Samotna, ale nieskryta Bella
Evanna nie była akceptowana przez wszystkich. Tak jak Luna traktowana była z dystansem, może była odrobinę normalniejsza, ale tylko na pierwszy rzut oka. Po kilku pierwszych lekcjach z nią uczniowie rozdzielili się na dwie grupy, nawet o tym, nie wiedząc. Jedna składała się z tych, którzy ją pokochali za bezpośredniość i niezmienną radość jaką wokół siebie roztaczała, druga z tych, którzy nie mogli znieść jej nienormalności. Gdyby Hermiona nadal była uczennicą pewnie należałaby do tych drugich, bo wierzyła przede wszystkim w moc nauki i faktów zbieranych od lat.
Evanna nie ogłaszała wszem i wobec, że czyrakobulwa to świetne warzywo, a gnębiwtryski naprawdę istnieją, ale Hermiona mimo to nie mogła jej znieść. Sobowtór Luny często ją pocieszał, poklepywał po plecach, powtarzał, że wszystko będzie "wspaniale". Jakby znały się dobrych kilka lat.
Czasem miała jej dość, a czasem wręcz przeciwnie, potrzebowała kogoś takiego, tryskającego energią i humorem, a czasami po prostu milczącego, ale uśmiechniętego.
Evan, jak ją często nazywał Neville, właśnie z nim miała najlepsze kontakty. Nauczyciele podejrzewali, że sprowadził ją właśnie dla niego, wiedział, że był zakochany w Lunie. Evanna dodawała mu odwagi, wydawał się przy niej weselszy.
Może była taka zajęta innymi rzeczami, a może po prostu o tym zapomniała, ale zdarzyło jej się coś dziwnego. Raz Neville poprosił ją by poszła do Zakazanego Lasu po jakąś roślinę. Ostrzegał, by nie zapuszczała się dalej w las, bo owe kwiatki rosną na samym jego skraju.
-Pamiętaj, niebieski kwiat i kolce.- powiedział, gdy pocałowała na pożegnanie w policzek.
Zaśmiała się czystym, perlistym śmiechem. Spojrzał na nią dziwnie.
-To tak jak w tym mugolskim filmie.- wytłumaczyła mu i odeszła.
Uroda Hogwartu i jego okolic zachwycała ją od początku, ale nie miała jeszcze okazji znaleźć się w Zakazanym Lesie, gdzie było naprawdę pięknie o tej porze roku.
-Niebieski kwiat i kolce, niebieski kwiat i kolce...- nuciła pod nosem.
Główki niebieskich kwiatków wystawały ponad grubą warstwę śniegu, czepiały się światła i tego, co dawało im życie, były takie interesujące... Evanna zebrała kilka i rozejrzała się. Dalej pod osłoną drzew prawie nie było zimnego śniegu, las wydawał się bezpiecznym i przytulnym miejscem zalanym popołudniowym słońcem.
Rzuciła kwiaty na ziemię, nie zwracała już na nie uwagi. W miarę jak zagłębiała się w Zakazany Las odgłosy Hogwartu cichły, ustępując zimowym ptakom, które błąkały się po lesie i ćwierkały i innym dźwiękom przyrody.
Zatrzymała się gwałtownie, bo to co usłyszała zmroziło jej krew w żyłach. A był to śmiech tak obłąkany i złowieszczy, że zapomniała o całym pięknie tamtego dnia i uciekła, nie patrząc nawet gdzie.
Kiedy dotarła do zamku już powoli się uspokoiła. Nawet częściowo zapomniała o przygodzie jaka ją spotkała, nie była pamiętliwa i może też nie chciała pamiętać o takich rzeczach. Zanim jednak całkowicie zniknął z jej głowy dźwięk przeraźliwego chichotu pobiegła do lochów i wpadła do gabinetu Snape'a.
Była to niezręczna sytuacja, ponieważ Snape i Hermiona stali na środku pokoju i całowali się namiętnie. Nagle wyleciało jej całkowicie z głowy po co ich odwiedziła. Uśmiechnęła się na obraz szczęśliwego małżeństwa. Snape oderwał się od żony i zmroził wzrokiem gościa. Hermiona odwróciła się i spłonęła rumieńcem.
-Masz nam coś do powiedzenia?- Snape złowieszczo uniósł brwi.
-Tylko, że ślicznie razem wyglądacie.- rzekła spokojnie.
-To jak nam już to powiedziałaś, to wynocha.- zamknął za nią drzwi.
Chichot w lesie kompletnie wyleciał jej z głowy, taka już była i nic nie potrafiła z tym zrobić.
-Ślicznie...?- Snape usiadł w fotelu przy kominku.
-Może ma rację.- Hermiona uśmiechnęła się i opadła na drugi fotel.
-Błagam, Hermiono, nie denerwuj mnie.- westchnął ciężko, a jego wzrok zatrzymał się na ogniu zapalonym w kominku.
-Nie martw się, to nic nie da.- powiedziała łagodnie.
-Jak mam się nie martwić...- nie dokończył tylko smętnie zwiesił głowę.
Pod tym względem byli naprawdę dziwni. Nigdy nie martwili się razem. Kiedy Snape był załamany Hermiona pocieszała go, gdy to ona była smutna, on próbował poprawić jej nastrój. Dopełniali się całkowicie, kiedy ona się rumieniła, on jeszcze bardziej bladł, kiedy ona się uśmiechała, on zazwyczaj był ponury, kiedy ona była życzliwa, on był zgryźliwy.
Milczeli przez chwilę. W końcu dotknęła ostrożnie jego dłoni. Z roztargnieniem spojrzał na nią pytająco.
-Zanim wpadła Evanna, miałeś mi coś pokazać, pamiętasz?- uśmiechnęła się blado.
-Tak...- mruknął.
Wstał z fotela i wrócił z małym czarnym pudełkiem w ręce. Otworzył je, a Hermiona wydała z siebie stłumiony okrzyk. W pudełku spoczywał mały srebrny pająk, wysadzany miniaturowymi czarnymi kamieniami. Severus uśmiechnął się złośliwie, wiedział, że tym ją przestraszy. Gdy wyjął pająka okazało się, że to naszyjnik na cienkim błyszczącym, srebrnym łańcuszku. Założył go jej na szyję i złożył słodki pocałunek na jej odsłoniętym ramieniu.
-Żebyś przypadkiem nie mówiła, że cię kilka razy nie przepraszałem.- burknął, ale ona rozpromieniła się.
-To takie... w twoim stylu.- powiedziała.
-Intrygujące podziękowania.- szepnął.
Uśmiechnęła się i cmoknęła go w nos, a później w usta, gdzie zatrzymała się trochę dłużej.
Srebrny łańcuszek odcinał się od jej brzoskwiniowej cery.
Oboje z Malfoyem byli zaskoczeni, że ich oprawca się ujawnił. Po prostu pewnego dnia wpadła do małej chatki, w której byli ukryci i nieprzerwanie związani i łypnęła na nich spode łba. A była to kobieta o ciemnych włosach poskręcanych w niesforne, pewnie od dawna nieczesane włosy i ostro zakończonym podbródku. Mimo, że wyglądała jak po wyjściu z Azkabanu w jej ruchach była pewność siebie i duma, powieki opadały jej ciężko jakby była znudzona wszystkim, co jej nie dotyczyło.
-Miła parka...- mruknęła.-Bardzo ładnie, córka tego zdrajcy Snape'a i sam zdrajca własnej rodziny, Draco. Jak mogłeś się tak stoczyć?- podeszła bliżej.
-Kto to mówi.- burknął słabym głosem.
-Hmmm... Zastanówmy się, kochaniutki, kto tu ma różdżkę, a kto nie ma. Ja mam, a ty nie, więc się zamknij!- ryknęła, a było to jak dostać obuchem w ucho, po tym jak mówiła cicho i spokojnie.
-Bella chyba jesteś trochę samotna.- mruknął Malfoy.-Bo rozmawiasz ze zdrajcą.
-Sam tego chciałeś. Crucio.- rzuciła niby od niechcenia, a czerwone światło z jej różdżki ugodziło w jego pierś.
Zwijał się z bólu, ale zęby miał zaciśnięte, więc nie krzyczał.
-A ty...?- zwróciła się do Amortencji.-Mała córeczka tatusia. Pupilek zdrajcy, zdradził Czarnego Pana!- wrzasnęła przeraźliwie.
-Zawsze był po stronie dobra, tylko ty byłaś za głupia by to sobie uświadomić!- Amortencja nie wytrzymała.
-O. Widzę, że też nie umiesz trzymać języka za zębami, jak twoja szlamowata, brudna matka! Snape ożenił się ze szlamą, trzymajcie mnie, bo skonam!- jak obłąkana obnażyła zęby.-Crucio.- powiedziała lodowatym tonem.
Straszliwy ból wstrząsnął nią, ból jakiego nigdy nie czuła, był nie do wytrzymania, miała ochotę umrzeć. A potem zapadła ciemność, a w głowie słyszała tylko echo przeraźliwego chichotu, chichotu samozadowolenia i dumy, chichotu wariatki.
Ach!!!!!!!!!!!!! Torturujesz mnie! Chcę więcej <3
OdpowiedzUsuńNie przesadzaj ;D <3
OdpowiedzUsuń