środa, 24 lipca 2013

Rozdział 72

Niemożliwie uparci



Gabinet Minerwy McGonagall wydawał się miłym miejscem. Choć często byli tam zapraszani uczniowie, którzy coś przeskrobali, pokój wyglądał przytulnie. Znajdowało się tam biurko, a na nim zwykle spoczywały jakieś papiery, dokumenty, listy oraz nieodłączna puszka na ciasteczka w kształcie salamander. Hermiona poszła tam z nadzieją zastania przyjaciółki i wyśmiania razem z nią zachowania Severusa. Gabinet jednak był pusty. Hermiona wiedziała, gdzie McGonagall mogła się znajdować.
Zatrzymała się przed chimerą, która nie chciała jej przepuścić. Była wściekła, wzięła głęboki oddech.
-Cytrynowe dropsy…?- spytała z nadzieją.
Chimera usunęła się jej z drogi. Kobieta z wyrazem triumfu na twarzy weszła na schody, które ruszyły powoli w górę. Zapukała w miarę grzecznie w drzwi gabinetu dyrektora. Okrągły pokój, feniks w klatce, widok na Zakazany Las – to wszystko zawsze ją urzekało.
-Przepraszam, że wam przeszkadzam.- powiedziała cicho. Nagle odwróciła się do drzwi.-Zresztą, nie powinnam wam zawracać głowy… Nieważne.
Miała zamiar wyjść, ale Minerwa złapała ją za ramię. Dumbeldore posłał jej uspokajający uśmiech. Spojrzała w oczy starszej przyjaciółce. Westchnęła przeciągle.
-Kto jak kto, Hermiono, ale ty zawsze możesz nam zawracać głowę.- rzekł Albus.
-Co się stało?- zapytała z troską Minerwa.
Hermiona pokręciła wolno głową.
-Nic.- zacisnęła dłonie w pięści.-Tylko jestem niemożliwie wkurzona.
-Wiedziałam, że nie obejdzie się bez waszej popisowej kłótni.- McGonagall westchnęła ciężko.
-Słucham?
W tej chwili do Hermiony zwrócił się Dumbeldore. Oczy błyskały mu przyjaźnie zza okularów-połówek, które były jednym z jego znaków rozpoznawczych. Hermiona nie wyobrażała go sobie bez okularów. Zapewne nawet by go bez nich nie rozpoznała.
-Minnie…- McGonagall zmroziła go wzrokiem zabójcy.-Minerwa miała na myśli to, że ognisty, męski temperament Severusa w połączeniu z twoją gryfońską wolą walki to mieszanka, która musi wybuchnąć przynajmniej kilka razy do roku.
Minerwa zakaszlała.
-Albo kilkanaście.
Hermiona zrobiła obrażoną minę. Minerwa przewróciła teatralnie oczyma i złapała ją za rękę.
-Dosyć, tak tylko powiedziałam, chodź.
Obie wyszły z gabinetu. Hermiona patrzyła przed siebie i złość powoli ustępowała poczuciu winy. Może nie powinna tak ostro reagować. On też nie powinien. W sumie, mogłaby go przeprosić i wszystko byłoby dobrze. Zeszły do lochów. Severus właśnie, wściekły wychodził ze swojego gabinetu. Minerwa zatrzymała go i bez słowa poprowadziła z powrotem. „Albus miał rację”, pomyślała. „Te sieroty same nie dadzą sobie rady”.
Postawiła ich obok siebie i spojrzała na nich. Severus zadarł dumnie podbródek. Z Hermiony, tak jak wyparowała złość, teraz wyparowało całe poczucie winy. Znowu była wściekła. Przeklęty, dumny Nietoperz.
-Dobrze. O co tym razem poszło?- zapytała zmęczonym głosem Minerwa.
-O nic.- burknęła Hermiona.-Przynajmniej dla Severusa to nie jest nic ważnego.
-To jest dla mnie niesamowicie ważne, ale skoro ty już podjęłaś za nas decyzję to nie mamy po co ze sobą rozmawiać, prawda?- jego głos ociekał jadem.
Minerwa załamała ręce. I nadal nie wiedziała, o co się pokłócili.
-To powiecie mi, o co poszło?!- coraz bardziej drażniło ją zachowanie tej dwójki.
-Niech Nietoperz ci powie.- mruknęła wściekle Hermiona.
-Nie, lepiej niech zrobi to podstępna famme fatale.- odgryzł się Severus.
-Famme fatale?- Minerwa była w takim stanie, że jej stalowe nerwy ledwo wytrzymywały.-Ile wy macie lat?! Kłócicie się jak dzieci!
-Dwadzieścia lat różnicy.- beznamiętnie rzekł Severus.
Minerwa miała ochotę usiąść przy biurku i zacząć tłuc głową w jego blat.
-I dopiero teraz jakoś specjalnie uderzył cię fakt, że Hermiona sypia z facetem dwadzieścia lat starszym?! Jakoś ci to wcześniej nie przeszkadzało.- syknęła McGonagall w stronę mężczyzny.
Snape zwęził oczy w szparki i zrobił minę jak rodowy Malfoy, któremu coś nie pasuje. Prychnął lekceważąco i jeszcze bardziej zadarł podbródek. Hermiona pokręciła głową i odsunęła się od niego ze wstrętem. Minerwa naprawdę miała ochotę rzucić na nich jakieś zaklęcie zapomnienia czy cokolwiek, ale nadal nie wiedziała o co się pokłócili.
-O co poszło?!
Hermiona spojrzała na nią.
-O dziecko.- wzruszyła ramionami.
Minerwa mało zawału nie dostała. Jakie dziecko?! Podeszła do kobiety chwiejnym, ale pewnym krokiem i położyła jej ręce na ramionach.
-Hermiono, jakie dziecko?!- potrząsnęła nią lekko.
-To, które ja chcę mieć, ale ten tutaj Mistrz Eliksirów od siedmiu boleści – nie.- rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
-Ja chcę mieć tylko święty spokój.
-I tylko to się dla ciebie liczy!- krzyknęła.
-Nie! Ty się liczysz, Amortencja się liczy i święty spokój się liczy. Tyle. Rozumiesz?- spytał chłodno.
-Phi.- odwróciła od niego wzrok.
Minerwa usiadła przy biurku i zaczęła rozmasowywać sobie skronie. Dopiero teraz zauważyła, że rękawy szaty Severusa zostały podwinięte, co wskazywało na to, że pracował. To przynajmniej tyle. Im szybciej zrobi ten eliksir dla Mary, tym szybciej odeślą ją daleko, a najlepiej do Azkabanu. Nie, do Azkabanu raczej nie…
Do pokoju wkroczyła Amortencja z niewinną miną. Oczy miała dziwnie zaczerwienione jakby przed chwilą płakała, spoglądała przed siebie smutno. Minerwa pomyślała, że talent aktorski to po ojcu odziedziczyła. Kiedy jednak zobaczyła, że Severus nagle ją zauważył i aż zakipiał złością, szybko wycofała się z pomieszczenia.
-Nie. Tak. Szybko.- szepnął chłodno Snape.
Amortencja zwiesiła smętnie głowę i wróciła.
-Jeżeli jeszcze raz zechcesz coś wykraść z mojej pracowni, to obiecuję ci, że osobiście cię poćwiartuję i zakopię w ogródku albo tak sprytnie podsunę twoje szczątki Faustowi, żeby je zjadł. A zarówno twoja matka jak i ty wiesz, że jestem. Do tego. Zdolny.- każde słowo wypowiadał wolno i wyraźnie, dobitnie i z taką dawką jadu, że spokojnie mógł się nim udusić, gdyby go nie wypluł.-Zero Hogsmeade, zero wakacji, zero eliksirów. Zero książek. Jeśli zobaczę cię w pobliżu Scorpiusa albo Albusa w te wakacje, obiecuję ci, ani ty, ani oni nie przeżyją. To i tak za mała kara, ale nie bój się, jeszcze coś wymyślę. A teraz oddasz mi grzecznie kartkę z recepturą eliksiru dla Mary. I pójdziesz się wypłakać chłopakom, póki jeszcze masz szansę się z nimi widywać. Już.- wystawił otwartą dłoń w jej stronę.
Z miną męczennicy wyjęła z kieszeni pomiętą kartkę i podała mu ją. Wskazał palcem drzwi. Przeszywając rodziców wzrokiem zasalutowała i szybko uciekła, żeby nie dostać jeszcze gorszej kary. O ile to było możliwe.
-Więc Hermiona chce mieć kolejne dziecko, a ty się nie zgadzasz, tak? O to się kłócicie?- Minerwa chciała to wszystko zrozumieć.
-Tak!- krzyknęli chórem.
Spojrzeli po sobie, prychnęli i oboje odwrócili się od siebie.
-Już nigdy więcej związków Gryfonów i Ślizgonów. Nigdy więcej.





Amortencja wróciła do pokoju wspólnego rozdrażniona i obwiniająca wszystkich wokół siebie za swoje nieszczęście, co było standardem. Każdy, komu coś się nie udaje w pierwszej chwili stara się zwalić winę za to na kogoś innego. Dopiero później uświadamia sobie swoją i wyłącznie swoją winę.
Podążyła naburmuszona do pokoju wspólnego i usiadła w zielonym fotelu przed kominkiem. Pokój powoli pustoszał, coraz więcej ludzi szło do swoich dormitoriów, rozmowy cichły, prace domowe zostały odrobione, ogień w kominkach przygasał. Podciągnęła kolana pod brodę i siedziała tak, wgapiając się w tlący się ogień, póki nie poczuła znajomej ręki na ramieniu i drugiej znajomej na drugim ramieniu. Podniosła smętnie głowę i zobaczyła blond czuprynę Scorpiusa oraz jaskrawe, zielone oczy Albusa.
Usiedli obaj na oparciach jej fotela.
-Potyczka z Mistrzem Eliksirów nieudana?- zapytał Albus.
-Wyglądałaś wiarygodnie.- dodał Scorpius.
Westchnęła.
-Może i by się udało, gdyby nie to, że domyślił się, iż wzięłam recepturę na eliksir dla Mary.- prychnęła wściekle.
-Wiesz, to było do przewidzenia.- zauważył spokojnie Scorpius.
-Mój ojciec raz uwarzonego eliksiru nie zapomina, dobrze go znam.- wpatrywała się uważnie w kominek.-Ale to rzeczywiście było bezmyślne.
Scorpius spojrzał na Albusa.
-Więc koniec z obsesją na punkcie eliksiru?
-Nigdy nie miałam obsesji.
-A ja jestem rudy.- uśmiechnął się złośliwie Scorpius.
-Dajcie mi spokój.- schowała twarz w dłoniach.-Wlepił mi taki szlaban, że się do końca Hogwartu nie pozbieram.
Albus zaśmiał się krótko.
-Córeczka tatusia się nie pozbiera? Wystarczy kilka mrugnięć, kilka sekund trzepotania rzęsami i nawet Severus Snape się złamie.- odsunął się od niej na wszelki wypadek, ponieważ rzuciła mu spojrzenie w stylu swojego ojca w złym humorze, a to wystarczało, by przestraszyć nawet brawurowego Gryfona.
-Zakazał chodzić do Hogsmeade, a przecież niedługo będzie pierwszy wypad, zakazał czytać książki…- wyliczała. Chłopcy skrytykowali ją spojrzeniem.-Zakazał eliksirów…
-I to cię tak martwi?- wtrącił się Albus.
-Zakazał się z wami spotykać.
-Jak to?!
Zdziwiła się i popatrzyła na nich. Czymże się tak przejęli? Jeszcze w te wakacje Albus czuł się podobno jak „substytut Scorpiusa”, a Scorpius za to wmawiał jej, że jest egoistką, bo widywała się tylko i wyłącznie z Albusem. Wakacje minęły im na kłótniach i włóczeniu się po okolicy Doliny Godryka. Jeżeli sami będą się włóczyć, bez niej, to chyba praktycznie nic się nie stanie, prawda?
-Normalnie, powiedział, żebym poszła się wam wypłakać, póki jeszcze mogę się z wami widywać. I obawiam się, że na tym się nie skończy. Jeżeli najdzie go natchnienie, to równie dobrze może wymyślić coś gorszego.- westchnęła.-A jedyny pośrednik jaki nam pozostał to Faust, bo on wymknie się nawet mojemu ojcu. Nawet animagiczne zdolności teraz mogą jedynie posłużyć przeciwko nam.
-Nie może być aż tak źle.
Amortencja spojrzała na Albusa. Próbował ją pocieszyć. Niestety teraz nic nie dodawało jej otuchy, nawet jego zielone oczy, nawet grzywka opadająca na oczy Scorpiusa. Odgarnęła ją delikatnie. Włosy wróciły po chwili na swoje miejsce, a Scorpius uśmiechnął się szeroko. Albus spoglądał na niego nienawistnie. Amortencja zaśmiała się. Jednak potrafili ją pocieszyć. Wstała i przeczesała palcami czarne, długie, gęste włosy.
-Może jeszcze coś wskóram?
Scorpius uśmiechnął się do niej, ale Albus wydawał się naburmuszony. Westchnęła i zmierzwiła żartobliwie jego włosy.
-Jak dzieci…- westchnęła.
Nie czekając na ich reakcję wybiegła z pokoju wspólnego. Zauważyła kilka znaczących rzeczy. Rodzice znowu się o coś pokłócili, do tego w tym uczestniczyła Minerwa McGongall, więc albo to było tak głupie, że aż śmieszne, albo bardzo ważne. I jeśli odpowiednio porozmawiałaby z ojcem może… może choć trochę darowałby jej karę. Wątpiła w to, ale zawsze można spróbować. Zapukała grzecznie do komnat ojca i weszła.
Snape pracował, to było pewne. Kilka niesfornych kosmyków włosów opadało mu na czoło, oczy miał podkrążone, minę zmęczoną. Spojrzał na córkę i prychnął pogardliwie.
-Wiem, że jesteś zły, ale może przynajmniej powiesz mi o co się znowu pokłóciliście?- usiadła w fotelu matki.
Severus przeszył ją karcącym spojrzeniem.
-Spostrzegawcza jesteś.
Zapadła cisza. Powoli miała tego dość. I to nie było sprawiedliwe. On mógł sobie wdychać zapach warzonego eliksiru, patrzeć w jego głębie, zataczające się koła, tworzące się na jego powierzchni, mógł analizować jego kolor i właściwości, obserwować składniki, a jego ręce mogły wpaść w ten cudowny mechaniczny, mimowolny trans, to odprężenie… Uważała to za niesprawiedliwe.
-Powiesz mi? Chyba powinnam wiedzieć.
-Jakoś nie przypominam sobie, by ojciec miał obowiązek informować córkę o kłótniach jakie prowadzi z jej matką.- powiedział, nie odrywając się od pracy.
-Zawsze lepiej, żebym wiedziała od ciebie niż na przykład od mamy, która zwykle koloryzuje.- odezwała się z błyskiem w oku, a po jej ustach błąkał się chytry uśmieszek.
-Twoja matka zawsze koloryzuje.- syknął.
Znowu zamilkł. Zamieszał dwa razy w prawo i dwa razy w przeciwną stronę w kociołku i westchnął ciężko. Widocznie ten eliksir mu się nie podobał. Nachylił się nad nim i dokładnie przypatrzył się jego konsystencji.
-Dobrze.- rzekł, nie patrząc na córkę.-Twoja matka chce mieć kolejne dziecko.
-A ty nie i dlatego będziesz się z nią kłócił miesiąc, by po tym miesiącu skapitulować?- spytała spokojnie.
-Jesteś bezczelna.
-Tak, zgadnij po kim to mam.
-Po matce. Zawsze była bezczelną Panną Wiem-To-Wszystko-Ale-I-Tak-Zapytam.
-Wy jesteście jacyś nienormalni!- złapała się za głowę.-Nie widziałam ludzi bardziej w sobie zakochanych od was, ale i tak każde z was będzie się upierało przy tej dumie. Ona przy gryfońskiej, ty przy ślizgońskiej.- zamilkła na chwilę.-Ciekawe która gorsza…
-Amortencja!- warknął ostrzegawczo.
-Nieważne, was naprawdę nikt do niczego nie przekona. Uparci jak… na to nawet nie ma określenia.
-Odezwała się potulna córeczka rodziców.
Podeszła do niego i zadarła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Dokładnie tak samo czarne, tak samo zimne dla obcych i tak samo głębokie. Już i tak była wysoka jak na swój wiek.
-Tylko, że w sprawie nowego dziecka to ja też mam coś do gadania, prawda?
-Naprawdę jesteśmy podobni. Ale wiesz, co mnie przeraża?- uniosła obie brwi.-To, że czasem jednak przypominasz małą Hermionę Granger.
Uśmiechnął się blado i pocałował ją w czoło.
-A od kary i tak się nie wywiniesz, więc nie masz na co liczyć.
Wyszła wściekła. A tak dobrze szło. Nie chciała wracać jeszcze do pokoju wspólnego, do dormitorium… Dobrze wiedziała, że znajdzie jakiś sposób i wakacje i tak spędzi z chłopakami, ale pewna obawa istniała. Dlatego wolała porozmawiać z matką, żeby wykorzystać w pełni szansę… I dlatego, że jeżeli oni tak będą trwać w tej kłótni, to oboje będą ją jeszcze bardziej pilnować.
Ruszyła korytarzem pod gabinet Minerwy McGongall. Nagle usłyszała miauknięcie. Pomyślała o Pani Norris, ale kiedy się  odwróciła, zobaczyła jak zwykle dumnie idącego Fausta. Wyglądał na naburmuszonego. Przystanęła i wzięła go na ręce.
-Mam nadzieję, że to nie na mnie jesteś obrażony.- podrapała go za uchem. Zamruczał cicho.
Odstawiła go na podłogę i poszła dalej. Trzymał się blisko niej, ale kiedy spostrzegł, że jego pani zamierza zapukać do gabinetu Minerwy, odsunął się, usiadł i z dumą polizał łapę.
Amortencja usłyszała pozwolenie na wejście do gabinetu. Otworzyła drzwi. Minerwa McGonagall siedziała przy biurku i zmęczonym wzrokiem patrzyła na Hermionę, która, wyraźnie była rozdrażniona. Hermiona spojrzała na córkę i próbowała się uśmiechnąć.
-Nie musisz udawać, wszystko wiem. Prawie.- Amortencja pokręciła głową na znak, że to i tak nie ważne.-Kiedy w ogóle zamierzałaś przedyskutować temat nowego dziecka?
Hermiona otworzyła usta, ale nic nie powiedziała.
-Chyba mam jakiś głos w tej sprawie?
-Właśnie?- McGonagall spojrzała wymownie na Hermionę.
Hermiona przeczesała nerwowym ruchem włosy.
-Jeszcze o tym nie myślałam. Najpierw trzeba przekonać ojca.- odchrząknęła.-Zgadzasz się?
-Bylebyście się nie kłócili, bo mam tego dosyć.
Minerwa ochoczo przytaknęła Amortencji skinieniem głowy.
-Wiesz, że to nie takie proste z charakterem twojego ojca, on…
-Oboje jesteście niemożliwie uparci.- podeszła do niej i szybko pocałowała ją w policzek.
I wyszła.
Hermiona spojrzała na Minerwę. Kobieta wyglądała tak jakby popierała Amortencję. Potwierdziła to skinieniem głowy i westchnieniem.
-Niemożliwie…- westchnęła ciężko po raz drugi.
-Ale…- jęknęła Hermiona.-Może… - zaczerwieniła się aż po same koniuszki uszu.-Może ja już go nie pociągam?
Głowa Minerwy opadła bezwładnie na biurko. Tiara czarodziejska jej spadła, ale było jej wszystko jedno. Miała tych dwoje i ich kłótni dosyć po prostu. Podniosła ostrożnie głowę i zaczęła rozmasowywać sobie skronie.
-Ja naprawdę już zarówno z tobą jak i z nim nie wytrzymam. Ty powiesz, że już go nie pociągasz, on zaraz przyjdzie i się wyżali, że może nie jesteś z nim szczęśliwa, może jeszcze wrócimy do waszej relacji sprzed Drugiej Bitwy, co?- zironizowała.-Wiesz jaki on jest, uparty, jeżeli ktoś ma absolutną rację, przyzna mu ją, ale wystarczy jeden mały szczegół, kruczek, a zapewniam się, że będzie przekonywał do swojego zdania i nie ustąpi. Nie wiem po co ci to mówię, skoro znasz go lepiej ode mnie. A co do twoich wątpliwości, to wiesz, on to najchętniej zamknąłby cię w tych lochach i nie wypuszczał przez dwa tygodnie, żeby mieć cię tylko dla siebie. Więc nie gadaj bzdur, bo Severus nie jest typem faceta, który zmienia kobiety jak rękawiczki.
Wzięła głęboki oddech, a jej głowa znowu opadła na biurko.
-Naprawdę tak myślisz?
-Mhm.- wymruczała przytakująco, nie podnosząc głowy.-Ale nie mam zamiaru przekonywać go do twojego zdania, bo to wasza sprawa.
Hermiona westchnęła.

      
 __________________________________________

Coś nam się przedłuża ten rok w Hogwarcie… Po pierwsze: nadal obstawiam przy braku Snapeiątek. Po drugie: nie nudzi się Wam to?

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 71

Durna hogwarcko-patologiczna miłość




W Hogwarcie rozpętała się prawdziwa burza śnieżna. Śnieg sypał nieustannie, a towarzyszący mu wiatr (czasem i deszcz) powodował, że nie wszystkie sowy wracały zdrowe z pocztą. Niektóre od razu lądowały u Hagrida, który starał się jakoś je wszystkie wyleczyć. Faustowi nie podobała się ta pogoda.
Wszystko jakoś dziwnie się układało. Minnie okupowała gabinet Dropsa, przez co nie mógł się tam nawet pokazywać, niestety. Była nieugięta i jej twarde zasady bardzo mu przeszkadzały. Jak się chce wyżyć na kimś, to niech się wyżywa na uczniach, nie na biednym kocie. Pufek postanowiła przybrać smętny wyraz twarzy i chodzić tak bez przerwy, niby bez celu. Wiadomo było jednak, przynajmniej dla niego, że chciała coś wskórać, jakoś wpłynąć na decyzję w jakiejś tam sprawie u Kruka, którego z niewiadomych powodów nazwała Nietoperzem. Dziwny pomysł.
Jego pani nie miała dla niego czasu, znowu. Od afery z wilkołakiem cały czas spędzała na zastanawianiu się jak uniknąć kary za okłamywanie rodziców i wagary. Nadal też myślała nad tym durnym eliksirem. Jak dla niego to było bezsensowne, co ona niby chciała tym udowodnić? Wolał się nie zastanawiać. W końcu w jej żyłach płynęła krew zarówno nadpobudliwej Gryfonki jak i rodowego Ślizgona. Do tego oboje uczestniczyli w hogwarckiej patologii. Rzeczywiście, po ich córce można się było tego spodziewać.
Kot błąkał się bez celu po szkole, ale stwierdził, że jest za zimno. Zszedł do lochów. Tak, tutaj to będzie zdecydowanie cieplej! Na pewno. Zwinnie przeszedł korytarzem i zatrzymał się przed mosiężnymi drzwiami, prowadzącymi do komnat Snape’ów. Przez dłuższą chwilę siedział przed drzwiami, potem nagle skoczył ku klamce i zawiesił się na niej. Klamka ustąpiła i drzwi uchyliły się delikatnie. Kot z zadowoloną miną wszedł do gabinetu.
Ze znudzeniem i dystyngowaniem godnym czarnego kota rozejrzał się. Pufek tłumaczyła coś Krukowi. Ten odwracał wzrok i kręcił głową. Faust zaciekawiony przysiadł na dywanie przed kominkiem i patrzył. Pufek skończyła mówić.
-Nie, Hermiono, ile razy mam ci powtarzać? Nie namówisz mnie, nie ma mowy.- powiedział ponuro Kruk.
Faust patrzył na niego i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mimo twardych zaprzeczeń, Kruk raczej skłaniał się do zgody, cokolwiek by to nie było. Co też Pufek znowu wymyśliła?
-Sev, proszę!- jęknęła.-Dlaczego nie chcesz się zgodzić?
Westchnął.
-Czy tobie trzeba tłumaczyć to za każdym razem? Inaczej nie dociera, co?- prychnął.
-Przestań ze mnie kpić.- rzekła ostro.-Severus…- jej głos złagodniał.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Pogłaskał ją po włosach. Faust spojrzał na nią z zazdrością. Pewnie, ją to głaska, ale na niego nie ma czasu. Oczywiście Pufek jest ważniejsza od tępego kota, który kilka razy ocalił jego córkę.
-Podstępna famme fatale, to nic ci nie da.- uśmiechnął się złośliwie.-Zrozum, ja nie przeżyję kolejnego dziecka, które choć w małym stopniu będzie podobne do Amortencji. Albo do ciebie. Po prostu mam dość kłopotów z jedną córką. I z tobą do kompletu.
Famme fatale? To jakiś nowy pseudonim? Jak on, biedny kot miał za nimi nadążyć? Jeszcze miesiąc temu była Pufkiem, teraz Famme Fatale, co potem? Dobrze. Nie ma sprawy. Niewyżyta Famme Fatale chciała kolejne dziecko. Ale to znaczy… Że może ktoś nareszcie miałby czas go głaskać! Podszedł do Kruka i otarł się delikatnie o jego nogi. Zgódź się, no, zgódź. Famme Fatale, Pufek czy jak ona tam się nazywała spojrzała na niego zdziwiona i chyba nareszcie zrozumiała o co mu chodzi.
-Widzisz? Nawet Faust tego chce.- szepnęła z nadzieją.
-Faust nie ma nic do gadania. Hermiono, daj mi spokój, muszę w końcu wziąć się za eliksir dla Mary.
-Och, on nie ma nic do gadania?! Mary. Więc stawiasz ją wyżej ode mnie?
Jak to?! Co za dyskryminacja! Kot prychnął wściekle. Kruk uklęknął i podrapał go za uchem. No, no tak, ale jak się stawiać, kiedy głaszczą cię takie długie, zwinne palce jak palce Kruka? Zamruczał z przyjemnością.
Famme Fatale, nie, no, niech Kruk wymyśli jej jakiś krótszy pseudonim… Famme Fatale prychnęła ze złością jak rozwścieczona kotka i odwróciła się na pięcie. A, idź sobie, idź… Tymczasem kot poczuł, że długie palce odrywają się od jego sierści. Miauknął głośno. Kruk ostatni raz podrapał go za uchem i wstał. Z westchnieniem podążył za Famme Fatale.
-Przepraszam, Faust, ale muszę uspokoić swoją przeklętą famme fatale.- mruknął. Faust pokręcił głową i miauknął znowu w proteście.-Przykro mi, zrozum moją sytuację, jeżeli teraz nie powiem jej, że jeszcze się zastanowię, będę musiał spać najbliżej na kanapie w salonie.- odwrócił się w stronę zamkniętych drzwi, za którymi zniknęła Famme Fatale.-A najdalej gdzieś w okolicach chatki Hagrida. Albo Durmstrangu. Jeżeli się wkurzy.
Faust pokiwał ze zrozumieniem głową. Tylko dlaczego taki wysoki, przewyższający przynajmniej o głowę tę kobietę, Kruk, dlaczego taki potężny czarodziej, a nawet czarnoksiężnik, dlaczego tak zdolny Mistrz Eliksirów martwił się o zdanie swojej żony? Ach, durna, hogwarcko-patologiczna miłość.




Prawdą było, że Minerwa często przebywała w gabinecie u Dumbeldore’a. Nie wpuszczała tam Fausta, bo źle wpływał na dyrektora. Jeden meloman dropsów, to jeszcze świat jest w stanie wytrzymać, ale dwóch, do tego jeden Snape (co prawda kot, ale jednak Snape), tego już nikt by nie wytrzymał. Poza tym, sprawiało jej jakąś dziką radość patrzenie, jak czarny kot prycha wściekle, a jego niebieskie oko błyska złowieszczo.
Tak, Dumbeldore, mimo, iż był największym czarodziejem na świecie, nie był całkowicie normalny i miał swoje dziwactwa. A kot, który polubił cytrynowe dropsy, to coś tak zaskakującego, że nie mógł się oprzeć przebywania w jego towarzystwie. Minerwa dobrze wiedziała, że Faust pozostawał niesamowicie wierny swojej pani, która przecież jako animag mogła z nim rozmawiać. Lepiej było nie wpuszczać szpiega do gabinetu dyrektora. Trzeba było jednak przyznać, że kot Amortencji jak i ona sama odznaczał się niezwykłą inteligencją i sprytem. Krótko, mówiąc: Ślizgon jakich mało.
-Kto teraz pilnuje Mary?- Minerwa usłyszała pytanie Dumbeldore’a.
Nadchodził wieczór. Za oknami okrągłego pokoju, urzekającego pięknem sypał śnieg, niemal zasłaniając widok Zakazanego Lasu. W kominku jarzył się ogień, Fawkes był zaledwie pisklęciem, niedawno na nowo odrodził się z popiołów. Dumbeldore siedział przy biurku. Minerwa usadowiła się w fotelu przed biurkiem i spojrzała uważnie w bladoniebieskie oczy mężczyzny.
-Flitwick.- powiedziała beznamiętnie.-Mam jej serdecznie dość.
Dumbeldore uśmiechnął się dobrotliwie, jak to miał w zwyczaju. Może to i dobrze, że tak potężny mag skrywał się za maską staruszka rozdającego dropsy?
-Zaczynasz mówić jak nasza droga Hermiona.- rzekł dyrektor.-Wiesz w ogóle co u nich?
-Jesteśmy ich przyjaciółmi, ale może rzeczywiście za bardzo interesujemy się ich życiem?- zagryzła delikatnie dolną wargę. Poprawiła okulary na nosie.-To musi dziwnie wyglądać, nie rozmawiamy praktycznie o niczym innym, tylko o nich.
-To są takie, przepraszam, kochana Minerwo, sieroty, że trzeba ich było pilnować odkąd Hermiona wyznała mu miłość. Pamiętasz? Tydzień albo nawet dwa gryzł się z myślą, że może robi to wszystko z litości, a kiedy w końcu zdołaliśmy ich przekonać do tego, że są dla siebie stworzeni nie odzywali się do siebie kolejny tydzień.
Zaśmiała się.
-W końcu bez siebie nie wytrzymali.- pokręciła głową ze śmiechem.-Kiedy pojawiła się Amortencja byli jak nie oni. Żadnych kłótni, cisza, spokój, a Sev chodził szczęśliwy jak wariat.
-Potem wrócili do normalnego trybu życia i spokój się skończył.
-Tak. Ale…
-Jak, według Severusa, największa plotkara Hogwartu może nie mieszać się w sprawy swoich najlepszych przyjaciół?- dotknął lekko jej dłoni.
-Teraz to ty zachowujesz się jak Severus.- prychnęła wściekle.
-Więc jesteśmy siebie warci.
Zachichotała. Wyjrzała przez okno. Widoczność się nie zmieniła. Nadal śnieg zasłaniał wszystko. Przeniosła wzrok na niego.
-Stary dureń.
-Zaczynam rozumieć, dlaczego Severus z Hermioną lubią się nawzajem obrażać.
Parsknęli oboje śmiechem. W końcu Minerwa uspokoiła się. Sięgnęła po jakiś dokument, leżący na biurku.
-A jak tam sprawy Hogwartu?- spytała.
-Jak tam nasze sprawy?
Odłożyła pergamin i znowu spojrzała w te niebieskie oczy. Miała wrażenie, że w nich tonie. Nie myśleli nawet o ślubie od dłuższego czasu. Za dużo było innych spraw na głowie. Minerwa uśmiechnęła się do niego.
-Jak to jak? Czekam na pierścionek.- zarumieniła się.
Dumbeldore uśmiechnął się, uspokojony.


Hermiona usiadła na łóżku i wzięła książkę z szafki obok. Nawet nie przeczytała tytułu tomu, zaczęła czytać, żeby uwolnić się od złych myśli. Nie, nie może dać wygrać Severusowi. Ze złością odłożyła książkę i wstała. Weszła do łazienki i spojrzała w lustro, na swoje odbicie. Nie lubiła siebie i nie lubiła swojej urody. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Z westchnieniem wzięła szczotkę i bez specjalnego zaangażowania przeczesała swoje splątane loki.
Tak jak się tego spodziewała, otoczyły ją ramiona Severusa, a w lustrze pojawiła się i jego twarz. Naprawdę byli tak różni? Przyjrzała się bliżej tym odbiciom, ich odbiciom i nie mogła uwierzyć. Który już raz uświadamiała sobie, że pod względem wyglądu różnili się jak kot z psem, a może bardziej? On, blady, z niezdrową cerą, ona rumiana, z rumieńcami, on o czarnych tęczówkach, nieprzeniknionych tunelach, ona o wielkich, ufnych, brązowych oczach, jego twarz otoczona była ciemnymi jak heban włosami, jej puszystymi, podobnymi kolorem do oczu lokami. On zawsze wysokie czoło miał odsłonięte, ewentualnie zasłaniały je jakieś niesforne kosmyki włosów, jej nieposkromiona grzywka zawsze sięgała brwi. Przeciwieństwa się przyciągają. Dotknęła delikatnie jego dużych dłoni, oplatających jej brzuch.
-Severusie, teraz to ja powinnam powiedzieć, że coś kombinujesz.- szepnęła z uśmiechem.
Nagle jego twarz spoważniała, zacisnął szczękę i oderwał się od niej. Zgromił ją wzrokiem. Odwróciła się do niego z bojową miną.
-Mam tego dosyć. Czy musimy rozmawiać wyłącznie o dziecku, którego przecież nie chcę mieć?- warknął.
-Oczywiście, bo ty w ogóle nie pomyślałeś jak ja mogę się czuć!- odgryzła się.
-Cały czas o tym myślę! To nie znaczy, że nie mogę mieć własnego zdania w tej jednej ważnej sprawie!- syknął.
-Jesteś okropny!
-Och, a ty spostrzegawcza.- zironizował.
-Wychodzę.- rzuciła chłodno.
-Świetnie!
-Cieszę się, że jesteś z siebie zadowolony!
Trzasnęła drzwiami. Wzdrygnął się. Nie wiedział, dlaczego tak ostro zareagował. Po prostu nie chciał, żeby rozmawiali wyłącznie o tym, na przemian denerwując siebie nawzajem. Czy ona nie mogła dać sobie spokój? Tak bardzo tego potrzebowała? Schował twarz w dłoniach.
Potem szybko wyszedł do pracowni. Przywołał do siebie zaklęciem butelkę Ognistej i szklankę. Nalał sobie, wypił wszystko jednym haustem, odesłał butelkę. Poczuł się pewniej. Podwinął rękawy szaty i stanął przed kociołkiem, zastanawiając się, co najpierw. Mniej więcej pamiętał przepis na eliksir dla Mary, raz uwarzonego eliksiru nie zapominał, ale ten był wyjątkowo trudny. Gdzie się podziała ta kartka? Zbladł. To po to była w lesie.
-Amortencja!!! 

_______________________________________________
Przepraszam za moją niepoczytalność umysłową.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Rozdział 70

Femme Fatale

 
Severus nie odwzajemnił uścisku. Nawet o tym nie myślał. Zerknął w stronę Hermiony, zaniepokojony. Jeżeli znowu będzie na niego obrażona tylko i wyłącznie z powodu Mary, on osobiście blondynkę zabije. I to z zimną krwią. Szczególnie, że ostatnio z Hermioną nie spędzali za dużo czasu razem. Zdziwiła go reakcja żony. Stała obok Minerwy i trzymała ją za rękę. Była spokojna, a kiedy zauważyła jego spojrzenie, uśmiechnęła się blado i pokręciła głową, mówiąc tym samym, że nie obchodzi ją już Mary. Co ona kombinowała? Niemożliwe, że naprawdę zareagowała na to tak jak zareagowała. To do niej nie pasowało. Nigdy nie musiała być zazdrosna, w końcu wyszła za niejakiego Nietoperza z Lochów, ale kiedy zdarzały się takie chwile, można by ją porównać do wściekłej kotki. Trzeba to sprawdzić.
Spróbował się jakoś wyswobodzić z uścisku kobiety, ale starał się zachować łagodny wyraz twarzy. Jeszcze im tu tylko brakowało rozwścieczonego wilkołaka. Uważnie przyjrzał się twarzy Mary. Jak już wiele razy było wspominane, nie była szpetna, raczej wręcz przeciwnie. W jej oczach pozostawał jakiś nieokiełznany głód. Wzdrygnął się mimowolnie. Był tylko mężczyzną i im dłużej patrzył w te oczy, tym bardziej mu się podobały.
Od zawsze była dziwna. I zawsze szwendała się z Lily. Mimo, że mogłaby mieć praktycznie każdego chłopaka z otoczenia Jamesa, Syriusza, Lupina i Lily, patrzyła na niego. Dlaczego? Nie miał pojęcia, ale jako, że był Ślizgonem wykorzystał okazję. Pokłócił się z Lily, a Mary była jego jedynym pośrednikiem w tej relacji. Nigdy nic do niej nie czuł, ale nigdy też nic nie obiecywał. Zawsze starał się szanować kobiety, dobrze wiedział jak łatwo je zranić i jak bardzo potrafią być pamiętliwe. Mary także starał się zbytnio nie ranić. Ona najwidoczniej po latach ubzdurała sobie, że biedny Sev czuje się samotnie w lochach, ucząc tępaków. Ale kto mógłby się spodziewać, że Mistrz Eliksirów zyska młodą, ładną żonę i córkę?
Odwrócił szybko wzrok od blondynki i zerknął na Hermionę. Całkowicie się różniły. Hermiona nigdy nie była idealna. Jej włosy… Jej włosy zawsze pozostawały w nieładzie, poskręcane w loki, puszyste. Oczy były duże, a biła od nich ufność godna ufności dziecka. Policzki zawsze miała zarumienione. Była naturalna, była piękna, nawet z blizną, która przebiegała przez praktycznie całą jej twarz. Popatrzył jeszcze raz na Mary. Widok blondynki nie wywoływał u niego uczuć, które wzbudzała w nim Hermiona. A pożądanie, które pojawiało się wraz ze spojrzeniem w niebieskie oczy było płonne i sztuczne.
Nagle coś poruszyło się za nimi. Tak jak nagle stał się spokojny, teraz wstąpiła w niego taka złość jaką jest w stanie wykrzesać jedynie kilkoro ludzi na raz. Niedaleko stała Amortencja, Scorpius i Albus. Dziewczyna chyba już całkowicie otrząsnęła się i patrzyła poirytowana na Scorpiusa. Albus miał widocznie wszystkiego dość i ze zmęczoną miną masował sobie skronie.
-Mary, nie zmienisz się już, prawda?- spytał Severus drżącym z powodu gniewu głosem.
-Poproś.
Wziął głęboki oddech.
-Proszę, zrób to dla mnie.- rzekł z trudem.
Skinęła głową z niewinnym uśmiechem i znów położyła swoją głowę na jego piersi. Skrzywił się.
Hermiona wyciągnęła różdżkę i wycelowała w blondynkę.
-Imperio.- szepnęła.
Zaklęcie trafiło w kobietę, która przez chwilę opierała się mu. Potem jej oczy wypełniła pustka, oderwała się od Severusa i wyprostowała się, patrząc przed siebie, a w tym przypadku na Hermionę i Minerwę. Minerwa wyszeptała coś w stronę młodszej czarownicy. Hermiona skinęła głową i ponownie machnęła różdżką. Mary wyciągnęła rękę i mocno uderzyła się w twarz. Kobiety nie mogły powstrzymać drwiącego uśmiechu. Potem jednak Hermiona spoważniała. Severus kipiał złością i zbliżał się do trójki uczniów.
Amortencja odwróciła się tyłem do Scorpiusa. Nie wydawała się przejęta sytuacją. Albus westchnął przeciągle. Severus zbliżył się do niej.
-Chyba zbytnio się nie przejmujesz, co?- warknął przez zaciśnięte zęby.-Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego co zrobiłaś, co mogło się stać?! Twoją matkę dopadł Lupin, który był do niej jako człowiek w miarę przyjaźnie nastawiony, a i tak gdybym wtedy nie przyszedł na czas, na bliźnie by się nie skończyło! Po co ty w ogóle poszłaś do lasu w trakcie lekcji?! Do Zakazanego Lasu! Rozumiesz tę nazwę czy mam przeliterować?- prychnął zniecierpliwiony.-Myślałem, że jesteś inteligentna, myślałem, że zachowasz choć szczyptę rozsądku! O CZYM TY W OGÓLE MYŚLAŁAŚ?! A tak właściwie kiedy zamierzałaś nam powiedzieć o a n i m a g i c z n y c h zdolnościach?!!!- przerwał na chwilę i wziął głęboki oddech.-Chyba nie myślałaś.- stwierdził gorzko i czekał w spokoju na jej reakcję.
Amortencja w czasie jego przemowy zmieniała wyraz twarzy. Raz marszczyła czoło, raz znowu dolna warga drżała jej, potem znów przybierała kamienny wyraz twarzy. Jakby walczyła ze sobą. W końcu po jej policzku spłynęła łza, czarne oczy wbrew jej postanowieniu wypełniły się łzami. Wstrząsnął nią szloch. Nie mogła go powstrzymać. Zdanie jej ojca – to było coś na czym zależało jej naprawdę bardzo mocno.
-Przepraszam.- szepnęła.-Byłam głupia, wiem. Prze… przepraszam.- znowu zaszlochała, a kosmyki jej czarnych włosów, przylgnęły do jej policzków, sklejone łzami.-Przepraszam.
Hermiona patrzyła na to z niepokojem.
Severus spojrzał na córkę. I widział w niej siebie, kulącego się przed własnym ojcem. Już nie zaciskał warg w geście złości, jego wzrok złagodniał. Nie chciał, żeby Amortencja tak się czuła. Och, robił się strasznie sentymentalny.
Podszedł do niej i przytulił ją do siebie delikatnie. Pocałował ją w czubek głowy, a potem odsunął się szybko. Miał być surowy. Tym razem stopień córeczki tatusia nic jej nie da.
Amortencja spuściła głowę, a kurtyna czarnych włosów zakryła jej twarz. Severus odszedł do Hermiony i dotknął delikatnie jej dłoni. Oparł podbródek na jej głowie.
-Hej.- ujęła jego twarz w obie dłonie i zmusiła by na nią spojrzał.-Dobrze zrobiłeś, Nietoperzu.
Faust popatrzył na nią jak na wariatkę.
Amortencja rzucała mściwe spojrzenia w stronę Scorpiusa.
-Nie radziłbym się dłużej na niego złościć. W końcu zamiast słuchać na transmutacji bazgrał twój portret.- odezwał się cicho Severus.
Amortencja zerknęła w stronę blondyna. Na jego policzkach pojawił się rumieniec. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie.
-Ale to nie znaczy, że kara was ominie.- zauważył Severus.
 
 
Przez całą drogę milczeli. Tylko Hermiona wspomniała coś o jakimś ślubie, ale zwróciła się wtedy do McGonagall. Amortencja nie mogła się pozbyć wrażenia, że przecież Scorpius równocześnie mógł rysować Rose. Albo w ogóle nic szczególnego nie rysować. W każdym razie nie miała najlepszych przeczuć. Nawet nie patrzyła na blondyna. Ogólnie czuła się strasznie. Łzy zastygły jej na policzkach, oczy piekły, wiedziała, że ojciec szykuje dla niej jakąś straszliwą karę. I nie miała pojęcia czego się po nim spodziewać.
Kiedy wrócili do zamku, od razu poszła do pokoju wspólnego Slytherinu, a chłopcy podążyli za nią. Pomieszczenie miało niskie sklepienie, zielone światło nadawało mu charakteru i magii, a fotele, sofy i szezlongi, choć nie wyglądały, były naprawdę wygodne. W kominku płonął ogień. Amortencja przeszła się kilka razy po pokoju, a potem zmęczona chwyciła się za głowę i rozmasowała skronie. Zwróciła się do Scorpiusa.
-Naprawdę mnie rysowałeś?- zapytała, podchodząc bliżej.
Skinął głową.
-Dlaczego?
-Tencja, tęskniłem za tobą, obaj tęskniliśmy.- uśmiechnął się blado.
-Nie nazywaj mnie Tencją, proszę.- syknęła.-Dobrze wiesz, że to mnie wkurza.
-I o to chodzi.
Posłali sobie z Albusem szelmowskie uśmieszki. Pokręciła ze śmiechem głową.
-Obaj jesteście nieznośni!
Rzuciła się im obu na szyję. Przytulili ją z ulgą. Odsunęła się i każdego z nich ucałowała w policzek. Obaj spłonęli rumieńcem. Zachichotała.
-Dobrze. Teraz muszę wymyślić coś, żeby ojca przebłagać.
Poszła do dormitorium. Scorpius dotknął swojego policzka. Uśmiechnął się delikatnie, zdając sobie sprawę, że Amortencja właśnie go pocałowała. Albusowi oczy się świeciły. Spojrzeli na siebie z lekką zazdrością.
 
 
Hermiona rzeczywiście coś kombinowała. Oboje z Severusem odstawili Mary do Skrzydła Szpitalnego i założyli na drzwi, za którymi blondynka miała przebywać, specjalne zaklęcia. Potem wrócili do lochów. Po tym pełnym wrażeń dniu zimna atmosfera lochów była ukojeniem. Hermiona opadła na fotel przy kominku, który w tej chwili wydał jej się tak wygodny jak ramiona Severusa. Nie. Jednak nie. Nic nie było tak wygodne jak ramiona Severusa. Po tym stwierdzeniu wstała z fotela i usadowiła się na kolanach męża. Nie miał nic przeciwko.
Przez chwilę myślała, że zaśnie i to byłoby najlepsze, bo mogłaby przez chwilę zapomnieć o tym wszystkim. Potem jednak ocknęła się z szaloną, ale w miarę realną do zrealizowania. Myślała o tym, kiedy kiwała ze zrozumieniem głową, a tak naprawdę miała ochotę rozszarpać Mary i pomyślała o tym teraz. Złożyła słodki pocałunek na szyi Severusa i uśmiechnęła się chytrze.
-Sev…- zamruczała tuż przy jego uchu.
-Tak?
Spojrzała prosto w jego czarne oczy. Przesunęła delikatnie paznokciem po jego policzku. Następnie jej dłoń powędrowała do pierwszego guzika jego szaty i odpięła go szybko. Złapał ją brutalnie za rękę i uniósł wysoko prawą brew, jak to miał w zwyczaju.
-Co ty kombinujesz?- zapytał spokojnie.
Pokręciła z uroczym uśmiechem głową, przymknęła oczy i złożyła na jego ustach zachłanny, niemal niepodobny do niej pocałunek. Zawsze, zawsze wydawała mu się niewinna, urocza, słodka. Nigdy nie zachowywała się t a k. Jej pocałunki zawsze były ciepłe i delikatne, nawet kiedy ją ponosiło.
-Nic, Severusie.- znów zbliżyła się do jego ucha i tym razem zagryzła delikatnie jego płatek.-Pomyślałam tylko…- mówiła, nie przestając całować jego szyi. Odgarnął delikatnie jej włosy.-Pomyślałam, że może… gdybyś się zgodził oczywiście, może moglibyśmy…- znowu wpiła się w jego usta.-Mieć drugie dziecko.
Ach. Tak, o to jej chodziło. I szło jej całkiem dobrze w tym przekonywaniu. Do czasu.
Severus odsunął ją od siebie.
-I co, próbujesz mnie uwieść?- zaśmiał się krótko.
Zrobiła obrażoną minę.
-Phi, raczej przekonać.
Uniósł w geście zdziwienia obie brwi.
-Przekonać? No, proszę, proszę, z jednej strony święta Gryfonka, z drugiej żmija.- stwierdził gorzko.
-Żmija?! Nie przesadzaj. Dlaczego nie?
-Hermiono, zastanów się. Amortencji zostały jeszcze cztery lata nauki w Hogwarcie. Potem jak przypuszczam wyprowadzi się gdzieś z kimś tam, może nawet ze Scorpiusem, patrząc na ich burzliwe, podobne do naszych relacje. No, chyba, że w końcu wszyscy przez nią zginiemy. Z nowym dzieckiem zacznie się od nowa. Ja tego nie przeżyję. Hogwart tego nie przeżyje. Dumbeldore tego nie przeżyje. Ministerstwo tego nie przeżyje. Zrozum, nasze geny w połączeniu ze sobą dają jakiś magnez na kłopoty. Poza tym, mamy teraz o wiele za dużo na głowie. Trzeba wymyślić jakąś karę Amortencji, przygotować eliksir dla Mary, och, no i zostaje jeszcze Potter.- westchnął.
Zsunął ją ze swoich kolan i wstał z fotela. Widząc jej smutną minę, uśmiechnął się delikatnie i pocałował ją czule w czubek głowy.
-Nie ma mowy. Podstępna femme fatale się znalazła.
-Przestań!
-I tak nie ma mowy.
„I tak się w końcu złamie…”, pomyślała ze złością.
 
______________________________________________________
Co wy macie z tymi Snapeiątkami? Żadnych Snapeiątek, Sev się nie zgadza :') Wyszedł ten rozdział jaki wyszedł, jak zawsze zresztą. Szczególnie jak się go pisze nad ranem xD