Prawda
-Co?- Hermiona zaniemówiła i przez chwilę wpatrywała się tępo w chłopaka.
-Co jej zrobiłeś?- warknął Snape.
Powoli zbliżył się do niego z różdżką w ręku. Mierzył go wzrokiem. Odzyskał żonę i nagle miał stracić córkę? O, nie. "Tak się bawić nie będziemy...", pomyślał ponuro i łypnął na niego spode łba.
-Severusie!- krzyknęli wszyscy.
Hermiona złapała go za rękaw szaty, Dumbeldore i Minerwa uspokoili się nieco i oboje patrzyli na niego poważnie, a Harry srogo zwęził oczy w szparki, nie wyglądał jednak wtedy tak groźnie jak sam Mistrz Eliksirów. Snape odsunął się od chłopca nieznacznie i dał im gest ręką, żeby dowiedzieli się, co się stało z jego ukochaną córką.
-Albusie, opowiedz nam.- powiedział Harry, kładąc mu rękę na ramieniu.
Opowiedział im jak się pokłócili z Amortencją o głupią mapę Huncwotów i sprawę z Malfoyem, jak uciekła z biblioteki, a on został sam, jak w końcu pobiegł za nią, ale zastał tam na korytarzu tylko kilka jej rzeczy. Podał pióro i książki przyjaciółki jej matce, nagle wydało mu się to sceną jak z mugolskiego filmu, kiedy to mugolska straż oddaje przedmioty, należące do zaginionego dziecka rodzicom. Tylko, że w tych filmach owe dziecko nigdy się nie odnajduje. Spochmurniał.
-Bellatrix...- szepnął Severus.
-Słucham?!- oburzyła się Hermiona. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi.
Spojrzał szybko na mapę Huncwotów, ale tej jednej kropki z imieniem, o którą mu chodziło nie znalazł. Ze zrezygnowaniem odłożył pergamin na biurko i szybko zwrócił się do pozostałych.
-Bellatrix Lestrange jest w zamku.- oznajmił grobowym tonem.
-To ty traciłeś czas na całowanie mnie, kiedy Bellatrix chodzi sobie po zamku i w każdej chwili może zaatakować?!- Hermiona zmroziła go wzrokiem.-To ona w ogóle żyje?
-Nie czas na wyjaśnienia, trzeba szukać Amortencji.- skierował się do drzwi.
Albus Severus Potter poszedł przodem i wyszedł z jego gabinetu pierwszy. Snape złapał go za kołnierz koszuli i popchnął go do tyłu, lekko, żeby nic mu nie zrobić, choć miał ochotę go zabić gołymi rękoma.
-Ty, mały, głupi dzieciaku, zgrywający bohatera nigdzie nie idziesz.- warknął i zniknął na schodach, prowadzących wyżej, na piętro.
Hermiona pobiegła za nim, rzucając po drodze przepraszające spojrzenia Harry'emu i reszcie. W sercu miała cichą nadzieję, że tak naprawdę Amortencja szwenda się gdzieś po błoniach, że może odziedziczyła po niej chodzenie na spacery, gdy była czymś zmartwiona. Ta nadzieja była jednak tak nikła jak płomyk ognia świecy na wietrze.
Było już całkowicie ciemno i Amortencja nie miała pojęcia, gdzie się znajdowała. Słyszała cichy szum wiatru za oknem, rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym była. Oplatały ją grube więzy, które jak paskudne węże utrudniały jej poruszanie się. Widziała jedną świecę, w kącie pomieszczenia, rzucała bardzo słaby blask na bardzo mały obszar. Świeca stała na podłodze, która widocznie była zakurzona, widać jednak było na niej świeże ślady butów odbite w brudzie.
Ledwo powstrzymała się przed kichnięciem, jeśli ktoś tu z nią był, wolała nie zwracać na siebie jego uwagi. Właściwie nie pamiętała, co się stało. Szła spokojnie korytarzem, była obrażona na Ala, który myślał wyłącznie o sobie i korzyściach jakie płynęły z mapy i peleryny-niewidki. Nagle zza rogu ktoś się wyłonił, nawet nie bardzo wiedziała kto. Wycelowała i trafiła tego kogoś zaklęciem, które trafiło, ale nie było na tyle silne by obezwładnić oprawcę. Oślepiło ją dziwne światło.
"A teraz budzę się tutaj...", przeleciało jej przez głowę i westchnęła tak cicho jak mogła.
Jeszcze raz spróbowała rozszyfrować, gdzie dokładnie jest, ale nawet nie mogła spojrzeć przez okno, było za wysoko, praktycznie pod sufitem. Mdła poświata księżyca wpadała przez nie. Amortencja odrobinę odwróciła głowę, patrząc, co oświetlało światło.
Zamarła, bojąc się poruszyć i przełknęła ślinę.
Albus wrócił do swojego gabinetu późną nocą, nie udało się odszukać Amortencji. Jedyny ślad jaki po niej pozostał to jej rzeczy. W zamku nie było wyraźnego znaku działalności zaklęć niewybaczalnych czy czarnej magii. To musiało być zwykłe zaklęcie rozbrajające, jeśli w ogóle została porwana.
Usłyszał ciche pukanie, a do pomieszczenia wszedł średniego wzrostu mężczyzna o czarnych krótkich włosach i niepewnym spojrzeniu. Wyglądał jakby się wahał czy może wejść czy nie. W końcu dumnie wkroczył przed biurko i skłonił mu się lekko.
-Dobry wieczór, profesorze.- powiedział cicho.-Przepraszam, ale pan chciał mnie widzieć.
-Tak, Neville, proszę, usiądź.- odparł łagodnie dyrektor.
Neville Longbottom usiadł na wskazanym miejscu i wbił wzrok w biurko, udając, że intrygują go słoje ciemnego drewna. Albus Dumbeldore westchnął ciężko i uśmiechnął się. Ostatnio wyglądał trochę starzej z ciągłym zmęczeniem wymalowanym na twarzy.
-Chcę pana przyjąć na stanowisko nauczyciela...
-Mnie?
-Tak, Neville, ciebie.- rzekł dobitnie.-Przecież zawsze miałeś Wybitny z zielarstwa, uwielbiałeś ten przedmiot.
-Ach, zielarstwo.- zastanawiał się przez chwilę.
Dumbeldore niecierpliwił się. Zawsze był człowiekiem, którego cierpliwość, inteligencja i dobroć nie znały granic. Teraz jednak mało, że był zmęczony, był jeszcze zdołowany. Akurat, kiedy udało im się z Minerwą pogodzić Severusa i Hermionę musiała zniknąć ich córka.
-Będę nauczycielem.- powiedział w końcu Neville.-Ale co z profesor Sprout?
Dumbeldore poprowadził go do drzwi.
-Nie teraz synu, nie teraz. Idź do gabinetu Minerwy, ona pokaże ci twój pokój.- rzekł szybko Albus i zamknął drzwi.
Westchnął ciężko i opadł na fotel przy biurku, powoli zasnął.
Hermiona przechodziła się nerwowo tam i z powrotem. Nie mogła tak po prostu pójść spać, kiedy Severus włóczył się po zamku i bezustannie szukał Amortencji. "Phi...", pomyślała. Wspaniałomyślnie kazał jej odpocząć... Otworzyły się drzwi, a ona zamarła w oczekiwaniu.
-Lumos.- szepnął Snape.
Podszedł szybko do Hermiony.
-Miałaś iść spać.- rzekł cicho.
-Nie mogłam.- odparła prawie szeptem.-I co?
-Powiedzieli, żebym sobie poszedł, a oni się tym zajmą.- westchnął.-Nie przeprosiłem cię jeszcze za moją głupotę.- spuścił wzrok, zażenowany.-Przepraszam, Krzywołapku...- zamruczał i pocałował ją w policzek.
Uśmiechnęła się na dźwięk przezwiska, którego nie słyszała od lat. Odwzajemniła całus, ale zaraz potem znowu zrobiła się ponura i milcząca.
-Tęskniłeś za mną?- zapytała, składając bezradnie głowę na jego piersi.
-Wątpisz?- odpowiedział pytaniem na pytanie, całkowicie poważnie.
Pokręciła głową.
-Kocham cię.- szepnęła w jego tors okryty jak zwykle czarną szatą.
Skinął głową z lekkim uśmiechem, ale i lekko smutnym.
-Też cię kocham, Hermiono.
Ta chwila mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby nie pewna czarnowłosa dziewczynka, która zniknęła. Ta chwila mogłaby być wyjątkowa po tej separacji, którą przeżyli. I była, ale była również dziwnie pusta jak zdjęcie, na którym brakuje członka rodziny.
No to ZaLeTy:
OdpowiedzUsuń-pogodzenie;)
i wiele innych;)
Nie no zakochana jestem w tym blogu od.... dziś;)
Dziękuję za uznanie :3
OdpowiedzUsuńWitaj, to znowu ja :p
OdpowiedzUsuńNoo nareszcie się pogodzili ;3 Bardzo mi się podoba! Czekam na część dalszą.
Pozdrawiam!
Super!!! Genialne.... A to: Przepraszam Krzywołapku.... Takie słodziachne (Merlinie jakich ja słów używam :P) Bardzo mi się podoba ten rozdział, czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńMiona
W tym Krzywołapku chodziło mi właśnie o to, żeby to pasowało do Snape'a, coś jednocześnie obraźliwego i słodkiego. Snape, słodki, Salazarze, widzisz i nie syczysz xD
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarze <3