry'ego.


Amortencja nie miała zamiaru nigdzie wracać. Wracać gdzie właściwie? Do klasy transmutacji, tam gdzie Scorpius siedziałby obrażony, patrząc przed siebie, a Albus starałby się ją pocieszyć? Gdzie McGonagall zatrzymałaby ją po lekcji i udzieliła rady typu: "jak obchodzić się ze Ślizgonami"? O, nie. Miała tego dość. Uwielbiała Hogwart i nigdy nie myślała, że będzie się chciała od tego oderwać. A jednak. W kieszeni zwykłych spodni miała kartkę ze składnikami eliksiru dla Mary. Może i była głupia, może była zuchwała, może nie miała zbytniego pojęcia o eliksirach na tym poziomie, ale chciała zrobić cokolwiek, byle tylko zapomnieć o przepowiedni Trelawney. Tragiczna miłość... "A niech sobie giną oboje, nie obchodzi mnie to...", prychnęła.
Przekroczyła granicę Zakazanego Lasu. Drzewa wznosiły się wysoko i przysłaniały koronami niebo. Śpiew ptaków ucichł, wiatr nie był tu tak mocny. Do Hogwartu powoli zbliżała się zima, sowy to czuły, uczniowie to czuli i nauczyciele też, a sama Amortencja nie wiadomo dlaczego spodziewała się wyjątkowo ostrej i mroźnej zimy. 
Nagle usłyszała za sobą miauknięcie, odwróciła się i zobaczyła Fausta. Kot miał tak niewinną minę, że być może, gdyby go nie znała, uwierzyłaby w jego czyste intencje. Podszedł do niej z gracją unosząc ogon i zamruczał, tuląc się do jej nóg. Potem usiadł i zadarł głowę do góry, by spojrzeć w jej czarne oczy. Jego zielone oko błysnęło złowieszczo, niebieskie pozostało niewzruszone. Przechylił głowę i patrzył na nią.
-Niech ci będzie.- mruknęła cicho.
Podniósł się błyskawicznie i na sprężystych łapach przeszedł kilka kroków. Westchnęła przeciągle i ruszyła za swoim kotem. Kochała go, był jedyny w swoim rodzaju, ale czasem działał jej na nerwy. Wyciągnęła kartkę z kieszeni czarnych spodni i przystanęła, powoli odczytując składniki eliksiru. Figi, kły węża i korzeń waleriany mogła spokojnie załatwić, korzonki stokrotek też, ale z kamieniem księżycowym i kilkoma innymi, dziwnie brzmiącymi składnikami mogło być trudniej. 
Usiadła zrezygnowana pod jakimś wielkim drzewem, opierając się o jego gruby pień. Faust odwrócił się i podbiegł do niej. Spojrzał na nią jakoś smutno i wdrapał się na jej kolana. Pogłaskała go i uśmiechnęła się blado.
-Dlaczego nie jesteś człowiekiem, Faust? Dlaczego nie mogę z tobą porozmawiać?- wpatrywała się w jakiś punkt na horyzoncie niewidzącym wzrokiem.
Kot spojrzał na nią jak na kretynkę. Otwartą dłonią uderzyła się w czoło i położyła kota na ziemi. Zamachał ogonem cierpliwie, czekając. Ona sama wstała zgrabnie i wzięła głęboki oddech, wsłuchując się w las. Teraz czuła to wszystko wyraźniej. Czuła trawę i opadające, ostatnie liście, przemykające między pniami drzew małe zwierzęta i centaury, kryjące się głęboko w puszczy, cały czas ją obserwujące, słyszała delikatny świst wiatru i szum dalekiego jeziora. Uśmiechnęła się delikatnie. Jej ręce skurczyły się zwinnie, poczuła lekkie mrowienie w całym ciele. Jej nos stał się bardziej czuły na zapachy, uszy słyszały wszystko jeszcze bardziej dokładnie. Cała zmalała i znalazła się na ziemi, na sprężystych kocich łapach. Jej wielkie czarne oczy rozejrzały się uważnie, machnęła sprawnie kilka razy długim ogonem i uśmiechnęła się z triumfem. 
-Więc?- zwróciła się do kota.
-Więc?
-To dziwne uczucie, rozmawiać z własnym kotem.- przysiadła na ziemi.
-Jesteś czarownicą, twoja matka była czarownicą, twój ojciec był czarodziejem, powinnaś się przyzwyczaić do takich rzeczy.
Faust położył się i oparł sennie głowę na przednich łapach.
-To nawet dla czarownic jest dziwne.
-Przyzwyczaisz się. W końcu jesteś częścią hogwarckiej patologii, nic nie może cię zaskoczyć.
Amortencja wytrzeszczyła na niego oczy. Czego jest częścią?! Nie mogła tego zrozumieć. O czym ten pokręcony kot mówił? 
-Nie jestem pokręcony.
A w sumie. Mówił nawet z sensem. Nie myślała nad tym dłużej, bo usłyszała niepokojące szelesty i wyczuła jakiś dziwny zapach. Zapach, zapach... Wciągnęła do płuc powietrze. Zapach...  tanich perfum i... i psa?