niedziela, 13 października 2013

Rozdział 73

Faust przybywa z pomocą Nietoperzowi





W Hogwarcie robiło się coraz zimniej i może to częściowo wpływało na atmosferę, panującą w zamku i jego okolicach. Zima i święta to magia potężniejsza od tej Dumbeldore’a, on zresztą często sam o tym mówił. Zmiana pogody na jednych wpływa ochładzająco, na drugich wręcz przeciwnie. Właśnie tak działało to w Hogwarcie. Dumbeldore i McGonagall pozostali jak zawsze pogodni, przy tym Albus beztroski, a Minerwa surowa, jak to oni! Zachowanie Severusa można było porównać do zimnego wiatru, świszczącego w oknach zamku. Był, ale go nie było, a jego obecność i tak strasznie wszystkim doskwierała. Hermiona z kolei jakby nabrała temperamentu i dyscypliny. Dla wszystkich poza mężem była ciepła i troskliwa. Uśmiechała się do uczniów, jego omijała wzrokiem, rozmawiała z Evanną, z nim nie zamieniła nawet słowa od czasu ich kłótni. Im częściej McGonagall przekonywała i namawiała ją do zgody z Severusem, tym częściej Hermiona podejmowała decyzję, że nigdy nawet nie pomyśli o porozumieniu. Oboje byli tak samo uparci i tak samo wyniośli. Za dumni, żeby przyznać się do błędu i poważnie porozmawiać o sprawach, które już dawno powinni byli rozstrzygnąć i wyjaśnić zamiast się kłócić.
Hermiona omijała Severusa wzrokiem, mieszkała u McGonagall i specjalnie była dla wszystkich milsza niż zazwyczaj. Chciała mu sprawić przykrość. Była to ta faza kłótni, kiedy jeszcze nie myślała jak ciężko będzie jej z tym na sercu i jak bardzo będzie pragnąć jego obecności. W przypływie emocji nawet Panna-Wiem-To-Wszystko zapominała o konsekwencjach swoich czynów.
Severus odreagowywał inaczej. Dobrze wiedział, że jego żona na tyle długo z nim wytrzymywała, iż odziedziczyła jego nawyki. Widząc jej zachowanie pomyślał, że przecież może odgryźć się tym samym. Zrezygnował z tego. Po pierwsze: nie było to w jego stylu, a po drugie: dostrzegał swoją winę w tej kłótni. Trzeba było się zgodzić, a nie biadolić. Nietoperz zajął się pracą i sprawami Hogwartu, starając się nawet nie myśleć o Hermionie. Nie jest łatwo nie myśleć o ukochanej osobie, jest zapisana w naszych myślach, przybita do każdego rozważania, przyklejona do każdego obrazu. Myśli o niej są machinalne.
Dlatego Snape nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że myślał o Hermionie, starając się o niej nie myśleć.
Powziął odpowiednie kroki w sprawie Pottera. A przynajmniej próbował. To jednak nie było takie proste, bo do rozwiązania zagadki potrzebna była perswazja Hermiony i jej przyjazne stosunki z Ginny. Gdyby jak stary dureń nie zakochał się w tej głupiej Gryfonce mógłby spokojnie użyć na Potterze legilimencji. Przez wzgląd na Hermionę trudno było mu nawet o tym myśleć, pewnie rzuciłaby się na niego z pazurami, przeklęta Panna Wiem-To-Wszystko. Czasem zastanawiał się czy jej charakter nie był skutkiem ubocznym wypicia eliksiru wielosokowego w drugiej klasie. Chwilami była nie do zniesienia, kiedy indziej znowu słodka, lepiej było jej nie denerwować.
W każdym razie rozwiązanie sprawy Pottera, było banałem. Wystarczyło sprowadzić Ginny pod byle jakim pretekstem, posadzić ją do stolika z herbatką, dołożyć słodki uśmiech i powagę Hermiony, a do tego dodać szczyptę rozbrajającej surowości i pogody Minerwy. Sprawa rozwiązana! Gdyby to było takie proste… Hermiona nie chciała z nim rozmawiać, a Minerwa każdym słowem jakie wypadło z jej ust starała się przekonać go do pogodzenia się z żoną. Do Albusa nawet nie śmiał się zwrócić, bo wiedział, że jak starzec zacznie pleść od rzeczy swoje odgrzane kawałki o miłości to nie wytrzyma i rzuci się z okna jego okrągłego gabinetu. Teraz jednak pójście do dyrektora wydawało mu się jedynym możliwym wyjściem.
Pewnego dnia nogi zaniosły go pod chimery strzegące komnaty Dumbeldore’a. To dziwne, bo nigdy nie zdarzyło mu się tak głęboko pogrążyć w swoich myślach. Westchnął ciężko i przez krótką chwilę, oszukując samego siebie, niepotrzebnie zwlekając, rozglądał się po korytarzu. Zimny wiatr plótł bezładnie swoje piosenki, prześlizgując się przez szpary w murach zamku. Rozległy się lekkie kroki, zapewne nadchodzących uczniów. Snape potrząsnął rozpaczliwie głową i szepnął chimerze aktualne hasło.
Właściwie gabinet dyrektora był jedynym miejscem, które dobrze mu się kojarzyło. Może, dlatego że tutaj zażegnywano większość sporów jego i Hermiony.
Dumbeldore siedział przy swoim biurku na pajęczych nóżkach i spokojnie czytał jakieś czasopismo o transmutacji. Zdawał się nie zauważać Severusa. W końcu podniósł wzrok i uśmiechnął się dobrotliwie.
-A, Severus! Tak myślałem, że w końcu się zjawisz. Siadaj!
Snape westchnął ciężko i usiadł na wskazanym miejscu. Minę miał wyniosłą i nie był skłonny do żadnych zwierzeń. Spojrzenie jego czarnych oczu starało się przewiercić i skrępować starca o srebrnej brodzie. Dumbeldore już dawno uodpornił się na ten wzrok. Severus zrezygnował z zabójczego spojrzenia i wyprostował się w fotelu.
-Chciałbym z tobą porozmawiać o Potterze.- rzekł, a jego głos był równie sztywny i zimny co jego postawa.
-O Harrym? I tylko o tym? Na pewno?- w oczach dyrektora pojawił się ten błysk, który mógł zwiastować tylko jedno. Z pewnością Dumbeldore już dawno był przygotowany na tę rozmowę.
-Tak.
Lakoniczny Snape wydał się Albusowi dziwny. Tego właśnie oczekiwał.
-Jesteś tego pewien?
-Tak.
-Ale czy na pewno?
-TAK.
Snape stawał się coraz bardziej rozdrażniony.
-Czy na pewno chciałeś porozmawiać tylko o Harrym?
-TAK.
-Widzę, że coś cię trapi…
-Ucisz się, ty stary durniu, nie będę ci się zwierzał z problemów z tą przeklętą Gryfonką!- wybuchnął Nietoperz i odetchnął ciężko, widząc, że dał złapać się w pułapkę.
-A więc jednak.
-I może mam ci teraz grzecznie wygadać się ze swoich trosk, a ty udasz dobrego dziadka i poradzisz mi co mam robić?- Snape prychnął z pogardą.
-A nie po to tu przyszedłeś?- Dumbeldore lekko uśmiechnął się.
-Przyszedłem tu tylko porozmawiać o Potterze!
-Severusie, nie oszukujmy się.
-Jak do Amortencji, kiedy się uprze! Rozmawiaj tu z takim o poważnych sprawach!
Mistrz Eliksirów utkwił wzrok w blacie biurka. Ręce skrzyżował na piersi i wydawał się upokorzony, choć nie dawał tego po sobie poznać. Dał się złapać! Był pewny, że starzec to wykorzysta. Nie każdy Gryfon taki święty, na jakiego wygląda.
-Severusie…
-Zaczyna się.
-Severus!
Snape ze zdziwieniem podniósł głowę. Pierwszy raz od… pierwszy raz słyszał, że Dumbeldore podniósł głos. Twarz jego pozostawała spokojna, ale był poważny, a to już anomalia.
-Nie zachowuj się jak dziecko!
-Widzę, że nasza słodka Minnie na ciebie wpłynęła?
Severus uśmiechnął się pogardliwie, gdy zauważył na policzkach Dumbeldore’a nikły rumieniec. Po chwili dyrektor przestał udawać surowego. Nikt nie nabrałby się na surowego Albusa Dumbeldore’a. Wykrzywił usta w pogodnym uśmiechu, który wyzierał z jego srebrnej brody. Jego niebieskie oczy na powrót zionęły ciepłym blaskiem.
-Oboje zachowujecie się dziecinnie.
-Ty też, praktycznie cały czas, ale czy ja ci to wypominam…?
Dumbeldore westchnął i poprawił sobie okulary-połówki na nosie.
-Poznaję rumaki chyże po ich znakach, a zakochanych młodzieńców poznaję po ich oczach.- rzekł zagadkowo dyrektor.
-Anna Karenina.- mruknął Snape, wściekły, że teraz swoje sentencje Dumbeldore czerpie nawet z mugolskich książek.-Nie jestem zakochany i nie jestem młodzieńcem.
-Severusie, zakochanie to dziwna rzecz. Nienaturalna, a jednak naturalna. Przypisana naszej naturze, ale budząca niepokój w każdym, bez wyjątku. Ty nie jesteś zakochany, ty już kochasz. I dobrze wiesz, że stąd nie ma odwrotu. Ty się tak zwyczajnie  nie odkochujesz. To nie takie łatwe.- uśmiechnął się.-Poświęć się. Zobaczysz, opłaci ci się to.
-Tak, wiesz, Dumbeldore, może to dobry pomysł.- westchnął.-O, nie. Po moim, zimnym trupie!
Gwałtownie wstał, spektakularnie załopotał czarnymi szatami i wyszedł pośpiesznie.
Dumbeldore załamał ręce.





Amortencja sądziła o zachowaniu rodziców tyle co zawsze. Zachowywali się jak niedojrzałe dzieciaki. Omijali się, udając, że jedno nie obchodzi drugiego, też coś! Sama jednak była na ojca obrażona, za karę, więc nic nie mówiła. Nie zamierzała uczyć własnych rodziców jak zachować się w poszczególnych sytuacjach życiowych. Dość miała własnych problemów.
Przykładowo Scorpius i Albus zrobili się jacyś nadpobudliwi. Patrzyli na siebie nienawistnie, zachowywali się dziwnie nienaturalnie. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek się kłócili. Nie do tego stopnia.
Straciła też możliwości rozwijania swojej pasji. Na eliksirach Snape pozwalał jej jedynie przyrządzać proste mikstury, nawet prostsze niż te, które przygotowywali inni na lekcjach. Ograniczał ją i dobrze wiedział, że to boli. Zabranie pasji, odebranie możliwości rozwijania się to gorsze niż tortury. To łamanie woli.
W piątek, kiedy to mieli dwie godziny eliksirów nie miała praktycznie nic do zrobienia. Jej zadaniem było uwarzyć dwie porcje najprostszego wywaru leczniczego. Uporała się z powierzonym obowiązkiem szybko i sprawnie, a potem przelotnie spojrzała na resztę klasy. Jej ramiona ciężko opadły w geście zrezygnowania. Czy on naprawdę robił to specjalnie? Uczniowie męczyli się z jakąś trucizną, a jej kazał uwarzyć eliksir leczniczy?!
Snape siedział spokojnie przy biurku. Zajęty był pisaniem czegoś, być może znęcał się nad esejami pierwszaków. Amortencja oceniła sytuację i zwróciła się do Albusa:
-Nie radzisz sobie, prawda?
Pokręcił głową z zakłopotaniem. Albus był typem chłopca, którego większość matek określiłoby mianem „dobrego”, nie miał problemów, jego oczy błyszczały i wydawał się miły. Eliksiry były jego słabym punktem. Oczywiście, takim znowu „dobrym chłopcem” nie był, ale to już inna sprawa.
Amortencja zerknęła w stronę biurka ojca i nerwowo wykonała ruch, który miał znaczyć „odsuń się, ja to zrobię”. Albus zrozumiał gest i posłusznie odsunął się, również niespokojnie zerkając w stronę Mistrza Eliksirów. Snape nadal pochłonięty był kreśleniem czegoś na pergaminie.
Opary eliksiru opanowały Amortencję. Wiedziała, że nie powinna ich wdychać, w końcu wywar był trucizną, ale nie mogła się powstrzymać. Uśmiechnęła się beztrosko, jak dziecko na widok słońca. Ledwo zdążyła chwycić za instrukcję w książce usłyszała zimny głos, syczący jej imię.
-Amortencja.- odwróciła się w stronę ojca.
Jej mina wyrażała dumę, o ile to możliwe, jeszcze większą niż jego. Zadarła podbródek, a jej czarne oczy, równie głębokie co jego, rzucały złowrogie błyski. Nikt normalny nie zbliżyłby się do Amortencji Snape, będącej w takim stanie.
-Poleciłem ci coś zrobić.
-I wykonałam zadanie.
Snape nawet nie rzucił okiem na jej stanowisko pracy, i bez tego wiedział, że mówiła prawdę.
-Potter sobie poradzi. Zostaw jego eliksir w spokoju. Jeśli jest na tyle głupi, żeby nie umieć tego uwarzyć, nie widzę powodów by mu pomagać.- syknął.
Amortencja wyprostowała się majestatycznie. Mierzyli się wzrokiem.
-Nie pomagam jemu, a sobie. Dobrze wiesz, że eliksiry to moje życie!
-Jakoś nie widzę byś zwijała się w agonii.- Snape prychnął.
-Jesteś ślepy i głuchy na wszystko, bo się z nią pokłóciłeś.- zmrużyła niebezpiecznie oczy.-To wszystko twoja wina!
-Trzeba się było nie szwendać z nimi po lesie!- szybkim i gniewnym ruchem palca wskazał na osłupiałych Scorpiusa i Albusa.
-Och, więc jesteś po prostu zazdrosny! Naucz się w końcu, że ani ja, ani moja matka nie jesteśmy twoją własnością i nie możesz tak z nami postępować!
Uczniowie zdziwieni przyglądali się kłótni. Kociołki wrzały, z jednego buchała para, słychać było świsty i niepokojące dźwięki, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. Przegapić sprzeczającego się z córką Severusa Snape’a to jak przegrać życie! Stracić szansę zobaczenia Mistrza Eliksirów w kłótni, w której miał możliwość przegranej? Frustrujące!
Snape nareszcie zmierzył się z kimś, kto miał równie cięty język. Uczniowie wpatrywali się w niego i oczekiwali. Sami nie wiedzieli czego. Nie mieli nawet pojęcia o co toczy się kłótnia, ale tak to już jest, że lepiej w milczeniu udawać, że wie się, co się dzieje niż pracować.
-Nie zwracaj się do mnie w ten sposób!- warknął Snape.-Nie masz prawa.
-Prawa? A widzisz te oczy, widzisz tą cerę? Hmm, ciekawe, no, no, nie mam prawa rozmawiać z własnym ojcem?- prychnęła pogardliwie.
-Nie obrażaj mnie, bo odejmę punkty Ślizgonom.
Snape tracił cierpliwość wraz z zimną krwią.
-Och, boję się strasznie.- udała przerażoną.-Jesteś tchórzem, nie masz odwagi odjąć punkty swojemu domowi i nie masz odwagi porozmawiać z własną żoną.
-NIE NAZYWAJ MNIE TCHÓRZEM.- słysząc te słowa, tak wrednie wyartykułowane, uczniowie cofnęli się o dwa kroki od kłócącej się pary. Każda głoska tak ociekała jadem, tak napawała strachem, że nawet Voldemort zadrżałby, słysząc to zdanie.
Amortencja nie drgnęła. Spodziewała się tego. Chciała ugodzić w jego słaby punkt. Jej ojciec przez tyle lat znosił wszelkie upokorzenia, służył dwóm panom, kłamał, prowadził podwójne życie i ze spokojem przyjmował wszelkie drwiny, ale nie tą. Nigdy nie pozwalał nazywać się tchórzem.
-Boisz się drobnej Gryfonki. Taka jest prawda.- powiedziała spokojnie Amortencja.
Snape wydawał się zaniemówić. Z tej niezbyt dobrze wyglądającej sytuacji wyciągnął go - kto by się tego spodziewał – Faust. Kot wkroczył dumnie do klasy i otarł się o nogi profesora eliksirów.
-Zabierz mi stąd tego przeklętego kota i wynoś się z mojej klasy!
Amortencja spokojnie podniosła kota i przytuliła go do siebie. Tym oto sposobem Faust ocalił Snape’a przed odpowiedzią. Tencja trafiła w czuły punkt ojca i dobrze o tym wiedziała. Prawdą było, że Severus po części bał się porozmawiać z Hermioną.
Ciche mruczenie Fausta potoczyło się echem po pustym korytarzu. Amortencja nawet nie odwróciła się w stronę klasy. Nie zamierzała tam wracać. Z tego, co wiedziała jej matka akurat nie miała żadnych lekcji. Podrapała kota za uchem i wypuściła go z rąk. Niezadowolony, dumnie uniósł ogon.
-Nie mogłeś poczekać kilka chwil? Może odpowiedziałby mi coś ciekawego…- Amortencja westchnęła i delikatnie zapukała w drzwi gabinetu McGonagall.
Nie wahając się otworzyła drzwi i pewnie weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się. Tak jak się tego spodziewała, Hermiona siedziała w fotelu, który zapewne wyczarowała i czytała książkę. Bujne loki zakrywały jej twarz, palec nerwowo przesuwał się po kolejnych linijkach tekstu. Od razu widać było, że tak naprawdę nawet nie patrzyła na słowa zapisane na pergaminie. Amortencja subtelnie dotknęła jej ramienia. Hermiona podniosła głowę i uśmiechnęła się przyjaźnie. Zobaczyła oczy Severusa. Oczy Amortencji były jego oczami. Dokładne kopie.
-Wywalił mnie z klasy.- rzekła ponuro czarnowłosa dziewczyna.
Mina Hermiony uległa gwałtownej zmianie.
-Co zrobił?!
-Wywalił mnie z klasy.- Amortencja wzruszyła ramionami.
Spojrzała na Fausta, który rozsiadł się na biurku McGonagall i właśnie, zainteresowany puszką z piernikowymi salamandrami, obwąchiwał je i oglądał. Spostrzegł, że jego pani na niego patrzy i prychnął na puszkę. Dziewczyna odwróciła wzrok.
-Jak to? Co ty mu w ogóle powiedziałaś?
Hermiona zapomniała o tym, że dla niej ów „on” miał przestać istnieć.
Amortencja po krótce opowiedziała kobiecie o incydencie w klasie. Ze szczegółami opisała kłótnię i zawód jaki doznała, gdy nie doczekała się odpowiedzi ojca. Potem znowu wzruszyła ramionami.
-I tak nie pozwalał mi warzyć eliksirów.
Gryfonka przyciągnęła do siebie córkę i przytuliła ją mocno. Amortencja delikatnie wtuliła się w słodko pachnące włosy matki i uśmiechnęła. Potem nagle w kwiatowy zapach Hermiony wkradł się jakiś inny, ostry i wyraźny. Ślizgonka ze zdziwieniem otworzyła oczy. Już wiedziała skąd pochodził zapach wody kolońskiej i eliksirów.
-Może zaczniesz się zachowywać stosownie do swojego wieku, co?- odsunęła się od Hermiony.
-Przecież to właśnie robię.
-I dlatego siedzisz w jego fotelu i wdychasz tą jego okropną wodę kolońską?
-Nie jest okropna.- zaprzeczyła szybko Hermiona.-Sama mu ją kupiłam.- zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. Zwiesiła głowę.-Och…
-Właśnie. Może by tak po ludzku z nim porozmawiać?
-Porozmawiać, porozmawiać, wszyscy mi to powtarzają… bo to takie łatwe porozmawiać z Nietoperzem, wiesz?- prychnęła cicho.
Rozległ się trzask tłuczonego szkła. Równocześnie Amortencja i Hermiona zwróciły głowy ku Faustowi. Kot zastygł, trzymając łapę w górze i niewinnie wpatrywał się w nie. Puszka na ciasteczka była rozbita.
-No i po co było udawać, że ta puszka cię nie interesuje?- westchnęła Amortencja.
-Minerwa was pozabija, jeśli dobrze tego nie poskładamy.
-Przecież to rozsądna, dorosła kobieta…
Urwała, widząc minę Hermiony.
-A nie?
-Nie kiedy chodzi o piernikowe salamandry.
Amortencja uśmiechnęła się, Faust zeskoczył z biurka. Hermiona starała się uśmiechnąć, ale dręczyła ją myśl zbliżającej się rozmowy z Severusem. Może jednak z Nietoperzem da się rozmawiać?   
     
______________________________________
Wróciłam. Ech, zaskoczenie, co? Nuda jednak zmusza do czegoś, o czym się nie myślało od dłuższego czasu. Krótko, mówiąc, nie mogłam się skupić na pisaniu. Wiem, ten rozdział jest nijaki i krótki. Tak właściwie to ja nawet nie pamiętam o co Herma z Sevem się pokłócili *cicho, żadnych Snapeiątek* Dziękuję za uwagę i proszę o wyrozumiałość *wyrozumiałość oznacza brak zaklęć torturujących i uśmiercających, tak dla ścisłości* 





środa, 24 lipca 2013

Rozdział 72

Niemożliwie uparci



Gabinet Minerwy McGonagall wydawał się miłym miejscem. Choć często byli tam zapraszani uczniowie, którzy coś przeskrobali, pokój wyglądał przytulnie. Znajdowało się tam biurko, a na nim zwykle spoczywały jakieś papiery, dokumenty, listy oraz nieodłączna puszka na ciasteczka w kształcie salamander. Hermiona poszła tam z nadzieją zastania przyjaciółki i wyśmiania razem z nią zachowania Severusa. Gabinet jednak był pusty. Hermiona wiedziała, gdzie McGonagall mogła się znajdować.
Zatrzymała się przed chimerą, która nie chciała jej przepuścić. Była wściekła, wzięła głęboki oddech.
-Cytrynowe dropsy…?- spytała z nadzieją.
Chimera usunęła się jej z drogi. Kobieta z wyrazem triumfu na twarzy weszła na schody, które ruszyły powoli w górę. Zapukała w miarę grzecznie w drzwi gabinetu dyrektora. Okrągły pokój, feniks w klatce, widok na Zakazany Las – to wszystko zawsze ją urzekało.
-Przepraszam, że wam przeszkadzam.- powiedziała cicho. Nagle odwróciła się do drzwi.-Zresztą, nie powinnam wam zawracać głowy… Nieważne.
Miała zamiar wyjść, ale Minerwa złapała ją za ramię. Dumbeldore posłał jej uspokajający uśmiech. Spojrzała w oczy starszej przyjaciółce. Westchnęła przeciągle.
-Kto jak kto, Hermiono, ale ty zawsze możesz nam zawracać głowę.- rzekł Albus.
-Co się stało?- zapytała z troską Minerwa.
Hermiona pokręciła wolno głową.
-Nic.- zacisnęła dłonie w pięści.-Tylko jestem niemożliwie wkurzona.
-Wiedziałam, że nie obejdzie się bez waszej popisowej kłótni.- McGonagall westchnęła ciężko.
-Słucham?
W tej chwili do Hermiony zwrócił się Dumbeldore. Oczy błyskały mu przyjaźnie zza okularów-połówek, które były jednym z jego znaków rozpoznawczych. Hermiona nie wyobrażała go sobie bez okularów. Zapewne nawet by go bez nich nie rozpoznała.
-Minnie…- McGonagall zmroziła go wzrokiem zabójcy.-Minerwa miała na myśli to, że ognisty, męski temperament Severusa w połączeniu z twoją gryfońską wolą walki to mieszanka, która musi wybuchnąć przynajmniej kilka razy do roku.
Minerwa zakaszlała.
-Albo kilkanaście.
Hermiona zrobiła obrażoną minę. Minerwa przewróciła teatralnie oczyma i złapała ją za rękę.
-Dosyć, tak tylko powiedziałam, chodź.
Obie wyszły z gabinetu. Hermiona patrzyła przed siebie i złość powoli ustępowała poczuciu winy. Może nie powinna tak ostro reagować. On też nie powinien. W sumie, mogłaby go przeprosić i wszystko byłoby dobrze. Zeszły do lochów. Severus właśnie, wściekły wychodził ze swojego gabinetu. Minerwa zatrzymała go i bez słowa poprowadziła z powrotem. „Albus miał rację”, pomyślała. „Te sieroty same nie dadzą sobie rady”.
Postawiła ich obok siebie i spojrzała na nich. Severus zadarł dumnie podbródek. Z Hermiony, tak jak wyparowała złość, teraz wyparowało całe poczucie winy. Znowu była wściekła. Przeklęty, dumny Nietoperz.
-Dobrze. O co tym razem poszło?- zapytała zmęczonym głosem Minerwa.
-O nic.- burknęła Hermiona.-Przynajmniej dla Severusa to nie jest nic ważnego.
-To jest dla mnie niesamowicie ważne, ale skoro ty już podjęłaś za nas decyzję to nie mamy po co ze sobą rozmawiać, prawda?- jego głos ociekał jadem.
Minerwa załamała ręce. I nadal nie wiedziała, o co się pokłócili.
-To powiecie mi, o co poszło?!- coraz bardziej drażniło ją zachowanie tej dwójki.
-Niech Nietoperz ci powie.- mruknęła wściekle Hermiona.
-Nie, lepiej niech zrobi to podstępna famme fatale.- odgryzł się Severus.
-Famme fatale?- Minerwa była w takim stanie, że jej stalowe nerwy ledwo wytrzymywały.-Ile wy macie lat?! Kłócicie się jak dzieci!
-Dwadzieścia lat różnicy.- beznamiętnie rzekł Severus.
Minerwa miała ochotę usiąść przy biurku i zacząć tłuc głową w jego blat.
-I dopiero teraz jakoś specjalnie uderzył cię fakt, że Hermiona sypia z facetem dwadzieścia lat starszym?! Jakoś ci to wcześniej nie przeszkadzało.- syknęła McGonagall w stronę mężczyzny.
Snape zwęził oczy w szparki i zrobił minę jak rodowy Malfoy, któremu coś nie pasuje. Prychnął lekceważąco i jeszcze bardziej zadarł podbródek. Hermiona pokręciła głową i odsunęła się od niego ze wstrętem. Minerwa naprawdę miała ochotę rzucić na nich jakieś zaklęcie zapomnienia czy cokolwiek, ale nadal nie wiedziała o co się pokłócili.
-O co poszło?!
Hermiona spojrzała na nią.
-O dziecko.- wzruszyła ramionami.
Minerwa mało zawału nie dostała. Jakie dziecko?! Podeszła do kobiety chwiejnym, ale pewnym krokiem i położyła jej ręce na ramionach.
-Hermiono, jakie dziecko?!- potrząsnęła nią lekko.
-To, które ja chcę mieć, ale ten tutaj Mistrz Eliksirów od siedmiu boleści – nie.- rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
-Ja chcę mieć tylko święty spokój.
-I tylko to się dla ciebie liczy!- krzyknęła.
-Nie! Ty się liczysz, Amortencja się liczy i święty spokój się liczy. Tyle. Rozumiesz?- spytał chłodno.
-Phi.- odwróciła od niego wzrok.
Minerwa usiadła przy biurku i zaczęła rozmasowywać sobie skronie. Dopiero teraz zauważyła, że rękawy szaty Severusa zostały podwinięte, co wskazywało na to, że pracował. To przynajmniej tyle. Im szybciej zrobi ten eliksir dla Mary, tym szybciej odeślą ją daleko, a najlepiej do Azkabanu. Nie, do Azkabanu raczej nie…
Do pokoju wkroczyła Amortencja z niewinną miną. Oczy miała dziwnie zaczerwienione jakby przed chwilą płakała, spoglądała przed siebie smutno. Minerwa pomyślała, że talent aktorski to po ojcu odziedziczyła. Kiedy jednak zobaczyła, że Severus nagle ją zauważył i aż zakipiał złością, szybko wycofała się z pomieszczenia.
-Nie. Tak. Szybko.- szepnął chłodno Snape.
Amortencja zwiesiła smętnie głowę i wróciła.
-Jeżeli jeszcze raz zechcesz coś wykraść z mojej pracowni, to obiecuję ci, że osobiście cię poćwiartuję i zakopię w ogródku albo tak sprytnie podsunę twoje szczątki Faustowi, żeby je zjadł. A zarówno twoja matka jak i ty wiesz, że jestem. Do tego. Zdolny.- każde słowo wypowiadał wolno i wyraźnie, dobitnie i z taką dawką jadu, że spokojnie mógł się nim udusić, gdyby go nie wypluł.-Zero Hogsmeade, zero wakacji, zero eliksirów. Zero książek. Jeśli zobaczę cię w pobliżu Scorpiusa albo Albusa w te wakacje, obiecuję ci, ani ty, ani oni nie przeżyją. To i tak za mała kara, ale nie bój się, jeszcze coś wymyślę. A teraz oddasz mi grzecznie kartkę z recepturą eliksiru dla Mary. I pójdziesz się wypłakać chłopakom, póki jeszcze masz szansę się z nimi widywać. Już.- wystawił otwartą dłoń w jej stronę.
Z miną męczennicy wyjęła z kieszeni pomiętą kartkę i podała mu ją. Wskazał palcem drzwi. Przeszywając rodziców wzrokiem zasalutowała i szybko uciekła, żeby nie dostać jeszcze gorszej kary. O ile to było możliwe.
-Więc Hermiona chce mieć kolejne dziecko, a ty się nie zgadzasz, tak? O to się kłócicie?- Minerwa chciała to wszystko zrozumieć.
-Tak!- krzyknęli chórem.
Spojrzeli po sobie, prychnęli i oboje odwrócili się od siebie.
-Już nigdy więcej związków Gryfonów i Ślizgonów. Nigdy więcej.





Amortencja wróciła do pokoju wspólnego rozdrażniona i obwiniająca wszystkich wokół siebie za swoje nieszczęście, co było standardem. Każdy, komu coś się nie udaje w pierwszej chwili stara się zwalić winę za to na kogoś innego. Dopiero później uświadamia sobie swoją i wyłącznie swoją winę.
Podążyła naburmuszona do pokoju wspólnego i usiadła w zielonym fotelu przed kominkiem. Pokój powoli pustoszał, coraz więcej ludzi szło do swoich dormitoriów, rozmowy cichły, prace domowe zostały odrobione, ogień w kominkach przygasał. Podciągnęła kolana pod brodę i siedziała tak, wgapiając się w tlący się ogień, póki nie poczuła znajomej ręki na ramieniu i drugiej znajomej na drugim ramieniu. Podniosła smętnie głowę i zobaczyła blond czuprynę Scorpiusa oraz jaskrawe, zielone oczy Albusa.
Usiedli obaj na oparciach jej fotela.
-Potyczka z Mistrzem Eliksirów nieudana?- zapytał Albus.
-Wyglądałaś wiarygodnie.- dodał Scorpius.
Westchnęła.
-Może i by się udało, gdyby nie to, że domyślił się, iż wzięłam recepturę na eliksir dla Mary.- prychnęła wściekle.
-Wiesz, to było do przewidzenia.- zauważył spokojnie Scorpius.
-Mój ojciec raz uwarzonego eliksiru nie zapomina, dobrze go znam.- wpatrywała się uważnie w kominek.-Ale to rzeczywiście było bezmyślne.
Scorpius spojrzał na Albusa.
-Więc koniec z obsesją na punkcie eliksiru?
-Nigdy nie miałam obsesji.
-A ja jestem rudy.- uśmiechnął się złośliwie Scorpius.
-Dajcie mi spokój.- schowała twarz w dłoniach.-Wlepił mi taki szlaban, że się do końca Hogwartu nie pozbieram.
Albus zaśmiał się krótko.
-Córeczka tatusia się nie pozbiera? Wystarczy kilka mrugnięć, kilka sekund trzepotania rzęsami i nawet Severus Snape się złamie.- odsunął się od niej na wszelki wypadek, ponieważ rzuciła mu spojrzenie w stylu swojego ojca w złym humorze, a to wystarczało, by przestraszyć nawet brawurowego Gryfona.
-Zakazał chodzić do Hogsmeade, a przecież niedługo będzie pierwszy wypad, zakazał czytać książki…- wyliczała. Chłopcy skrytykowali ją spojrzeniem.-Zakazał eliksirów…
-I to cię tak martwi?- wtrącił się Albus.
-Zakazał się z wami spotykać.
-Jak to?!
Zdziwiła się i popatrzyła na nich. Czymże się tak przejęli? Jeszcze w te wakacje Albus czuł się podobno jak „substytut Scorpiusa”, a Scorpius za to wmawiał jej, że jest egoistką, bo widywała się tylko i wyłącznie z Albusem. Wakacje minęły im na kłótniach i włóczeniu się po okolicy Doliny Godryka. Jeżeli sami będą się włóczyć, bez niej, to chyba praktycznie nic się nie stanie, prawda?
-Normalnie, powiedział, żebym poszła się wam wypłakać, póki jeszcze mogę się z wami widywać. I obawiam się, że na tym się nie skończy. Jeżeli najdzie go natchnienie, to równie dobrze może wymyślić coś gorszego.- westchnęła.-A jedyny pośrednik jaki nam pozostał to Faust, bo on wymknie się nawet mojemu ojcu. Nawet animagiczne zdolności teraz mogą jedynie posłużyć przeciwko nam.
-Nie może być aż tak źle.
Amortencja spojrzała na Albusa. Próbował ją pocieszyć. Niestety teraz nic nie dodawało jej otuchy, nawet jego zielone oczy, nawet grzywka opadająca na oczy Scorpiusa. Odgarnęła ją delikatnie. Włosy wróciły po chwili na swoje miejsce, a Scorpius uśmiechnął się szeroko. Albus spoglądał na niego nienawistnie. Amortencja zaśmiała się. Jednak potrafili ją pocieszyć. Wstała i przeczesała palcami czarne, długie, gęste włosy.
-Może jeszcze coś wskóram?
Scorpius uśmiechnął się do niej, ale Albus wydawał się naburmuszony. Westchnęła i zmierzwiła żartobliwie jego włosy.
-Jak dzieci…- westchnęła.
Nie czekając na ich reakcję wybiegła z pokoju wspólnego. Zauważyła kilka znaczących rzeczy. Rodzice znowu się o coś pokłócili, do tego w tym uczestniczyła Minerwa McGongall, więc albo to było tak głupie, że aż śmieszne, albo bardzo ważne. I jeśli odpowiednio porozmawiałaby z ojcem może… może choć trochę darowałby jej karę. Wątpiła w to, ale zawsze można spróbować. Zapukała grzecznie do komnat ojca i weszła.
Snape pracował, to było pewne. Kilka niesfornych kosmyków włosów opadało mu na czoło, oczy miał podkrążone, minę zmęczoną. Spojrzał na córkę i prychnął pogardliwie.
-Wiem, że jesteś zły, ale może przynajmniej powiesz mi o co się znowu pokłóciliście?- usiadła w fotelu matki.
Severus przeszył ją karcącym spojrzeniem.
-Spostrzegawcza jesteś.
Zapadła cisza. Powoli miała tego dość. I to nie było sprawiedliwe. On mógł sobie wdychać zapach warzonego eliksiru, patrzeć w jego głębie, zataczające się koła, tworzące się na jego powierzchni, mógł analizować jego kolor i właściwości, obserwować składniki, a jego ręce mogły wpaść w ten cudowny mechaniczny, mimowolny trans, to odprężenie… Uważała to za niesprawiedliwe.
-Powiesz mi? Chyba powinnam wiedzieć.
-Jakoś nie przypominam sobie, by ojciec miał obowiązek informować córkę o kłótniach jakie prowadzi z jej matką.- powiedział, nie odrywając się od pracy.
-Zawsze lepiej, żebym wiedziała od ciebie niż na przykład od mamy, która zwykle koloryzuje.- odezwała się z błyskiem w oku, a po jej ustach błąkał się chytry uśmieszek.
-Twoja matka zawsze koloryzuje.- syknął.
Znowu zamilkł. Zamieszał dwa razy w prawo i dwa razy w przeciwną stronę w kociołku i westchnął ciężko. Widocznie ten eliksir mu się nie podobał. Nachylił się nad nim i dokładnie przypatrzył się jego konsystencji.
-Dobrze.- rzekł, nie patrząc na córkę.-Twoja matka chce mieć kolejne dziecko.
-A ty nie i dlatego będziesz się z nią kłócił miesiąc, by po tym miesiącu skapitulować?- spytała spokojnie.
-Jesteś bezczelna.
-Tak, zgadnij po kim to mam.
-Po matce. Zawsze była bezczelną Panną Wiem-To-Wszystko-Ale-I-Tak-Zapytam.
-Wy jesteście jacyś nienormalni!- złapała się za głowę.-Nie widziałam ludzi bardziej w sobie zakochanych od was, ale i tak każde z was będzie się upierało przy tej dumie. Ona przy gryfońskiej, ty przy ślizgońskiej.- zamilkła na chwilę.-Ciekawe która gorsza…
-Amortencja!- warknął ostrzegawczo.
-Nieważne, was naprawdę nikt do niczego nie przekona. Uparci jak… na to nawet nie ma określenia.
-Odezwała się potulna córeczka rodziców.
Podeszła do niego i zadarła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Dokładnie tak samo czarne, tak samo zimne dla obcych i tak samo głębokie. Już i tak była wysoka jak na swój wiek.
-Tylko, że w sprawie nowego dziecka to ja też mam coś do gadania, prawda?
-Naprawdę jesteśmy podobni. Ale wiesz, co mnie przeraża?- uniosła obie brwi.-To, że czasem jednak przypominasz małą Hermionę Granger.
Uśmiechnął się blado i pocałował ją w czoło.
-A od kary i tak się nie wywiniesz, więc nie masz na co liczyć.
Wyszła wściekła. A tak dobrze szło. Nie chciała wracać jeszcze do pokoju wspólnego, do dormitorium… Dobrze wiedziała, że znajdzie jakiś sposób i wakacje i tak spędzi z chłopakami, ale pewna obawa istniała. Dlatego wolała porozmawiać z matką, żeby wykorzystać w pełni szansę… I dlatego, że jeżeli oni tak będą trwać w tej kłótni, to oboje będą ją jeszcze bardziej pilnować.
Ruszyła korytarzem pod gabinet Minerwy McGongall. Nagle usłyszała miauknięcie. Pomyślała o Pani Norris, ale kiedy się  odwróciła, zobaczyła jak zwykle dumnie idącego Fausta. Wyglądał na naburmuszonego. Przystanęła i wzięła go na ręce.
-Mam nadzieję, że to nie na mnie jesteś obrażony.- podrapała go za uchem. Zamruczał cicho.
Odstawiła go na podłogę i poszła dalej. Trzymał się blisko niej, ale kiedy spostrzegł, że jego pani zamierza zapukać do gabinetu Minerwy, odsunął się, usiadł i z dumą polizał łapę.
Amortencja usłyszała pozwolenie na wejście do gabinetu. Otworzyła drzwi. Minerwa McGonagall siedziała przy biurku i zmęczonym wzrokiem patrzyła na Hermionę, która, wyraźnie była rozdrażniona. Hermiona spojrzała na córkę i próbowała się uśmiechnąć.
-Nie musisz udawać, wszystko wiem. Prawie.- Amortencja pokręciła głową na znak, że to i tak nie ważne.-Kiedy w ogóle zamierzałaś przedyskutować temat nowego dziecka?
Hermiona otworzyła usta, ale nic nie powiedziała.
-Chyba mam jakiś głos w tej sprawie?
-Właśnie?- McGonagall spojrzała wymownie na Hermionę.
Hermiona przeczesała nerwowym ruchem włosy.
-Jeszcze o tym nie myślałam. Najpierw trzeba przekonać ojca.- odchrząknęła.-Zgadzasz się?
-Bylebyście się nie kłócili, bo mam tego dosyć.
Minerwa ochoczo przytaknęła Amortencji skinieniem głowy.
-Wiesz, że to nie takie proste z charakterem twojego ojca, on…
-Oboje jesteście niemożliwie uparci.- podeszła do niej i szybko pocałowała ją w policzek.
I wyszła.
Hermiona spojrzała na Minerwę. Kobieta wyglądała tak jakby popierała Amortencję. Potwierdziła to skinieniem głowy i westchnieniem.
-Niemożliwie…- westchnęła ciężko po raz drugi.
-Ale…- jęknęła Hermiona.-Może… - zaczerwieniła się aż po same koniuszki uszu.-Może ja już go nie pociągam?
Głowa Minerwy opadła bezwładnie na biurko. Tiara czarodziejska jej spadła, ale było jej wszystko jedno. Miała tych dwoje i ich kłótni dosyć po prostu. Podniosła ostrożnie głowę i zaczęła rozmasowywać sobie skronie.
-Ja naprawdę już zarówno z tobą jak i z nim nie wytrzymam. Ty powiesz, że już go nie pociągasz, on zaraz przyjdzie i się wyżali, że może nie jesteś z nim szczęśliwa, może jeszcze wrócimy do waszej relacji sprzed Drugiej Bitwy, co?- zironizowała.-Wiesz jaki on jest, uparty, jeżeli ktoś ma absolutną rację, przyzna mu ją, ale wystarczy jeden mały szczegół, kruczek, a zapewniam się, że będzie przekonywał do swojego zdania i nie ustąpi. Nie wiem po co ci to mówię, skoro znasz go lepiej ode mnie. A co do twoich wątpliwości, to wiesz, on to najchętniej zamknąłby cię w tych lochach i nie wypuszczał przez dwa tygodnie, żeby mieć cię tylko dla siebie. Więc nie gadaj bzdur, bo Severus nie jest typem faceta, który zmienia kobiety jak rękawiczki.
Wzięła głęboki oddech, a jej głowa znowu opadła na biurko.
-Naprawdę tak myślisz?
-Mhm.- wymruczała przytakująco, nie podnosząc głowy.-Ale nie mam zamiaru przekonywać go do twojego zdania, bo to wasza sprawa.
Hermiona westchnęła.

      
 __________________________________________

Coś nam się przedłuża ten rok w Hogwarcie… Po pierwsze: nadal obstawiam przy braku Snapeiątek. Po drugie: nie nudzi się Wam to?

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 71

Durna hogwarcko-patologiczna miłość




W Hogwarcie rozpętała się prawdziwa burza śnieżna. Śnieg sypał nieustannie, a towarzyszący mu wiatr (czasem i deszcz) powodował, że nie wszystkie sowy wracały zdrowe z pocztą. Niektóre od razu lądowały u Hagrida, który starał się jakoś je wszystkie wyleczyć. Faustowi nie podobała się ta pogoda.
Wszystko jakoś dziwnie się układało. Minnie okupowała gabinet Dropsa, przez co nie mógł się tam nawet pokazywać, niestety. Była nieugięta i jej twarde zasady bardzo mu przeszkadzały. Jak się chce wyżyć na kimś, to niech się wyżywa na uczniach, nie na biednym kocie. Pufek postanowiła przybrać smętny wyraz twarzy i chodzić tak bez przerwy, niby bez celu. Wiadomo było jednak, przynajmniej dla niego, że chciała coś wskórać, jakoś wpłynąć na decyzję w jakiejś tam sprawie u Kruka, którego z niewiadomych powodów nazwała Nietoperzem. Dziwny pomysł.
Jego pani nie miała dla niego czasu, znowu. Od afery z wilkołakiem cały czas spędzała na zastanawianiu się jak uniknąć kary za okłamywanie rodziców i wagary. Nadal też myślała nad tym durnym eliksirem. Jak dla niego to było bezsensowne, co ona niby chciała tym udowodnić? Wolał się nie zastanawiać. W końcu w jej żyłach płynęła krew zarówno nadpobudliwej Gryfonki jak i rodowego Ślizgona. Do tego oboje uczestniczyli w hogwarckiej patologii. Rzeczywiście, po ich córce można się było tego spodziewać.
Kot błąkał się bez celu po szkole, ale stwierdził, że jest za zimno. Zszedł do lochów. Tak, tutaj to będzie zdecydowanie cieplej! Na pewno. Zwinnie przeszedł korytarzem i zatrzymał się przed mosiężnymi drzwiami, prowadzącymi do komnat Snape’ów. Przez dłuższą chwilę siedział przed drzwiami, potem nagle skoczył ku klamce i zawiesił się na niej. Klamka ustąpiła i drzwi uchyliły się delikatnie. Kot z zadowoloną miną wszedł do gabinetu.
Ze znudzeniem i dystyngowaniem godnym czarnego kota rozejrzał się. Pufek tłumaczyła coś Krukowi. Ten odwracał wzrok i kręcił głową. Faust zaciekawiony przysiadł na dywanie przed kominkiem i patrzył. Pufek skończyła mówić.
-Nie, Hermiono, ile razy mam ci powtarzać? Nie namówisz mnie, nie ma mowy.- powiedział ponuro Kruk.
Faust patrzył na niego i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mimo twardych zaprzeczeń, Kruk raczej skłaniał się do zgody, cokolwiek by to nie było. Co też Pufek znowu wymyśliła?
-Sev, proszę!- jęknęła.-Dlaczego nie chcesz się zgodzić?
Westchnął.
-Czy tobie trzeba tłumaczyć to za każdym razem? Inaczej nie dociera, co?- prychnął.
-Przestań ze mnie kpić.- rzekła ostro.-Severus…- jej głos złagodniał.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Pogłaskał ją po włosach. Faust spojrzał na nią z zazdrością. Pewnie, ją to głaska, ale na niego nie ma czasu. Oczywiście Pufek jest ważniejsza od tępego kota, który kilka razy ocalił jego córkę.
-Podstępna famme fatale, to nic ci nie da.- uśmiechnął się złośliwie.-Zrozum, ja nie przeżyję kolejnego dziecka, które choć w małym stopniu będzie podobne do Amortencji. Albo do ciebie. Po prostu mam dość kłopotów z jedną córką. I z tobą do kompletu.
Famme fatale? To jakiś nowy pseudonim? Jak on, biedny kot miał za nimi nadążyć? Jeszcze miesiąc temu była Pufkiem, teraz Famme Fatale, co potem? Dobrze. Nie ma sprawy. Niewyżyta Famme Fatale chciała kolejne dziecko. Ale to znaczy… Że może ktoś nareszcie miałby czas go głaskać! Podszedł do Kruka i otarł się delikatnie o jego nogi. Zgódź się, no, zgódź. Famme Fatale, Pufek czy jak ona tam się nazywała spojrzała na niego zdziwiona i chyba nareszcie zrozumiała o co mu chodzi.
-Widzisz? Nawet Faust tego chce.- szepnęła z nadzieją.
-Faust nie ma nic do gadania. Hermiono, daj mi spokój, muszę w końcu wziąć się za eliksir dla Mary.
-Och, on nie ma nic do gadania?! Mary. Więc stawiasz ją wyżej ode mnie?
Jak to?! Co za dyskryminacja! Kot prychnął wściekle. Kruk uklęknął i podrapał go za uchem. No, no tak, ale jak się stawiać, kiedy głaszczą cię takie długie, zwinne palce jak palce Kruka? Zamruczał z przyjemnością.
Famme Fatale, nie, no, niech Kruk wymyśli jej jakiś krótszy pseudonim… Famme Fatale prychnęła ze złością jak rozwścieczona kotka i odwróciła się na pięcie. A, idź sobie, idź… Tymczasem kot poczuł, że długie palce odrywają się od jego sierści. Miauknął głośno. Kruk ostatni raz podrapał go za uchem i wstał. Z westchnieniem podążył za Famme Fatale.
-Przepraszam, Faust, ale muszę uspokoić swoją przeklętą famme fatale.- mruknął. Faust pokręcił głową i miauknął znowu w proteście.-Przykro mi, zrozum moją sytuację, jeżeli teraz nie powiem jej, że jeszcze się zastanowię, będę musiał spać najbliżej na kanapie w salonie.- odwrócił się w stronę zamkniętych drzwi, za którymi zniknęła Famme Fatale.-A najdalej gdzieś w okolicach chatki Hagrida. Albo Durmstrangu. Jeżeli się wkurzy.
Faust pokiwał ze zrozumieniem głową. Tylko dlaczego taki wysoki, przewyższający przynajmniej o głowę tę kobietę, Kruk, dlaczego taki potężny czarodziej, a nawet czarnoksiężnik, dlaczego tak zdolny Mistrz Eliksirów martwił się o zdanie swojej żony? Ach, durna, hogwarcko-patologiczna miłość.




Prawdą było, że Minerwa często przebywała w gabinecie u Dumbeldore’a. Nie wpuszczała tam Fausta, bo źle wpływał na dyrektora. Jeden meloman dropsów, to jeszcze świat jest w stanie wytrzymać, ale dwóch, do tego jeden Snape (co prawda kot, ale jednak Snape), tego już nikt by nie wytrzymał. Poza tym, sprawiało jej jakąś dziką radość patrzenie, jak czarny kot prycha wściekle, a jego niebieskie oko błyska złowieszczo.
Tak, Dumbeldore, mimo, iż był największym czarodziejem na świecie, nie był całkowicie normalny i miał swoje dziwactwa. A kot, który polubił cytrynowe dropsy, to coś tak zaskakującego, że nie mógł się oprzeć przebywania w jego towarzystwie. Minerwa dobrze wiedziała, że Faust pozostawał niesamowicie wierny swojej pani, która przecież jako animag mogła z nim rozmawiać. Lepiej było nie wpuszczać szpiega do gabinetu dyrektora. Trzeba było jednak przyznać, że kot Amortencji jak i ona sama odznaczał się niezwykłą inteligencją i sprytem. Krótko, mówiąc: Ślizgon jakich mało.
-Kto teraz pilnuje Mary?- Minerwa usłyszała pytanie Dumbeldore’a.
Nadchodził wieczór. Za oknami okrągłego pokoju, urzekającego pięknem sypał śnieg, niemal zasłaniając widok Zakazanego Lasu. W kominku jarzył się ogień, Fawkes był zaledwie pisklęciem, niedawno na nowo odrodził się z popiołów. Dumbeldore siedział przy biurku. Minerwa usadowiła się w fotelu przed biurkiem i spojrzała uważnie w bladoniebieskie oczy mężczyzny.
-Flitwick.- powiedziała beznamiętnie.-Mam jej serdecznie dość.
Dumbeldore uśmiechnął się dobrotliwie, jak to miał w zwyczaju. Może to i dobrze, że tak potężny mag skrywał się za maską staruszka rozdającego dropsy?
-Zaczynasz mówić jak nasza droga Hermiona.- rzekł dyrektor.-Wiesz w ogóle co u nich?
-Jesteśmy ich przyjaciółmi, ale może rzeczywiście za bardzo interesujemy się ich życiem?- zagryzła delikatnie dolną wargę. Poprawiła okulary na nosie.-To musi dziwnie wyglądać, nie rozmawiamy praktycznie o niczym innym, tylko o nich.
-To są takie, przepraszam, kochana Minerwo, sieroty, że trzeba ich było pilnować odkąd Hermiona wyznała mu miłość. Pamiętasz? Tydzień albo nawet dwa gryzł się z myślą, że może robi to wszystko z litości, a kiedy w końcu zdołaliśmy ich przekonać do tego, że są dla siebie stworzeni nie odzywali się do siebie kolejny tydzień.
Zaśmiała się.
-W końcu bez siebie nie wytrzymali.- pokręciła głową ze śmiechem.-Kiedy pojawiła się Amortencja byli jak nie oni. Żadnych kłótni, cisza, spokój, a Sev chodził szczęśliwy jak wariat.
-Potem wrócili do normalnego trybu życia i spokój się skończył.
-Tak. Ale…
-Jak, według Severusa, największa plotkara Hogwartu może nie mieszać się w sprawy swoich najlepszych przyjaciół?- dotknął lekko jej dłoni.
-Teraz to ty zachowujesz się jak Severus.- prychnęła wściekle.
-Więc jesteśmy siebie warci.
Zachichotała. Wyjrzała przez okno. Widoczność się nie zmieniła. Nadal śnieg zasłaniał wszystko. Przeniosła wzrok na niego.
-Stary dureń.
-Zaczynam rozumieć, dlaczego Severus z Hermioną lubią się nawzajem obrażać.
Parsknęli oboje śmiechem. W końcu Minerwa uspokoiła się. Sięgnęła po jakiś dokument, leżący na biurku.
-A jak tam sprawy Hogwartu?- spytała.
-Jak tam nasze sprawy?
Odłożyła pergamin i znowu spojrzała w te niebieskie oczy. Miała wrażenie, że w nich tonie. Nie myśleli nawet o ślubie od dłuższego czasu. Za dużo było innych spraw na głowie. Minerwa uśmiechnęła się do niego.
-Jak to jak? Czekam na pierścionek.- zarumieniła się.
Dumbeldore uśmiechnął się, uspokojony.


Hermiona usiadła na łóżku i wzięła książkę z szafki obok. Nawet nie przeczytała tytułu tomu, zaczęła czytać, żeby uwolnić się od złych myśli. Nie, nie może dać wygrać Severusowi. Ze złością odłożyła książkę i wstała. Weszła do łazienki i spojrzała w lustro, na swoje odbicie. Nie lubiła siebie i nie lubiła swojej urody. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Z westchnieniem wzięła szczotkę i bez specjalnego zaangażowania przeczesała swoje splątane loki.
Tak jak się tego spodziewała, otoczyły ją ramiona Severusa, a w lustrze pojawiła się i jego twarz. Naprawdę byli tak różni? Przyjrzała się bliżej tym odbiciom, ich odbiciom i nie mogła uwierzyć. Który już raz uświadamiała sobie, że pod względem wyglądu różnili się jak kot z psem, a może bardziej? On, blady, z niezdrową cerą, ona rumiana, z rumieńcami, on o czarnych tęczówkach, nieprzeniknionych tunelach, ona o wielkich, ufnych, brązowych oczach, jego twarz otoczona była ciemnymi jak heban włosami, jej puszystymi, podobnymi kolorem do oczu lokami. On zawsze wysokie czoło miał odsłonięte, ewentualnie zasłaniały je jakieś niesforne kosmyki włosów, jej nieposkromiona grzywka zawsze sięgała brwi. Przeciwieństwa się przyciągają. Dotknęła delikatnie jego dużych dłoni, oplatających jej brzuch.
-Severusie, teraz to ja powinnam powiedzieć, że coś kombinujesz.- szepnęła z uśmiechem.
Nagle jego twarz spoważniała, zacisnął szczękę i oderwał się od niej. Zgromił ją wzrokiem. Odwróciła się do niego z bojową miną.
-Mam tego dosyć. Czy musimy rozmawiać wyłącznie o dziecku, którego przecież nie chcę mieć?- warknął.
-Oczywiście, bo ty w ogóle nie pomyślałeś jak ja mogę się czuć!- odgryzła się.
-Cały czas o tym myślę! To nie znaczy, że nie mogę mieć własnego zdania w tej jednej ważnej sprawie!- syknął.
-Jesteś okropny!
-Och, a ty spostrzegawcza.- zironizował.
-Wychodzę.- rzuciła chłodno.
-Świetnie!
-Cieszę się, że jesteś z siebie zadowolony!
Trzasnęła drzwiami. Wzdrygnął się. Nie wiedział, dlaczego tak ostro zareagował. Po prostu nie chciał, żeby rozmawiali wyłącznie o tym, na przemian denerwując siebie nawzajem. Czy ona nie mogła dać sobie spokój? Tak bardzo tego potrzebowała? Schował twarz w dłoniach.
Potem szybko wyszedł do pracowni. Przywołał do siebie zaklęciem butelkę Ognistej i szklankę. Nalał sobie, wypił wszystko jednym haustem, odesłał butelkę. Poczuł się pewniej. Podwinął rękawy szaty i stanął przed kociołkiem, zastanawiając się, co najpierw. Mniej więcej pamiętał przepis na eliksir dla Mary, raz uwarzonego eliksiru nie zapominał, ale ten był wyjątkowo trudny. Gdzie się podziała ta kartka? Zbladł. To po to była w lesie.
-Amortencja!!! 

_______________________________________________
Przepraszam za moją niepoczytalność umysłową.