środa, 5 czerwca 2013

Rozdział 66

Zapach tanich perfum i psa


Severus rozejrzał się niespokojnie. Faust i Amortencja zniknęli. Przed nim stała jedynie Hermiona, zwykła, piękna Hermiona o burzy brązowych włosów i wielkich ufnych oczach. Jego córka już taka była, taka jak on, nienawidziła kiedy ktoś nią rządził. 
-Zostaw ją, za chwilę zaczynają się lekcje, pewnie poszła na transmutację.- powiedziała Hermiona.
Westchnął cicho, przechylił lekko głowę jak zaciekawiony czymś kot i uśmiechnął się delikatnie, patrząc na żonę. Odwzajemniła uśmiech, ale jakoś dziwnie. 
-Przestaniesz się w końcu wszystkim martwić?- burknął niecierpliwie.
Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Ujął jedną jej dłoń i oboje usiedli na puszystym dywanie przed kominkiem. Zawsze śmieszyło ją takie jego zachowanie. Nigdy nie pomyślałaby, że Severus Snape może w jednej chwili stać się taki dziwnie potulny i spokojny. Machnął różdżką i zapalił ogień w kominku. Płomienie oświetliły jego twarz i odbiły się w jego czarnych oczach.
Nachylił się do niej z poważną miną.
-Czy ty naprawdę jesteś taka tępa czy tylko głucha?- spytał spokojnie.
Poczuła się jak w szkole. Tego, że rzucali się sobie do gardeł przy każdej możliwej okazji, w czasach szkolnych, nie dało się po prostu zapomnieć. Poza tym, gdyby nie byli aż tak zagorzałymi swoimi przeciwnikami, Severus nie pocałowałby jej wtedy, nic by nie zrobił. I co? Wyszłaby za Rona? To była smutna wizja. 
Nic nie odpowiedziała na jego docinki.
-Ile razy, powiedz, ile mam ci powtarzać, że Lily przy tobie nie znaczy nic? Jest tylko głupim wspomnieniem.- naprawdę denerwowało go to, że musiał jej to ciągle powtarzać. 
-Nie jestem tępa, ani głucha, ale wiem, że ty...
-Co?- przerwał jej ostro.-Nie wiesz, nic nie wiesz.- westchnął ciężko i milczał dłuższą chwilę.-Zawsze, zawsze uważałem, że "kocham cię", to tylko puste słowa, pusta, durna obietnica.
Patrzyła na niego wyczekująco.
-Ale?- zapytała.
Podniósł głowę i czarne oczy spotkały się z brązowymi.
-Ale jeśli koniecznie chcesz, mogę to powtarzać codziennie.
Rozpromieniła się. Jedno wiedziała: nienawidził tego mówić i dlatego uznała tę propozycję za najlepszy dowód miłości. Podejrzewała, że wstręt do tych słów wziął się z trudnego dzieciństwa i okropnych rodziców albo po prostu prosto ze znajomości z Lily. Zarzuciła mu ręce na szyję i mocno się do niego przytuliła. Co z tego, że małżeństwo z nim przyniosło jej więcej kłopotów niż z kimkolwiek innym, co z tego, że ich córka ściąga na siebie tyle problemów? Z nim mogłaby iść na koniec świata, z nim mogłaby umrzeć, jeśli byłaby taka potrzeba. 
Wtuliła głowę w jego czarne włosy i uśmiechnęła się sama do siebie. Nic nie mogła poradzić na to, że mając kogoś takiego jak Severus, była zazdrosna, gdy chociaż jednym słowem wspominał o Lily. Odsunął ją od siebie delikatnie i swoim zwyczajem zaczął całować lekko jej szyję. Westchnęła z błogim uśmiechem, ale zaraz potem pomyślała o Minewrze i Harrym. Jak na zawołanie drzwi się otworzyły i wszedł mężczyzna o zielonych oczach matki.
Severus gwałtownie podniósł się i spojrzał na niego jakby chciał powiedzieć: "Zabiję, zabiję, zabiję, zakopię gdzieś pod chatką tego przeklętego Hagrida albo dam do zjedzenia jego brytanowi, ewentualnie Faust być może przestanie unosić się dumą i też się skusi..."
-Severus, muszę z tobą porozmawiać...
Nie dał mu skończyć.
-Nie obchodzi mnie to. Miałeś okazję porozmawiać ze mną rano, ale uciekłeś od rozmowy jak pies z podkulonym ogonem. Teraz się wynoś.- syknął wściekły.
-Ale, Severusie... To ważna sprawa.
-Mam głęboko gdzieś twoje ważne sprawy. Hermiona jest ważniejsza od tego wszystkiego.
-Ale, Severusie.- jęknął Harry.
-Jeżeli ta ważna sprawa nie dotyczy mojej rodziny, odejdź i radzę ci iść szybko.
Harry nie ruszył się z miejsca. Severus wymownie przewrócił oczami i z chłodną furią wymierzył w niego różdżkę. Hermiona podbiegła do nich i spojrzała surowo na męża. 
-Sev, nie możesz tak po prostu rzucić w niego jakimś zaklęciem.- powiedziała łagodnie. 
-Ja nie widzę innego wyjścia.- mruknął spokojnie.
Stali tak i kłócili się jeszcze przez chwilę, póki nie weszła Minerwa McGonagall. Teraz Severus naprawdę się wściekł. O ile pamiętał, nie otwierał w swoich komnatach jakiegoś ośrodka dla umysłowo chorych Gryfonów.
-Czy to jakieś schronisko dla bezdomnych Gryfonów?!- krzyknął głośno.
Wszyscy uspokoili się i spojrzeli na Minerwę. 
-Nie chciałabym cię martwić, Severusie, ale Amortencji nie było na transmutacji.- powiedziała profesor ponuro.
-Mary nie ma.
Severus zmroził wzrokiem Harry'ego.


Amortencja nie miała zamiaru nigdzie wracać. Wracać gdzie właściwie? Do klasy transmutacji, tam gdzie Scorpius siedziałby obrażony, patrząc przed siebie, a Albus starałby się ją pocieszyć? Gdzie McGonagall zatrzymałaby ją po lekcji i udzieliła rady typu: "jak obchodzić się ze Ślizgonami"? O, nie. Miała tego dość. Uwielbiała Hogwart i nigdy nie myślała, że będzie się chciała od tego oderwać. A jednak. W kieszeni zwykłych spodni miała kartkę ze składnikami eliksiru dla Mary. Może i była głupia, może była zuchwała, może nie miała zbytniego pojęcia o eliksirach na tym poziomie, ale chciała zrobić cokolwiek, byle tylko zapomnieć o przepowiedni Trelawney. Tragiczna miłość... "A niech sobie giną oboje, nie obchodzi mnie to...", prychnęła.
Przekroczyła granicę Zakazanego Lasu. Drzewa wznosiły się wysoko i przysłaniały koronami niebo. Śpiew ptaków ucichł, wiatr nie był tu tak mocny. Do Hogwartu powoli zbliżała się zima, sowy to czuły, uczniowie to czuli i nauczyciele też, a sama Amortencja nie wiadomo dlaczego spodziewała się wyjątkowo ostrej i mroźnej zimy. 
Nagle usłyszała za sobą miauknięcie, odwróciła się i zobaczyła Fausta. Kot miał tak niewinną minę, że być może, gdyby go nie znała, uwierzyłaby w jego czyste intencje. Podszedł do niej z gracją unosząc ogon i zamruczał, tuląc się do jej nóg. Potem usiadł i zadarł głowę do góry, by spojrzeć w jej czarne oczy. Jego zielone oko błysnęło złowieszczo, niebieskie pozostało niewzruszone. Przechylił głowę i patrzył na nią.
-Niech ci będzie.- mruknęła cicho.
Podniósł się błyskawicznie i na sprężystych łapach przeszedł kilka kroków. Westchnęła przeciągle i ruszyła za swoim kotem. Kochała go, był jedyny w swoim rodzaju, ale czasem działał jej na nerwy. Wyciągnęła kartkę z kieszeni czarnych spodni i przystanęła, powoli odczytując składniki eliksiru. Figi, kły węża i korzeń waleriany mogła spokojnie załatwić, korzonki stokrotek też, ale z kamieniem księżycowym i kilkoma innymi, dziwnie brzmiącymi składnikami mogło być trudniej. 
Usiadła zrezygnowana pod jakimś wielkim drzewem, opierając się o jego gruby pień. Faust odwrócił się i podbiegł do niej. Spojrzał na nią jakoś smutno i wdrapał się na jej kolana. Pogłaskała go i uśmiechnęła się blado.
-Dlaczego nie jesteś człowiekiem, Faust? Dlaczego nie mogę z tobą porozmawiać?- wpatrywała się w jakiś punkt na horyzoncie niewidzącym wzrokiem.
Kot spojrzał na nią jak na kretynkę. Otwartą dłonią uderzyła się w czoło i położyła kota na ziemi. Zamachał ogonem cierpliwie, czekając. Ona sama wstała zgrabnie i wzięła głęboki oddech, wsłuchując się w las. Teraz czuła to wszystko wyraźniej. Czuła trawę i opadające, ostatnie liście, przemykające między pniami drzew małe zwierzęta i centaury, kryjące się głęboko w puszczy, cały czas ją obserwujące, słyszała delikatny świst wiatru i szum dalekiego jeziora. Uśmiechnęła się delikatnie. Jej ręce skurczyły się zwinnie, poczuła lekkie mrowienie w całym ciele. Jej nos stał się bardziej czuły na zapachy, uszy słyszały wszystko jeszcze bardziej dokładnie. Cała zmalała i znalazła się na ziemi, na sprężystych kocich łapach. Jej wielkie czarne oczy rozejrzały się uważnie, machnęła sprawnie kilka razy długim ogonem i uśmiechnęła się z triumfem. 
-Więc?- zwróciła się do kota.
-Więc?
-To dziwne uczucie, rozmawiać z własnym kotem.- przysiadła na ziemi.
-Jesteś czarownicą, twoja matka była czarownicą, twój ojciec był czarodziejem, powinnaś się przyzwyczaić do takich rzeczy.
Faust położył się i oparł sennie głowę na przednich łapach.
-To nawet dla czarownic jest dziwne.
-Przyzwyczaisz się. W końcu jesteś częścią hogwarckiej patologii, nic nie może cię zaskoczyć.
Amortencja wytrzeszczyła na niego oczy. Czego jest częścią?! Nie mogła tego zrozumieć. O czym ten pokręcony kot mówił? 
-Nie jestem pokręcony.
A w sumie. Mówił nawet z sensem. Nie myślała nad tym dłużej, bo usłyszała niepokojące szelesty i wyczuła jakiś dziwny zapach. Zapach, zapach... Wciągnęła do płuc powietrze. Zapach...  tanich perfum i... i psa? 

5 komentarzy:

  1. "-Przyzwyczaisz się. W końcu jesteś częścią hogwarckiej patologii, nic nie może cię zaskoczyć" - to było po prostu piękne! <3 Oddaję ci pokłony, o zacna Księżniczko Półkrwi! :D
    http://corkaczarnegopana.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja po prostu kocham takiego Seva... Ogólnie go kocham,ale taki romantyczny jest świetny ;3 Hahaha schronisko dla Gryffonów i ich tendencja dla beznadziejnych wejść <3 Oj ja wiedziałam że ta Mary jeszcze sporo namiesza.~sadystka

    OdpowiedzUsuń
  3. Im to zawsze ktoś musi przeszkodzić ;__;
    Sama siebie zadziwiam, że podoba mi się Twoja wersja Severusa. Jakoś nigdy nie mogłam się przekonać do tego, że Severus przedstawiany był w opowiadaniach jako taki właśnie romantyk, czy był taki uroczy, więc skoro Ty mnie do niego przekonałaś, to oznacza, że po prostu musisz mieć talent ;)
    Pozdrawiam, i zapraszam na nn ;3
    http://sevmionelove.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam na nn ;)
      http://sevmionelove.blogspot.com/2013/06/rozdzia-54.html

      Usuń
  4. to jest super xD Faust jest moją ulubioną postacią xD

    OdpowiedzUsuń